Mediolan 15 stycznia 1951
Najmilsi,
I oto znowu jestem z wami, aby rozpamiętywać nauki płynące z pierwszych odwiedzin śmierci w naszej rodzinie. Moje myśli są całkowicie tym zaprzątnięte, i dlatego chcę się z wami nimi podzielić. Ból rozłąki przeżywanej po chrześcijańsku nosi znamiona końca czegoś, ale jednocześnie chcę podziękować Panu za to, że w śmierci Ettore ukazał nam wzór świętej śmierci, prawdziwie godne dobrego Miles. Król wzywając go w szeregi swoich wybranych, udziela szczególnych łask, tak że śmierć nie różni się od życia. Bogate w dary życie, to i podobnie śmierć! Z pewnością jest to zamysł Opatrzności, aby za pomocą bezgranicznego zaufania w wierze obudzić w nas wielkoduszność.
Wzrok Króla spoczął na nas, a jest On niedościgniony w swej bezinteresownej miłości. Każde Jemu powiedziane „TAK", owocuje niewypowiedzianą obfitością darów, które chowa na ciężkie chwile, a śmierć, w ludzkich kategoriach, jest jedną z takich chwil. Tego uczy nas śmierć Ettore. A żeby lepiej to zrozumieć, myślę że trzeba przyjrzeć się jego życiu.
Urodził się w Sestri Ponente 18 września 1921 roku. Kiedy miał 4 lata umiera mu matka. Rok później ojciec żeni się ponownie i osiedla się w Valenza, swoim rodzinnym mieście. Ojciec umiera, kiedy Ettore ma 8 lat i do 12 roku życia będzie mieszkał z macochą. Mając 11 lat wstępuje do młodzieżowej sekcji Akcji Katolickiej. W wieku 12 lat przenosi się do Baggio /peryferie Mediolanu/, gdzie zamieszka z babcią i aż do jej śmierci będzie się nią opiekował.
W Akcji Katolickiej pełnił coraz bardziej odpowiedzialne funkcje w sektorze młodzieżowym. Mając 18 lat odbył kurs przygotowawczy do apostolatu i z wielkim entuzjazmem poświęcił się ruchowi diecezjalnemu. Aktywny w wielu sektorach diecezjalnej Akcji Katolickiej, dojdzie aż do stanowiska Sekretarza oraz Delegata do spraw grup młodzieżowych.
Posiadał wybitne zdolności organizacyjne. Każde zebranie było przez niego dokładnie przygotowane. Pociągała go także działalność charytatywna i w ostatnich miesiącach prosił Przełożonych o zgodę na działalność w ramach Białego Krzyża.
Z czasem został tam Sekretarzem.
Nie miał wykształcenia, ukończył jedynie 3 klasy szkoły zawodowej. Nie znaczy to, iż nie posiadał pewnej kultury, jak to zresztą widać w jego pismach. Osiągnął ją dzięki indywidualnym studiom. Pisał do gazet i choć na kilka godzin przed śmiercią polecił spalić swe rękopisy, to dzięki tym, które pozostały i świadczą o jego rozległej aktywności, możemy odtworzyć jego osobowość.
Zaraz po ukończeniu 14 lat rozpoczął pracę w aptece jako pomocnik, a w wieku 16 lat był gońcem w firmie farmaceutycznej, gdzie szybko awansował na urzędnika. Ostatnio był szefem działu sprzedaży.
W 1940 roku podczas pełnienia służby wojskowej w Melzo nabawił się zapalenia nerek i przez 7 miesięcy leżał w szpitalu, będąc dwa razy blisko śmierci; otrzymał nawet ostatnie namaszczenie.
Już z tej krótkiej charakterystyki widać, jak wielką aktywnością
wykazywał się nasz Ettore i to mimo słabego zdrowia. Wyrzuty, jakie czynią sobie teraz jego Przełożeni dotyczą tego, że nie powstrzymywali jego chęci działania.
W rozmowie z Ettore zarażało się jego pogodą ducha, spokojem, z którym podchodził do każdej sprawy. Powściągliwy w sądach, posłuszny literze i duchowi Reguły, dokładny w pracy — oto cechy charakteryzujące jego osobowość, aż po ostatnie tchnienie.
Szkoda, że nie było was ze mną tego poniedziałkowego poranka, 18 grudnia, kiedy wszedłem do jego szpitalnego pokoju. Jego stan był bardzo ciężki, cierpienie wielkie, a twarz pokryta śmiertelną bladością, ale nie przeszkodziło mu to przywitać mnie promiennym uśmiechem — cenniejszym niż słowa. Niewiele mógł mi powiedzieć, ale tego nie przemilczał: „Cierpię dla was".
