Celibat - tylko dla orłów

o. Stanisław Morgalla SJ
eSPe
Do niemożliwych wymagań potrzeba wielkiego serca.
Wywiad z o. Stanisławem Morgallą SJ, kierownikiem duchowym i psychologiem, dyrektorem Szkoły Formatorów przy WFSP „Ignatianum” w Krakowie.

eSPe: Co mówi o Bogu osoba decydująca się ze względu na Niego na celibat? Kim jest dla niej Bóg?

o. Stanisław Morgalla SJ: To samo, co wszyscy inni ludzie, tzn. znacznie więcej niż sama jest w stanie pojąć. Robi to tylko bardziej radykalnie, bo ryzykując własną skórą – spójną mową ducha i ciała. Decyzję na życie w celibacie porównałbym do skoku w ciemną przepaść z przekonaniem, że nic złego nam się nie stanie, bo niewidzialna dłoń Boga jednak nas złapie. Bóg w takich decyzjach jawi się jako dobry i troskliwy Ojciec. Ale prawdziwa przygoda zaczyna się dopiero wtedy, gdy dostajemy gwałtownego przyspieszenia, a niewidzialnej ręki jak nie było, tak nie ma. Zapewniam, przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Nierzadko wtedy zaczynają się lamenty podobne do tych Jeremiaszowych: „Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” (Jr 20, 7). Bóg jawi się wtedy jako zupełnie nieprzewidywalny, tajemniczy i nieobecny.

I co wtedy: kryzys wiary?

Można tak to nazwać, ale jest to raczej próba wiary, bez której trudno w ogóle mówić o wierze. Bóg lubi zaskakiwać i dlatego m.in. budzi w sercu pragnienia rzeczy niemożliwych. Jeszcze do niedawna czymś takim była chęć dorównania ptakom w locie. Dziś latanie nikogo nie dziwi. Szkoda, że nie bierze się pod uwagę, że to może znaczyć, że inne „niemożliwe” pragnienia mogłyby równie szybko zostać zrealizowane, gdybyśmy tylko więcej nad tym pracowali. Do nich zaliczam miłość do wszystkich ludzi, którą starają się praktykować celibatariusze. Niestety, dzisiaj hasło:„Kochaj i rób, co chcesz!” jest zupełnie opacznie rozumiane.

Jak więc rozumieć ślub czystości w obecnej kulturze, która pełna jest odwołań do erotyki?

Jako totalne nieporozumienie – ewangeliczny i teologiczny sens czystości nie uległ zmianie, ale czasy tak się zmieniły, że te religijne treści stały się niezrozumiałe. Dziś rządzi seks. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat ze społeczeństwa, gdzie był on tematem tabu, staliśmy się społeczeństwem, w którym sprawy seksualne traktowane są z nachalną otwartością, a ostatnie bastiony tabu – np. intymne życie celibatariuszy – padają jeden po drugim. Nieprzypadkowo różnego rodzaju nadużycia seksualne duchowieństwa stają się wiadomością dnia. Jeśli nie wchodzą w konflikt z prawem, to przesłanie brzmi: „Oni są tacy, jak my”; jeśli są niezgodne z prawem, przesłanie brzmi: „Są nienormalni, bo żyją nienormalnie”. Niedawno znajomi przebywający w USA, którzy doczekali się pierwszego dziecka, zapowiedzieli mi swoją wizytę i związane z tym... potrójne niebezpieczeństwo. Żartobliwie sparafrazowali wypowiedź pewnego amerykańskiego kapłana: „Dziś ksiądz nie może publicznie pokazać się ani z kobietą, ani z mężczyzną, ani z dzieckiem”. Fakt, że tego żartu nawet w Polsce nie trzeba specjalnie tłumaczyć, mówi sam za siebie. Dzięki Bogu są to tylko klisze z kultury masowej, choć marna to pociecha, bo to znaczy, że obowiązują w myśleniu przeciętnego Kowalskiego.

Na ile więc zachowanie całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej jest czytelnym znakiem dla współczesnych ludzi?

Celibat staje się coraz bardziej czytelny, bo niewątpliwie staje się znakiem sprzeciwu wobec współczesnej kultury. Gdy młoda i atrakcyjna osoba podejmuje świadomie i radośnie celibat, to tym samym prowokuje ludzi do myślenia, bo – nie przymierzając – to tak, jakby popełniała samobójstwo w biały dzień. Znak sprzeciwu odsyła do pierwowzoru: Jezusa Chrystusa. To On pierwszy zgodził się na taką ofiarę z życia, której zwieńczeniem nieprzypadkowo była śmierć w biały dzień na krzyżu. Bez odniesienia do Jezusa i bez całej głębi tego kontekstu czystość nie ma sensu. Dlatego znak sprzeciwu, jakim jest celibat, musi odsyłać do chrześcijańskich korzeni i bez nowej ewangelizacji jest nieczytelny. Tłumaczenie głębokiej wartości „całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej” językiem współczesnej kultury masowej nie ma sensu. To jest jak mówienie ze ślepym o kolorach.

Czystość zakłada rezygnację z fizycznego rodzicielstwa – czy to nie blokuje rozwoju osobowości przez wyeliminowanie relacji odpowiedzialności za potomstwo?

Oczywiście, że nie. I zalecam ostrożność w stawianiu tej sprawy na ostrzu noża. Dojrzałość osobowości nie jest efektem wpływu jednego czy kilku tylko czynników. W tej materii raczej należy unikać determinizmów, zwłaszcza w odniesieniu do spraw podejmowanych w wieku dojrzałym, a do takich powinno należeć życie seksualne i rodzicielstwo. Z drugiej strony, jak wytłumaczyć świadome i dobrowolne unikanie rodzicielstwa, które jest wyraźnym problemem nowoczesnych społeczeństw? To z pewnością jest znacznie bardziej niebezpieczne niż celibat i jego konsekwencje. Ponadto dobrowolnie przyjęta i praktykowana bezżenność, przez odwoływanie się do wyższych wartości, niewątpliwie pogłębia i poszerza horyzonty, a to nie pozostaje bez pozytywnego wpływu na rozwój osobowości.

Co stanowi największy problem w przeżywaniu ślubu czystości we współczesnym świecie?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Czasem odnoszę wrażenie, że celibat jest traktowany jak sport ekstremalny: można go trochę pouprawiać, ale nie da się nim żyć. Moi współbracia żartobliwie ukuli nawet termin: „powołanie czasowe do zakonu”. Smutną ikoną tego zjawiska może być jeden z byłych jezuitów, który parę lat temu na łamach prasy tak podsumował swoją decyzję o odejściu: „W zakonie było fajnie i teraz też jest fajnie”. To jest mentalność użycia, a nie radykalizmu ewangelicznego. W zakonie wcale nie musi być fajnie, ale żeby było ewangelicznie, musi być radykalnie. Nie wolno ukrywać, że celibat jest tylko dla orłów. Nie bez kozery Jezus wyraźnie powiedział: „Kto może pojąć, niech pojmuje”(Mt 19, 12b). I nie chodzi wcale o bystrość umysłu, ale o pojemność serca. Bo do niemożliwych pragnień trzeba wielkiego serca.

Rozmawiała Elżbieta Wiater

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz