COVID-19 mnie zmienił

W sobotę 14 marca nagle poczułem, że się duszę. Byłem w domu, gdy bez ostrzeżenia poczułem, że nie mogę oddychać - napisał pastor Pedro Torres z Francji. To był COVID-19.

Kończę długą bitwę z COVID-19. Trwała prawie osiem tygodni. Nadal trudno jest mi stać, ponieważ czuję się słaby i mam zawroty głowy, co sprawia, że najprostsze codzienne obowiązki są ryzykowne. Nawet kiedy siedzę, wciąż odczuwam nagłe bóle głowy i stale jestem oszołomiony.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy spędziłem w łóżku prawie siedem tygodni. Zmieniło to mój sposób patrzenia na życie i moje priorytety. Nie jestem w tym wyjątkowy. Ludzie mówią o "świecie postcovidowym", ponieważ świat już nigdy nie będzie taki sam. Nasze życie, zarówno społeczne, jak i osobiste, też nie będzie takie samo. Obecny wirus wywoła podobny efekt jak 11 września 2001 roku.

W sobotę 14 marca nagle poczułem, że się duszę. Byłem w domu, gdy bez ostrzeżenia poczułem, że nie mogę oddychać. Na początku myślałem, że to problem z sercem. Już kiedyś coś takiego czułem, jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że tym razem było inaczej. Wstałem i wyszedłem do ogrodu, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Bardzo trudno było mi jednak złapać oddech. Zacząłem się bać. Myślałem, że wkrótce zemdleję, ale Bóg utrzymał mnie przy życiu. Gorączka pojawiła się później wraz z długą listą objawów takich jak: kaszek, łzawienie, brak węchu, wypryski skórne, przyśpieszony puls, spowolniony puls i bóle całego ciała, jakby ktoś wbijał się w nie paznokciami.



Przez całe życie wiele razy patrzyłem śmierci w oczy. W ciągu ostatnich kilku tygodni widziałem, jak śmierć znów się do mnie zbliża. Moje tętno nagle potrafiło spaść ze 100 do 40, a nawet mniej uderzeń serca na minutę. Próbowałem pobudzić serce do szybszej pracy poprzez hiperwentylację, ale to również było trudne ze względu na uszkodzenie płuc. Bałem się zasnąć, ponieważ byłem przekonany, że przy tak słabym biciu serca ono się zatrzyma, gdy zasnę. Przez dwa tygodnie czułem prawdziwy strach przed nagłą śmiercią.

W takich chwilach, gdy czujesz, że za kilka sekund możesz przestać oddychać, zawsze wołasz do Boga. Ktoś mógłby pomyśleć, że wtedy przychodzą do głowy wszystkie te biblijne obietnice, takie jak z Psalmów 91, 89 i 23, jednak gdy walczysz o każdy oddech, to te obietnice pozostają gdzieś z tyłu, za tobą. Trudno mi to wytłumaczyć. Oczywiście, doświadczenie każdego jest inne. Z mojego nauczyłem się, że nie powinienem krytykować chorych, którzy w takiej sytuacji nie potrafią recytować tekstów biblijnych, żeby się nimi wesprzeć. Chcę natomiast podziękować tym, którzy modlili się za mnie i o zdrowie mojej rodziny. Biblia mówi nam, że powinniśmy modlić się za siebie nawzajem.

W chwilach takiej "agonii" pomocne mi były wspomnienia. To niesamowite jak czując, że twoje życie się kończy, w kilka sekund przeglądasz swoją przeszłość. W tym przeglądzie wspomnień znalazłem inne "obietnice", które naprawdę dodały mi odwagi do dalszej walki. Przypomniałem sobie, jak Bóg cudownie w przeszłości ratował już moje życie.

Przypomniałem sobie rok 1994. Byłem wtedy częścią zespołu pracowników humanitarnej organizacji ADRA w Rwandzie, która niosła pomoc ludziom podczas wojny domowej w tym kraju (wojny, która zakończyła się ludobójstwem). W tamtym czasie Bóg uzdrowił mnie z malarii pośrodku dżungli, gdzie nie było dróg, dzięki lekarstwu, które - jak się później dowiedziałem - było nieodpowiednie. To był cud.

Innym razem, kiedy jechaliśmy dżunglą, młody żołnierz próbował nas okraść. Przystawił mi lufę karabinu do twarzy, gdy odmówiłem mu wydania czegokolwiek, ponieważ pojazd i wszystko, co się w nim znajdowało, należało do Adry i do Boga. Nawet gdy do mnie celował, odpowiadałem mu gniewnie. A on się przestraszył i pozwolił nam przejechać. Później osoby z mojego zespołu powiedziały mi, jak lekkomyślne było to z mojej strony - przecież ten żołnierz mógł mnie zastrzelić za jednym pociągnięciem spustu. Bóg jednak oszczędził mi takiego losu.

Kolejny raz miał miejsce wtedy, gdy zatrzymaliśmy się, żeby zabrać do naszej ciężarówki małego żołnierza. Mógł mieć nie więcej niż 11 lat. Gdy podrzuciło samochód na jakiejś dziurze, upadł mu na podłogę granat. Ale nic się nie stało.

Innym razem nieświadomie wjechaliśmy na pole minowe. Nasz miejscowy przewodnik, przerażony sytuacją, zmusił mnie do natychmiastowego zatrzymania się i błagał, abym zawrócił tymi samymi koleinami, które zrobił nasz samochód.

Wiele lat później, kiedy pracowałem w Hiszpanii, w ciągu dwóch miesięcy przydarzyło mi się w krótkich odstępach aż pięć incydentów choroby wieńcowej. Ale Bóg i z tego mnie wyratował bez poważnych konsekwencji.

Jeśli Bóg zachował mnie przy życiu podczas tych wszystkich sytuacji, dlaczego nie miałby mnie wyratować i tym razem? - myślałem. Bóg, który mnie tyle razy ocalił, który nosił mnie i wciąż trzyma w swoich rękach, dał mi siłę, by za każdym razem powtarzać sobie: Czy po tym wszystkim zabije mnie jakiś wirus? A jeśli nawet, to niech mnie zabije! Myślałem podobnie jak młodzieńcy z trzeciego rozdziału Księgi Daniela - że tak jak oni mam Boga, który może mnie wybawić, ale jeśli On zdecyduje inaczej, to niech dzieje się Jego wola.

Jak wielu innych ludzi miałem wiele planów, program zajęć wypełniony do połowy września, z wycieczkami po połowie Europy. W w ciągu zaledwie kilku godzin zobaczyłem, jak mój kalendarz staje się pusty. Zniknął każdy projekt, każda podróż, każdy plan, każda seria ewangelizacyjna i każde spotkanie. Gdy wirus próbuje cię zabić, nawet internetowe spotkania na Zoomie nie są możliwe.

Mój plan zadań został zastąpiony moim własnym polem bitwy. Samo przejście do łazienki stało się zadaniem prawie niemożliwym. Schodzenie po schodach odczuwałem jak zwycięstwo. To, że mogłem siedzieć przez pół godziny na kanapie, było nowym źródłem szczęścia, mimo że potem musiałem natychmiast wrócić do łóżka, gdy desperacko chciałem złapać oddech. Moje zwycięstwa stały się najskromniejsze, jakie człowiek może sobie wyobrazić. Nigdy nie myślałem, że będę się tak cieszyć, robiąc jeden krok, stojąc prosto przez kilka sekund, a potem minut. Moje priorytety dotyczące tego, co naprawdę ważne, zmieniały się we mnie każdego dnia.

Ilu pastorów przyczyniło cierpienia własnym rodzinom, stawiając na pierwszym miejscu "służbę Bogu i Kościołowi", kiedy tak naprawdę Bóg nigdy nie prosił nas aż o tak wiele, nie oczekiwał zaniedbywania rodziny przez spędzanie z nią niewystarczająco dużo czasu? Jestem wdzięczny, że przechodząc przez ten trudny okres, Bóg między innymi pozwolił mi to odkryć.

Ten sam Bóg, który opróżnił nasze kalendarze, wypełni je ponownie nowymi projektami, być może lepszymi, bardziej wydajnymi i skutecznymi. Pozwólmy, aby prowadził nas i swój Kościół.

Źródło: Pedro Torres, COVID-19 mnie zmienił, w: ZCz nr 7-8/2020, s. 16-17.


Komentarze