Otuchy dodawały mu odwiedziny Przełożonych. Jakże tu nie wspomnieć o ostatnim namaszczeniu. Siły już go opuszczały, ale całą ceremonię przeżywał w pobożnym skupieniu, choć recytowanie modlitw wymagało od niego wielkiego wysiłku.
Po przewiezieniu do domu chciał, aby bliscy spalili jego teksty, co też się stało. Następnie odwiedzili go znajomi z Akcji Katolickiej, a Asystenta diecezjalnego prosił o odmówienie modlitwy o dobrą śmierć. Pożegnał się z każdym osobiście i o północy, do ostatniego wychodzącego wykonał gest, jakby chciał powiedzieć „do zobaczenia w niebie".
O 24.10 zawołał brata z Instytutu i prosił go o odmawianie różańca, a były to jego ostatnie słowa. Włożono mu w ręce różaniec, ale nie mógł go już utrzymać, widocznie przedśmiertny ból był zbyt silny. Przy pięćdziesiątym „Ave Maryja", na jego twarzy pojawił się uśmiech, ten sam, którym przywitał mnie rano, a potem, z pogodnym obliczem oddał ducha.
Nie mogę wszystkim dać gwarancji, że będą mieli tak pogodną, choć pełną cierpień fizycznych, śmierć jak Ettore. Mogę jednak zapewnić, że Król będzie zawsze obok swego Miles, choć do ostatniej chwili wystawia go na próbę. Podtrzymuje go swoją łaską, aby mógł zwycięsko wyjść z próby i znaleźć się w jego ramionach.
To prawda, że wierność jest darem, a zatem nie jest zasługą; ale czyż nie możemy ufać, iż Król udzieli daru temu, kto go nie opuścił, kto nigdy nie odmówił Mu swego „TAK"?
Odwagi, wydaje się mówić, po skończonej bitwie, Ettore, którego dusza już ogląda oblicze Króla. Jego słowa mają dla nas wagę osobistego świadectwa. Chciałbym, abyśmy zachowali w naszych sercach świadectwo pierwszego zmarłego brata i aby stało się ono natchnieniem dla naszego życia.
Odkąd Ettore nas opuścił, mam wrażenie, że niebo spogląda z wyczekującą nadzieją na ten najmniejszy z Instytutów, który stanowi dla Kościoła ładunek możliwości, z których, prawdopodobnie, nie do końca zdajemy sobie sprawę. Bóg nie omieszka dać nam tego wszystkiego, czego potrzebujemy, lub będziemy potrzebować. Z naszej zaś strony powinniśmy na to zasłużyć oraz wydać owoc, aby nie zawieść położonych w nas nadziei ze strony Kościoła.
Można się przerazić! Z drugiej strony sam fakt, że jeden z nas, z którym aż do wczoraj wspólnie się modliliśmy, pracowaliśmy, cierpieliśmy, jest w niebie i rozmawia z Bogiem Ojcem, z Królem, z Matką Najświętszą; ze świętymi /pozwólcie że będę tak myślał/, napawa mnie wielką otuchą. Jego obecność w domu Ojca przywodzi mi na myśl funkcję ambasadora, którego działalność, jestem tego pewien, da konkretne efekty. Skieruje na nas uwagę nieba, a więc i pojawią się oczekiwania. Wobec tego zachęca do modlitwy za nas i wydaje mi się, że całe niebo przyjęło to zaproszenie i modli się w naszej intencji, aby szeregi „Milites Christi" wypełniły powierzone im zadanie.
Niech, w tej pięknej wizji /w której została pokonana przepaść śmierci, a więź wczoraj widoczna, dziś niewidoczna, wydaje się mocniejsza/, wzrośnie nasze poczucie odpowiedzialności wraz z ufnością; tak, żeby każde nasze działanie było nacechowane gorliwością oraz całkowitym zaufaniem, tak pięknie widocznym w śmierci Ettore.
W ten sposób, tak często rozważana śmierć /dobrze by było, abyśmy praktykowali modlitwę o dobrą śmierć w trakcie comiesięcznych dni skupienia/, która dziś nawiedziła naszą rodzinę, staje się naszą nauczycielką. Dziękując Panu za dobroć, z którą uśmierza nasz ból, zachęcam was do zgłębiania nauk przez nią udzielanych, aby mogły wydać w naszym życiu obfite owoce.
Wyprosi to dla nas Najświętsza Panna, która dzięki modlitwie różańcowej z matczyną czułością towarzyszyła przejściu Ettore, prosząc jednocześnie, aby w ten sam sposób była obecna przy naszej śmierci.
Pozdrowienia w Chrystusie Królu.
Giuseppe Lazzati
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz