Z. Konaszkiewicz: Powołanie we współczesnym świecie - uwagi psychopedagogiczne

PROF. zw. DR HAB. ZOFIA KONASZKIEWICZ

POWOŁANIE WE WSPÓŁCZESNYM ŚWIECIE - UWAGI PSYCHOPEDAGOGICZNE

1. WPROWADZENIE

Dawniej osiąganie pewnej dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej, która jest podstawą każdego powołania, było łatwiejsze i dokonywało się na ogół we właściwym czasie, choć oczywiście nie należy idealizować przeszłości.
Wychowanie w rodzinie i w szkole było na ogół prawidłowe. Dziecko miało w większości przypadków ciepłe kontakty z domownikami z różnych pokoleń - z dziadkami, rodzicami, rodzeństwem, kuzynami. Było kochane bez czułostkowości, wiedziało o tym i czuło to. Miało swoje określone miejsce w rodzinie. W ten sposób kształtowały się prawidłowe relacje.

Nieukształtowana natura dziecka była konsekwentnie formowana przede wszystkim przez uczciwe wypełnianie obowiązków i ducha służby - dla rodziny, bliskich, ojczyzny, Boga. Własna osoba schodziła na dalszy plan w sposób naturalny, oczywisty, uporządkowany. Szkoła dawała wiedzę i wychowywała w tym samym duchu co rodzina. Takie było ogólne nastawienie społeczne i nikt z tym nie dyskutował. Były oczywiście różne odstępstwa od tej przyjętej linii, ale były one odpowiednio nazywane.
Młody człowiek zakładał własną rodzinę, podejmował pracę, wstępował do zakonu, czy seminarium już ukształtowany od strony ludzkiej i chrześcijańskiej. Można było od niego wymagać i oczekiwać odpowiednich zachowań. Mógł wejść w istniejącą formację zakonną, czy seminaryjną w sposób harmonijny. Mógł podjąć swoje powołanie. We wspomnieniowej książce Matyldy Sapieżyny jest fotografia jednej z córek, która w domu rodzinnym wypala właśnie ostatniego papierosa, bo następnego dnia wyjeżdża, aby wstąpić do zakonu Sióstr Niepokalanek. Zostawia dom, w którym została świetnie wychowana, aby dalej służyć Bogu w wybranym zakonie1/.

Podobny model wychowania obowiązywał w rodzinach o różnym stopniu zamożności. Przykładem może być bogata rodzina hrabiów Ledóchowskich, z której wyszła między innymi Urszula Ledóchowska, czy też biedna, wiejska rodzina, z której wyszła Rozalia Celakówna. Takich przykładów można podać wiele. Obie wymienione tu osoby zostały przez Pana Boga obdarowane powołaniem „nietypowym", którego musiały boleśnie szukać poprzez różne etapy swojej drogi życiowej, ale sprostały temu zadaniu. Jednym z istotnych powodów podołania stawianym przez Boga zadaniom była u wymienionych postaci ukształtowana w domu rodzinnym osobowość.

Problemem występującym masowo u współczesnych ludzi jest niedojrzałość ludzka i chrześcijańska. Jest to przede wszystkim skutek kryzysu rodzin. Większość dzieci wyrasta dzisiaj w rodzinach dysfunkcyjnych. Jadwiga Izdebska wyróżnia kilka typów takich rodzin - dezintegracja rodziny w sferze kontaktów międzyludzkich daje dziecko osamotnione; dezintegracja strukturalna rodziny daje dziecko osierocone; rodzina patologiczna lub zagrożona patologią daje dziecko wobec którego stosuje się przemoc, dziecko maltretowane, dziecko wykorzystywane; mediatyzacja życia rodzinnego, daje dziecko telewizyjne; konsumpcyjny charakter życia rodzinnego, daje dziecko rozleniwione, bierne2/.

W takich rodzinach zagrożony jest rozwój dziecka. Nieprawidłowa rodzina kształtuje nieprawidłową osobowość. Młodzi ludzie wchodzą w życie nieukształtowani i poranieni, niejednokrotnie bardzo głęboko. W związku z tym własna osoba znajduje się u nich na pierwszym miejscu. Obserwuje się nagminnie wybujały egocentryzm, gdyż samo istnienie sprawia takiej osobie jakiś ból, nieskonkretyzowaną trudność i trzeba to jakoś zneutralizować. Egocentryzm blokujący pełny rozwój nie musi się łączyć z egoizmem.
Osoby wywodzące się z takich rodzin zakładają własne rodziny, wstępują do zakonów i seminariów. Przychodzą zranieni, a także zatruci przez współczesny świat. Nie można od nich oczekiwać dojrzałości, bo jej nie posiadają. Chcą przede wszystkim brać i zaspakajać swoje rozliczne głody, z których największym jest głód miłości. Jest to bardzo specyficzna potrzeba miłości, którą Karen Horney analizuje dogłębnie jako miłość neurotyczną3/. Najkrócej można powiedzieć, że występuje ogromna potrzeba miłości u człowieka, który sam do miłości nie jest zdolny. Zaspokojenie takich pragnień jest oczywiście nierealne, o czym te osoby nie wiedzą, więc szybko się zniechęcają, rozczarowują. W takiej sytuacji nie są w stanie podejmować trwałych decyzji i wytrwać w nich. Osoby takie są bardzo podatne na wpływy, w tym także na różne wpływy patologiczne.

W stosunku do takich osób tradycyjna formacja bywa na ogół chybiona. Potrafią się one niejednokrotnie perfekcyjnie dostosować do zewnętrznych wymagań i pozornie być idealnym członkiem danej społeczności. Mają jednak zupełnie inne oczekiwania niż przełożeni, co jest nieuświadamiane. W momencie ujawnienia się prawdziwej motywacji dochodzi do konfliktu i rozczarowania po obu stronach. Do tej bolesnej konfrontacji oczekiwań może dojść w różnym czasie od rozpoczęcia formacji. Zawsze jest to jakiś dramat i na ogół dochodzi do rozstania albo z powodu decyzji kandydata, albo z powodu decyzji władz.

Takie osoby bardzo pragną kontaktu z innymi osobami, mniej z instytucją, choć do instytucji przychodzą. Bardzo źle znoszą formalizowanie kontaktów, co w pewnym stopniu musi mieć miejsce w seminariach, zakonach, czy instytutach. Często są to dla tego typu osób pierwsze „normalne" kontakty i nieświadomie stają się w nich dziećmi. Chociaż mają matury, studia, czasem stopnie naukowe, to emocjonalnie są dziećmi, z całą dziecięcą niedojrzałością przebraną za dojrzałość, nieraz bardzo sugestywnie. Gdy z takich, czy innych względów kończy się dla nich kontakt z instytucją, bardzo często chcą zachować kontakt z wybranymi osobami. Najczęściej są odrzucane jako „już nie nasze", a w wymiarze duchowym zgromione za partykularne przywiązania, co przeżywają bardzo boleśnie. Warto o tym pamiętać w seminariach, zakonach, instytutach świeckich i w miarę możliwości nie odmawiać wsparcia, niezależnie od dalszych losów życiowych danej osoby. Chodzi bowiem o pomoc człowiekowi, być może powołanemu, a nie tylko o poszukiwanie kandydatki, czy kandydata idealnie pasującego do sztywno ustalonych wymagań danej instytucji kościelnej. Bardzo często zakłada się jako pewnik, że to dany człowiek ma się zmienić i dostosować, a nie ustalenia danej instytucji. Jest to problem bardzo trudny i delikatny, ale musi być w dzisiejszych czasach podejmowany. Jak zwykle potrzebny jest złoty środek. Seminaria i zakony nie mogą dostosować się do ducha świata, bo stracą swoją tożsamość i niestety, można podać tutaj bolesne przykłady. Nie można z kolei nie uwzględniać psychologicznej charakterystyki współczesnych kandydatów, aby stworzyć im odpowiednie warunki do rozwoju w ramach danej instytucji.

Jak wiadomo, Pan Bóg prowadzi człowieka tak jak chce, według własnego zamysłu. Może stwarzać i stwarza różne drogi nietypowe, ale przeważnie uwzględnia prawa, które sam stworzył. Powtarza się często, że łaska buduje na naturze. Tak więc istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy rozwojem duchowym danego człowieka a jego doświadczeniem rodzinnym. Rozwój duchowy ma prowadzić do świętości, którą święci najczęściej określają jako zgodność życia z wolą Bożą. To jest najważniejsze i jedyne, ale do analizy wychowawczej potrzeba pewnego ukonkretnienia.
Conrad de Meester pisząc o św. Teresie od Dzieciątka Jezus określił świętość jako pełny rozwój w człowieku wszelkich możliwości miłowania4/. Określenie to może posłużyć jako definicja robocza dla dalszych rozważań.

W rodzinie prawidłowej dziecko zdobywa podstawy do takiego pełnego rozwoju poprzez doświadczenie miłości bezwarunkowej, prawidłowe wzory osobowe, prawidłowe relacje, prawidłowy rozwój emocjonalno - uczuciowy, wyrobienie poczucia własnej wartości itd. W rodzinie dysfunkcyjnej to wszystko jest zaburzone. Powstają lęki, poczucie niższości, głód miłości, nierealne oczekiwania, niezdolność do prawidłowych relacji, relacje patologiczne itd. Ma to oczywiście istotny wpływ na powołanie. Taki człowiek może być formowany, ale łatwiej niż inni może być deformowany.

2. OSOBY Z RODZIN PRAWIDŁOWYCH

Osoby z rodzin prawidłowych idą do Pana Boga w miarę harmonijnie, choć bardzo różnorodnie, jak różnorodne są historie świętych. Jedni idą „krokiem olbrzyma" jak pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus, inni człapią, przystają, błądzą, podbiegają, ale zawsze w kierunku Boga. Dobry fundament wyniesiony z rodziny jest podstawą w ich drodze.
Ci, którzy utracili dobrych rodziców, często przyspieszają swój marsz do Boga ponaglani brakiem, tęsknotą. Mogą odznaczać się na przykład szczególnym charyzmatem maryjnym jak Jan Paweł II, czy Stefan Wyszyński, którzy wcześnie utracili matki. Można to interpretować jako nadprzyrodzony efekt naturalnego braku.
U tego typu osób można od razu podjąć formację, uwzględniając ich uwarunkowania środowiskowe i osobowościowe. Wychowawca powinien zawsze zwracać baczną uwagę na te właśnie uwarunkowania, gdyż mogą one być przyczyną zachowań prawidłowych, godnych utrwalenia, ale mogą być także przyczyną zachowań nieprawidłowych, które trzeba wyeliminować.

I tak na przykład osoby wywodzące się z bardzo biednego środowiska mogą mieć potem w życiu kapłańskim, czy zakonnym problemy z właściwym stosunkiem do dóbr materialnych, własną wartość wiążąc z posiadanymi przedmiotami. Pewna siostra zakonna kupowała dla kierowanego przez siebie Domu Pomocy Społecznej różne drogie rzeczy, które sama używała. Miała do tego swoiste uzasadnienie, będąc przekonana, że robi to dla dobra instytucji. W historii Kościoła święci podejmujący radykalne ubóstwo często pochodzili z bogatych rodzin (Franciszek z Asyżu, Karol de Foucauld).
We własnej pracy pedagogicznej zetknęłam się z klerykami ukrywającymi swoje wiejskie pochodzenie. Wyrażało się to między innymi nadmierną dbałością o wygląd zewnętrzny. Jeden z nich, jako dobry syn pracował w czasie wakacji w polu. Wszystko robił jednak w rękawiczkach, aby po powrocie do seminarium na jego rękach nie było znać śladów pracy fizycznej, co - według niego - wyśmieliby koledzy.

Różne przykłady można by mnożyć. Chodziło o to, aby zilustrować konieczność wszechstronnej formacji, zarówno ludzkiej jak i duchowej. W formacji ludzkiej jednym z ważniejszych zagadnień jest szczere, niejednokrotnie bolesne, poznanie swojej prawdziwej motywacji postępowania, aby nie zaplątać się w świecie mechanizmów obronnych, uniemożliwiających życie w prawdzie. Mechanizmy obronne działają poniżej progu świadomości, więc właściwie nie ma możliwości, aby rozprawić się z nimi samodzielnie. Konieczna jest do tego druga osoba towarzysząca w rozwoju.

3. OSOBY Z RODZIN DYSFUNKCYJNYCH

Osoby z rodzin dysfunkcyjnych nie idą do Pana Boga harmonijnie, choć najczęściej bardzo tego chcą. Ich życie jest swoistą ucieczką przed „demonami przeszłości". Tych ludzi jest obecnie bardzo wielu. Jest więc niemożliwe, aby mieli jakoś zablokowaną drogę do Pana Boga, bo byłoby to sprzeczne z Jego miłością.
Ludzie ci są uwarunkowani swoją przeszłością i nieświadomie uciekają przed nią. Zależy tylko, gdzie uciekają - czy w dalsze patologie, czy w ramiona Ojca Niebieskiego. Mieli oni patologiczne wzory ojca, czy matki, czasem obojga rodziców, złe doświadczenia relacji z najbliższymi itd. Nie jest prawdą, że jest to przeszkoda w kontakcie z Panem Bogiem. Ostatnimi czasy bardzo często powtarza się, że obraz własnego ojca rzutuje na obraz Boga. Jest to jakieś słuszne spostrzeżenie, ale nie do końca i niewiele praktycznie rozwiązuje. Stało się pewnym modnym sloganem, a także wytłumaczeniem i usprawiedliwieniem.

Na podstawie wielu relacji można z całą pewnością powiedzieć, że taka trudna sytuacja może być swoistym „skrótem" w drodze do Pana Boga. Takiemu poranionemu człowiekowi pozostają albo ramiona Ojca Niebieskiego, albo obłęd, używki, seks, patologiczne związki jako swoiste znieczulenie nieznośnej egzystencji. Poranienie daje wielkie cierpienie i ból bywa doświadczany w jakiś sposób nawet przez całe życie, ale z drugiej strony jest to szansa na wielką bliskość z Bogiem otrzymaną za darmo.

Taka osoba wymaga pomocy mądrej i specjalistycznej nie po to, aby przyniosła jej ulgę, ale po to, aby usunąć blokady w miłości, aby mogła w pełni kochać. Konieczne więc są pewne wyjaśnienia psychologiczne, aby lepiej rozumiała siebie i swoje reakcje. Konieczne są pewne wskazówki pedagogiczne, aby umiała ze sobą postępować. Nie przyniosą one jednak powołanemu żadnej korzyści, jeśli ktoś nie pomoże mu jednocześnie rozwijać głębokiego życia modlitwy, oddania się Bogu, bo tak naprawdę tylko On może pomóc i uleczyć. Można powiedzieć, że im głębsze zranienie, tym głębsze powinno być życie modlitwy. Osoba taka musi zrozumieć i zaakceptować, że jej zranienie jest elementem drogi życiowej, a więc powołania, że jest jakoś dopuszczone przez Pana Boga. Po ludzku jest to bardzo wielkie cierpienie. Jest to jednocześnie wielka szansa dla życia duchowego, jeśli ten przeogromny głód miłości zostanie skierowany do Pana Boga.

Zrozumienie tego zagadnienia jest konieczne dla kapłanów, zakonnic, zakonników, członków instytutów świeckich, bo obecnie z powodu nieumiejętnego podejścia do osób poranionych marnuje się lub wypacza niejedno powołanie.

U osób poranionych można zaobserwować między innymi następujące właściwości:
- brak poczucia własnej wartości, poczucie bycia gorszym, ciągłe, czasem wręcz obsesyjne, szukanie potwierdzenia swojej wartości;
- brak poczucia pewności siebie, ciągłe wahania, niepewność niemal we wszystkim, ogromne kłopoty z podejmowaniem nawet drobnych decyzji;
- nadmierne przywiązywanie się do ludzi, pragnienie czyjejś obecności „na zawsze", co ma eliminować lęk i w związku z tym albo absurdalna wierność jakiemuś człowiekowi, czy ludziom, wbrew wszelkiej logice, albo zmienianie obiektów spowodowane ciągłymi rozczarowaniami;
- nadmierne oczekiwania w stosunku do innych, oczekiwanie tego, czego żaden człowiek dać nie może, pragnienie zaspokojenia nienasyconego głodu miłości;
- zbytnia zależność od ludzi, od czyjejś akceptacji, a w związku z tym tendencja do perfekcyjnego dostosowywania się do oczekiwań wybranej osoby, z zatraceniem własnej osobowości;
- ciągłe zasługiwanie na miłość spowodowane brakiem doświadczenia bezinteresownej miłości na wcześniejszych etapach rozwoju, a więc ciągłe wykazywanie się jakimiś osiągnięciami - bycie najlepszym klerykiem, najlepszym zakonnikiem, najlepszą postulantką;
- myślenie życzeniowe, co powoduje brak poczucia realizmu;
- ciągłe lęki, niepokój o wszystko;
Jak łatwo zauważyć taki człowiek jest bardzo obciążony swoją nieprawidłową osobowością. Bardzo często prezentuje zachowania, które są mylnie odczytywane i interpretowane. Jest na przykład bardzo ofiarny, w lot odczytuje życzenia przełożonych, ale po to, aby być akceptowanym. O wszystko pyta przełożonych w aurze posłuszeństwa, a w rzeczywistości maskuje lęk przed wszelką samodzielną decyzją. Takich zachowań jest wiele. Początkowo trudno jest je rozeznać, a niedoświadczony wychowawca wyciąga z nich całkowicie błędne wnioski.

U człowieka poranionego zaburzona jest przede wszystkim sfera emocjonalno - społeczna przy prawidłowym lub nawet wybitnym intelekcie, który w takim przypadku niemal zupełnie nie pomaga w rozeznaniu problemów związanych z własną egzystencją. Na taką nieprawidłową osobowość nakłada się swoista formacja religijna, co daje bardzo dziwne efekty, nawet karykaturalne. Takie osoby funkcjonują w społeczności Kościoła i jak to najczęściej bywa nie widzą swoich problemów, choć są one dostrzegane i odpowiednio oceniane przez osoby z zewnątrz.
W przypadku osób poranionych potrzebna jest mądra pomoc na etapie formacji, pokazanie, że zranienia mogą być albo furtką dla pokus, patologicznych wpływów i prowadzić do grzechu, albo pomocą w drodze do świętości. Człowiek poraniony jest kruchy, co przy właściwym kierownictwie duchowym prowadzi do pokory - fundamentu świętości.

4. ZATRUCIA DUCHOWE

Zatrucia powodowane przez współczesny świat dotyczą w mniejszym lub większym stopniu wszystkich powołanych, niezależnie od tego, z jakiej rodziny pochodzą. Są to działania przeciwne duchowi chrześcijaństwa wsączające się w człowieka od wczesnego dzieciństwa. Są obecne w codziennym życiu niemal wszystkich współczesnych ludzi. Wielką rolę w ich rozprzestrzenianiu odgrywają media. Można wymienić kilka z nich bardzo utrudniających formację. Jest ich oczywiście o wiele więcej i są opisane w licznych publikacjach analizujących współczesną rzeczywistość.

- Wyeliminowanie krzyża z codziennego życia
Protestuje się przeciw usuwaniu krzyży z miejsc publicznych, wspomina się obrońców krzyża, natomiast nie zauważa się tego, co dzieje się w codziennym życiu własnym, najbliższych, całego społeczeństwa. W wychowaniu eliminuje się wszelkie trudności, natychmiast likwiduje się wszelki dyskomfort i ból. Ograniczanie się w jakimś zakresie, wyrzekanie się czegoś zarówno z pobudek naturalnych, a szczególnie religijnych, jest czymś obcym, niezrozumiałym. Ofiarność, służba, umartwienie są wyśmiane i nieobecne w wychowaniu, a przecież na nich buduje się codzienną egzystencję chrześcijanina.

- Wyeliminowanie rzetelnego poznania siebie i pracy nad sobą
Ludzie, nawet wysoko wykształceni, nie znają siebie i nie chcą znać, pracować nad rozwojem cnót i wykorzenieniem wad. Same te pojęcia są wykpione lub uważane za zupełnie anachroniczne. Lansowany jest nieprawdziwy, bardzo pozytywny obraz siebie. Dzieciom i młodzieży wmawia się na każdym kroku, że są wspaniali. Powtarza się to ciągle, nie uzasadniając, dlaczego tak się ich ocenia. Reklamy bombardują stwierdzeniami typu „jesteś tego warta". Wymaganie od siebie stało się czymś obcym. W tym kontekście niemal zaginęło poczucie grzechu i grzeszności. Jeśli nawet u części ludzi zachowało się ono, to jest przeżywane bardzo płytko, powierzchownie, można powiedzieć formalnie. Przeciętny współczesny człowiek nie jest zdolny do prawdziwego żalu za grzechy.

- Wyeliminowanie posłuszeństwa
Współczesny świat skutecznie uderzył w autorytety. Na różne sposoby ukazuje się, że autorytet rodziców, nauczycieli, kapłanów jest nikomu do niczego niepotrzebny, a nawet szkodliwy. Prawdziwe autorytety zostały wyśmiane, niejednokrotnie zniesławione. Na miejsce autorytetów wprowadzono idoli, a ci nie oczekują posłuszeństwa lecz kultu.
Współczesny młody człowiek, przyzwyczajony do samostanowienia o sobie, do samowoli, z trudem poddaje się posłuszeństwu i nie rozumie go. Jeśli musi się podporządkować, robi to zewnętrznie, bardzo często z szemraniem i narzekaniem. Posłuszeństwo odbiera jako wielkie osobiste ograniczenie. Prawdopodobnie nigdy poważnie nie rozważał posłuszeństwa Bogu.

- Wyeliminowanie pokory
Jest to pojęcie uznane za toksyczne. Zniknęło ono z codziennego języka. Zachowania pokorne uznaje się za dziwaczne, nienormalne. Ludzie nie chcą znać prawdy o sobie jako grzeszniku w relacji do Boga. Uderzenie w pokorę jest prawdopodobnie tak wielkie, gdyż Chrystus mówił do wielu świętych, między innymi do św. Faustyny, co zanotowała w swoim dzienniczku, że pokora jest fundamentem życia wewnętrznego.

- Wyeliminowanie czystości
Jest to termin wyśmiany. Na dzieci i młodzież oddziałują wyrafinowane, wszechobecne bodźce, których celem jest odebranie im czystości, co w wymiarze masowym staje się faktem. Niszczy się wstyd i wstydliwość. Można mówić o całym systemie deprawacji. Prawie wszyscy młodzi ludzie mają za sobą jakieś doświadczenia seksualne, a w związku z tym przetarte szlaki do dalszych tego typu zachowań. Z takim bagażem przychodzą do seminarium, czy zakonu. W tej sytuacji ślub czystości, celibatu jest czymś wyjątkowo trudnym. Jak wiadomo, odejścia z kapłaństwa, czy życia zakonnego są najczęściej spowodowane właśnie tym problemem.

- Wszechobecność ducha rozrywkowości
Współczesny człowiek został przyzwyczajony do tego, że musi być ciągle zabawiany. Wykreowane zostało społeczeństwo, które określa się jako społeczeństwo zabawy. Młodzi ludzie gonią od rozrywki do rozrywki, ale często kryją w sobie permanentny smutek. Bez rozrywki nie potrafią funkcjonować. Została im odebrana radość ewangeliczna, której nie znają. Elementy rozrywkowości są niejednokrotnie wprowadzane do liturgii, co skutecznie odzierają z wymiaru sakralnego.

- Eliminacja piękna
Współczesny człowiek jest coraz bardziej pozbawiony piękna. Zostało ono wygnane ze sztuki, z życia codziennego. Nastąpiło coś, co można nazwać epatowaniem brzydotą. Przejawia się to w muzyce młodzieżowej, w modzie, w czasopismach, w plakatach itd. Młodego człowieka ogarnia, osacza wirtualny świat nasycony brzydotą, od którego niemal nie ma ucieczki. W takiej sytuacji dla młodego człowieka trudne jest dostrzeganie piękna stworzenia świata jako dzieła Stwórcy. Coraz bardziej obce jest zasłuchanie i zapatrzenie przede wszystkim w piękno świata, ale także dzieł człowieka jako początek kontemplacji.

- Blokady w zdolności do miłości
Jest to problem najpoważniejszy. Jak wiadomo miłość jest istotą każdego powołania, a powołania do życia w służbie Chrystusowi w sposób szczególny. Chrystus dał nam jedyne przykazanie nowe, dotyczące właśnie miłości. Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, a skoro Bóg jest Miłością, to uderzenie u człowieka w zdolność do miłości jest uderzeniem w obraz Boga w człowieku. To zagadnienie powinno być przedmiotem osobnej, dogłębnej analizy.

Na tę niezdolność do miłości składa się między innymi powszechny egoizm, egocentryzm, narcyzm, brak ducha służby, obowiązku, ofiarności, opór przed ofiarowaniem siebie, lęk przed nieodwołalnymi decyzjami. Ludzie tak „wyposażeni" wewnętrznie przychodzą do seminariów, zakonów, instytutów. A przecież istotą powołania jest bezinteresowny dar z siebie, jak bardzo często przypominał Jan Paweł II.

5. KONIECZNOŚĆ WYCHOWANIA NATURY I DUSZY

Wobec tych licznych i skomplikowanych trudności powszechnie zastosowano rozwiązanie najprostsze - terapię prowadzoną przez psychologów. Można mówić o swoistej terapiomanii, także w seminariach, zakonach, instytutach świeckich. Tłumy kleryków, nowicjuszy i innych członków instytutów kościelnych wędrują na różnego rodzaju terapie, a przełożeni mają poczucie spełnionego obowiązku. Nie bez znaczenia jest fakt, że wówczas odpowiedzialność za decyzję o wydaleniu danej osoby spada w jakimś stopniu także na psychologa. Wszystko dzieje się poza daną instytucją, w gabinecie specjalisty lub na spotkaniu grupy terapeutycznej. Odnosi się wrażenie, że trudne, obciążające osobę tym się zajmującą wychowanie, które być może w wielu instytucjach kościelnych wypaczyło się, a może nawet spatologizowało, zamieniono na terapię oddaną na zewnątrz. Jest to zjawisko szersze, obejmujące różne dziedziny życia. Można powiedzieć, że wychowanie zostało wzięte do niewoli przez terapię. Odzwierciedla się to w używanej terminologii, w której coraz częściej występuje słowo terapia - arteterapia, dogoterapia, silvoterapia. Zwykłe działania życiowe, czy edukacyjne zastępuje się działaniami terapeutycznymi. Życie zamienia się w terapię prowadzoną przez specjalistów.

Nie jest to słuszne. Oczywiście bywa potrzebny kontakt z psychologiem, a w dzisiejszych czasach z całą pewnością. W takiej sytuacji podstawowym pytaniem powinno być to, czy jest to osoba, która posiada najlepsze certyfikaty, zna najnowsze techniki i metody, czy jest to człowiek, który sam jest osobą dojrzałą, sam przeszedł lub rozumie drogę powołania, bo jeśli powołanemu jest już potrzebna terapia to w opcji powołania. Wydaje się niepotrzebne, a może nawet szkodliwe, wysyłanie osób powołanych do różnych świeckich społeczności terapeutycznych. Niestety, także nie wszyscy psychologowie są godni zaufania z bardzo różnych przyczyn. Może to być niezgodna z chrześcijaństwem opcja moralna, ale może to także być sztywność i schematyzm, a nawet bezduszność, potwierdzone pieczątką katolickiej przychodni.

W formacji powołanych potrzebne są przede wszystkim nie grupy terapeutyczne, treningi, warsztaty, ale mądre WYCHOWANIE. Instytucje kościelne wołają o mądrych, bardzo dobrze przygotowanych, odznaczających się pasją wychowawców. Powinno być ich na tyle dużo, aby mogli realizować podstawowy postulat pedagogiki św. Jana Bosko, jakim jest towarzyszenie. Nie chodzi o mnożenie atrakcji, nawet pobożnych, dla danej grupy seminarzystów, nowicjuszy, ale o mądre bycie w pobliżu o dyskretne doglądanie życia w kręgu wartości. Bycie wychowawcą to swoiste powołanie w powołaniu. Trzeba mieć do tego predyspozycje i odpowiednie przygotowanie.

Współcześni ludzie obsadzani w roli wychowawców w instytucjach kościelnych często tej funkcji nie akceptują, bo jest trudna, męcząca, wyczerpująca, wymagająca poświęcania ogromnej części swojego czasu. Jest niejednokrotnie narzucona z zewnątrz, a więc brak im do tego odpowiedniej motywacji wewnętrznej. Niektórzy z kolei propozycję bycia wychowawcą przyjmują chętnie, gdyż odbierają ją jako zwiększenie własnego prestiżu, swoisty awans społeczny, co wypacza całą pracę wychowawczą, bo wychowankowie są wówczas traktowani instrumentalnie. Zdarza się, że funkcja ta bywa pełniona całkowicie formalnie i wychowawca oddziela się, separuje od powierzonych sobie wychowanków, najczęściej nadzoruje sprawy porządkowe. Bywa też, że wychowawca zamienia się w kumpla i spędza czas z wychowankami w taki sposób, że marnuje wszelkie szansę wychowania. Przygotowanie do tej trudnej i odpowiedzialnej roli musi być zupełnie inne niż krótkie kursy „specjalistyczne", które rozpleniły się także w Kościele. Człowiek, który dużo w danej dziedzinie wie, ma świadomość, że nic nie wie, że musi się ciągle dokształcać. Człowiek, który wie niewiele, najczęściej odznacza się bardzo dużą pewnością siebie i w zakresie formacji może być szkodliwy. Kardynał Wojtyła przemawiając w 1974 roku w Krakowie do nauczycieli, poruszył problem współczesnego oddzielenia nauczania od wychowania. Mówił, że: „Wychowanie bardzo kosztuje. Płaci się za nie sobą. Zawiera się w nim najbardziej autentyczny dar z człowieka: płaci się za nie sobą. Jesteśmy współcześnie świadkami oddzielania się wykształcenia od wychowania. Daje się wiedzę. Wiedza, chociaż jest bardzo wysoka, wartościowa - to przecież może być oderwana od wychowania, od daru z człowieka. Jest jakaś ucieczka przed człowiekiem: po obu stronach, po stronie tego, który wychowuje i tego, który jest wychowywany. Powstaje próżnia. Ludzie się nie spotykają, nie spotykają się pokolenia. A sami, jeśli się spotykają, to na jakimś pomoście wiedzy. Natomiast nie spotykają się we wspólnocie człowieczeństwa"5/.

Osobą prowadzącą młodego człowieka w seminarium, zakonie, instytucie świeckim musi być mądry wychowawca. Ojcowie duchowni też pełnią w specyficzny sposób tę rolę. Jeśli naprawdę potrzeba, to powinno się także znaleźć miejsce na konsultację psychologiczną u bardzo dobrze dobranego i sprawdzonego specjalisty. W powołaniu jednak trzeba jakoś w końcu „zgubić siebie", a w tym psychologia na ogół nie pomaga, gdyż koncentruje się przede wszystkim na analizie siebie.

W procesie wychowania konieczne jest oczywiście rzetelne poznanie siebie, bo łaska buduje na naturze, ale bardziej w kontekście kształtowania charakteru niż analiz psychologicznych. Trzeba poznać swoje talenty i słabości, mocne i słabe strony osobowości. Ma to doprowadzić do mądrej akceptacji siebie, która daje wewnętrzne odprężenie, bo wówczas człowiek rozumie, że nie musi być ciągle i we wszystkim doskonały.

Konieczne jest także zwrócenie szczególnej uwagi na wychowanie pozytywne, a więc budowanie na mocnych stronach człowieka, rozwijanie cnót i stwarzanie do tego warunków. W następnej dopiero kolejności eliminowanie tego, co złe, czy leczenie zranień, lecz nie stawianie tego w centrum uwagi. Wychowanie pozytywne fantastycznie sprawdziło się w skautingu i harcerstwie. Wydaje się, że niejednokrotnie w formacji na pierwszym miejscu stawia się walkę z wadami, słabościami, co prowadzi u wychowanków do pesymizmu, bo przecież nie mają w tym zakresie sukcesów i koncentrują się na tym, co złe, nieprawidłowe. Wychowanie pozytywne natomiast pokazuje trud, ale i radość rozwoju.

W formacji powołanych rzadko przywoływana jest kategoria losu. Do polskiej pedagogiki wprowadził ją Stefan Kunowski, który wyróżniał takie dynamizmy wychowania, jak: bios, ethos, agos i właśnie los6/. Kategoria ta jest złożona i z jednej strony może być zupełnie nieoczekiwana, ale najczęściej jest zbudowana przez człowieka, który gromadzi kapitał życiowy mądrości, moralności, uspołecznienia. Według Kunowskiego w pedagogice losu centralnego znaczenia nabiera kategoria spotkania. Chodzi o spotkanie prawdziwego człowieka, którego można nazwać przewodnikiem, mistrzem, a także o spotkanie z różnymi dziełami, z których można wybierać.

Młodzi ludzie, być może w sposób szczególny powołani, poszukują tych, których uznają za mistrzów. Należy zrobić wszystko, aby spotykali się z osobami pozytywnymi, prowadzącymi na głębię, a nie z osobami negatywnymi, które mogą ich wypaczyć na całe życie.

Na pierwszym miejscu w wychowaniu powołanych powinno stać oczywiście formowanie człowieka duchowego. Przede wszystkim potrzebne jest indywidualne tłumaczenie danemu człowiekowi zamysłu Boga w stosunku do niego i doprowadzenie do pokochania woli Bożej we własnym życiu, ze wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi doświadczeniami, nawet tymi najbardziej trudnymi. Tu jest właśnie właściwe miejsce na duchowe przetworzenie wszelkich zranień. Wprowadzenie w głęboką modlitwę, adorację, owocne życie sakramentalne. Codzienne pokazywanie perspektywy zjednoczenia z Chrystusem - nauczycielem, wychowawcą, terapeutą. Osoba powołana musi zakochać się w Bogu do szaleństwa, a pomóc jej w tym może tylko zakochany do szaleństwa w Bogu wychowawca. Jeszcze raz można powołać się na wypowiedź Karola Wojtyły, który podczas opłatka do nauczycieli mówił, że „wychowywać nie można bez wewnętrznej prawdy. Żeby wychowywać trzeba się dzielić prawdą wewnętrzną, prawdą swojego człowieczeństwa. I tę prawdę swojego dojrzałego człowieczeństwa jak gdyby przenosić na tego, który ma dojrzewać w człowieczeństwie"7/.

Najnowocześniejsze, najbardziej reklamowane i polecane na wszelkich szkoleniach metody psychologiczne i pedagogiczne nigdy tego nie zastąpią. Mogą być pomocne, ale tylko w ręku zakochanego w Bogu wychowawcy. W innym przypadku są po prostu szkodliwe, choćby posługiwała się nimi osoba odziana w sutannę, czy habit, bo do Bożego daru powołania dobiera się nieadekwatnymi instrumentami. Takich pozytywnych wychowawców Kościół musi sobie po prostu wymodlić. W dzisiejszych trudnych czasach muszą mieć oni wielką siłę ducha i osobowości.

Poza całą naukową podbudową współczesnej formacji trzeba pamiętać, że powołanie na zawsze pozostanie wielką Tajemnicą i nikt, nigdy w pełni jej nie wyjaśni. Mówił o tym wielokrotnie Jan Paweł II. Podczas niedzielnej modlitwy na Anioł Pański 3 grudnia 1989 roku powiedział: „Wiemy, ze powołanie kapłańskie jest darem łaski, bezinteresownym wezwaniem wywodzącym się z Bożej miłości. Istotnie, nie można pojmować kapłaństwa wyłącznie jako ludzkiego wyróżnienia; nie można uważać misji szafarza za jedną z wielu dróg życiowych. Kapłan musi w każdej chwili swego życia pamiętać, że otrzymał szczególne wezwanie od Jezusa i całkowicie oddać się realizacji tego zadania. Ażeby wezwanie to mogło być w pełni przyjęte i obficie zaowocować, potrzebna jest właśnie formacja, która pozwoli rozwinąć się temu wszystkiemu, co zostało zasiane przez łaskę"8/.




1/ M. Sapieżyna. My i nasze Siedliska, Kraków 2004.
2/ J. Izdebska, Dziecko w rodzinie u progu XXI wieku, Białystok 2000.
3/ K. Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, Warszawa 1976.
4/ C. de Meester, Z pustymi rękami. Posłannictwo Teresy z Lisieux, Kraków 1990.
5/ Kalendarium życia Karola Wojtyły, Kraków 2000.
6/ S. Kunowski, Podstawy współczesnej pedagogiki, Łódź 1981.
7/ Kalendarium życia Karola Wojtyły, op. cit., s. 460.
8/ Jan Paweł II, Duchowość kapłana, katechezy o formacji, Poznań 2010.


Źródlo: "Pan tam jest", opr. ks. Zbigniew Godlewski, Warszawa 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz