„Jestem stary. Mam prawie 80 lat, zbliżam się do końca mych dni. Spoglądając w przeszłość, widzę, że w pierwszych latach mojej młodości obrałem błędną drogę: drogę zła, która doprowadziła mnie do ruiny". Tak Alessandro Serenelli rozpoczyna swój testament duchowy napisany 32 lata po odbyciu kary za morderstwo, które popełnił jako dziewietnastolatek.
Mieszkał wtedy w Ferriere di Conca, małej wiosce na Błotach Pontyjskich. W jego życiu zło dawało o sobie znać na wielu poziomach. Najbardziej zauważalne było „złe powietrze" regionu, gdzie mieszkał. Malaria (z wł. złe powietrze) zbierała ogromne żniwa na błotach. W 1902 r. prawie połowa ze 125 przybyłych tu do pracy zmarła na te chorobę już po roku.
Porównywalne żniwa zło zebrało w duszy nastolatka, który od dzieciństwa zmagał się z trudami życia w biedzie na początku XX w. we Włoszech. Alessandro stracił matkę jeszcze w dzieciństwie. Zmarła w szpitalu psychiatrycznym w Ankonie. Jak większość dzieci w tamtych czasach, zaczął szybko pracować. Najpierw na polach w rodzinnych Marche, a od 12 roku życia na kutrze rybackim. Ojciec, który więcej czasu poświęcał alkoholowi niż synowi, zdecydował o przeniesieniu rodziny do Paliano, gdzie była praca na polach zamożnego senatora.
Ten, widząc, że u Serenellich brakuje kobiecej ręki, polecił im, aby rozpoczęli współpracę z rodziną Gorettich, w której z kolei brakowało męskich rąk do pracy. Tym sposobem dwie rodziny zamieszkały razem. Ojciec Alessandra miał trudny charakter. Był bardzo władczy i samolubny. Goretti jednak nie mieli wyboru - Luigi Goretti, jedyny mężczyzna w domu, potrzebował pomocy, aby wyżywić ośmioosobową rodzinę. Trudny charakter Giovanniego Serenelli dawał o sobie coraz częsciej znać. Gdy przyszło do podziału mieszkania urządzonego w starej fabryce sera, zajął połowę pomieszczeń, nie zwracając uwagi na fakt, że został sam z Alessandrem (drugi syn Vincenzo, podobnie jak matka, również trafił do szpitala psychiatrycznego) i nie są w stanie wykorzystać 3 pokoi. Rodzina Gorettich musiała cisnąć się tymczasem w ósemkę na drugiej połowie mieszkania.
Niedługo po przeprowadzce Luigi, wycieńczony ciężką pracą nad przygotowaniem terenu pod uprawę, zachorował na malarię. Nie chcąc narażać rodziny na straty, nie poszedł do lekarza przy pierwszych objawach. Zwlekał tak długo, że nie było już dla niego ratunku. Śmierć Luigiego była dla Gorettich nie tylko utratą ukochanego taty i męża, ale również oznaczała o wiele trudniejsze czasy. Assunta Goretti musiała przejąć obowiązki męża w polu, a najstarsza, dziesięcioletnia córka, musiała zastąpić mamę w obowiązkach domowych oraz opiece nad pięciorgiem rodzeństwa.
Po tym wydarzeniu Giovanni pomyślał, że Assunta, chcąc poprawić los swojej rodziny, zgodzi się zapewne na nieskromne propozycje, a może nawet i na małżeństwo z nim. Ona jednak kategorycznie odmówiła. Małżeństwo wdowców ułatwiłoby niewątpliwie życie Gorettim. Po śmierci ojca ledwo byli w stanie się wyżywić. Wypracowane wspólnie z Serenellimi zyski dzielili równo na pół. Giovanni Serenelli nie tylko nie pomagał domownikom w trudnej sytuacji, ale sprowokowany odmową Assunty, specjalnie utrudniał im życie. Dzieci nie raz musiały cierpieć głód, bo Giovanni zabierał wszystkie jajka z kurnika czy zamykał chleb na klucz.
Tymczasem Alessandro dorastał. Zło, które wdzierało się do jego życia, zaczęło przynosić owoce. Zaczął interesować się nieprzyzwoitymi pismami. Znalezionymi tam obrazkami dekorował ściany. Czas wolny od pracy spędzał sam, zamknięty w swoim pokoju. Gdy wychodził, był oziębły i trzymał się na uboczu. Alessandro musiał być świadomy ofert, jakie jego ojciec składał Assuncie. Dziewiętnastolatek czuł się uprawniony do wykonania podobnych kroków w stronę Marii, która była piękną i coraz dojrzalszą dziewczyną. Zastępowała już matkę we wszystkich obowiązkach. Nic dziwnego, że Alessandro czuł do niej pociąg seksualny, a biorąc przykład z ojca, zaczął składać Marii niedwuznaczne propozycje. Gdy po kilku natarczywych próbach Maria nie ustępowała, Alessandro zdecydował, że jeśli i kolejnym razem nie zgodzi się z nim współżyć, zabije ją.
5 lipca 1902 rodzina Gorettich oraz Alessandro młócili bób na podwórzu. Maria zaś cerowała koszulę przed drzwiami domu. Widząc to Alessandro, pobiegł do domu. Wszedł do kuchni, omijając Marię, chwycił zaostrzony szpikulec i wciągnął ją do środka. Gdy zauważyła jego broń, zaczęła się wyrywać, krzycząc: „Nie, nie, Bóg tego nie chce. Pójdziesz do piekła. To jest grzech". To jeszcze bardziej rozwścieczyło chłopaka i zaczął zadawać jej ciosy j eden po drugim.
Decyzja o morderstwie wydawać się może przesadzona. Obrońcy Alessandro w czasie procesu starali się udowodnić jego niepoczytalność w chwili popełnienia przestępstwa. Biegli psychiatrzy (ci sami, którzy leczyli matkę i brata) stwierdzili jednak pełnię władz umysłowych. Sam Alessandro, zeznając podczas procesu kanonizacyjnego Marii, przyznał, że zaplanował tę zbrodnię w pełni świadomy tego, co robi.
Skąd wynikała tak radykalna decyzja? Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, standardy moralne, które panowały wśród biedoty na początku XX w., były dosyć niskie. Seksualność przeżywana była niemal wyłącznie na poziomie popędów. Współżycie Alessandra z Marią nie byłoby więc szczególnie szokujące dla otoczenia. Po drugie, Alessandro znaczną część dzieciństwa i wczesnej młodości spędził wśród rybaków, którzy nie grzeszyli szacunkiem do kobiet czy wysoką kulturą osobistą. Po trzecie, tak jak już wspominałem wcześniej, Alessandro brał przykład z ojca. Gdy dodamy do tego chybotliwą dumę młodego mężczyzny, dla którego podporządkowanie sobie kobiety jest sposobem na potwierdzenie swojej męskości, powstaje mieszanka, która musi w jakiś sposób wybuchnąć.
Nieugiętość Marii była wręcz wbrew zdrowemu rozsądkowi. Alessandro w czasie procesu wielokrotnie powtarzał, że to wszystko jej wina. Opór Marii był z jego perspektywy nieracjonalny. Wszyscy dookoła to robili, obydwoje byli przecież młodzi i piękni. Alessandro miał wiele do zaoferowania Marii. Dzięki ich związkowi całej rodzinie żyłoby się znacznie lepiej. Maria, według Alessandro, sama doprowadziła do tak drastycznych kroków. Miał nadzieję, że w obliczu realnego zagrożenia pruderyjna dziewczyna podda się jego woli i zaspokoi jego potrzeby. Marię motywowało jednak coś o wiele więcej niż zwykła pruderia czy powierzchowna świętoszkowatość.
Patrząc na życie Alessandra wyłącznie z tak przedstawionej perspektywy, można by powiedzieć, że Pan Bóg od początku prowadził go drogą ku przepaści. Dzieciństwo wśród grubiańskich rybaków, brak matki, brak wzorca w ojcu, wpływ nieodpowiednich czasopism, samotność. Nic więc dziwnego, że popełnił przestępstwo. Nie można było spodziewać się po nim niczego dobrego. Bo jak ktoś z taką historią jak Alessandro mógł podjąć decyzję o zachowaniu czystości w imię posłuszeństwa przykazaniom Bożym? Znamienne są tu jednak słowa z testamentu duchowego Alessandro: „Miałem obok siebie osoby wierzące, żyjące zgodnie z wiarą, ale nie zwracałem na nie uwagi". Alessandro nie był złym człowiekiem. Nie był zupełnie pozbawiony dobrych wzorców. Jako jedyny ze swojego otoczenia umiał czytać. Odmawiał różaniec z Gorettimi. W święta uczestniczył w Eucharystii. Co dwa miesiące przyjmował sakramenty. Jak na tamte realia, kiedy to na Błota Pontyjskie nie docierało zbyt wielu księży, mógł być uważany za przykładnego katolika. Wcale nie był skazany na taki, a nie inny los.
Pan postawił na drodze Alessandra ludzi, którzy pokazywali mu, że można żyć inaczej niż jego otoczenie. On jednak coraz częściej wybierał grzeszne życie, które poznał w dzieciństwie. Zamiast szanować przykazania Boga, uważał je za przestarzałe reguły, które nijak mają się do jego rzeczywistości. Zamiast szanować kobiety uważał, że powinny one spełniać jego zachcianki, ponieważ jest mężczyzną. Był tak bardzo zaślepiony swoimi odczuciami, że nie widział żadnego innego wyjścia. Nawet do głowy mu nie przyszło, że Ktoś mógłby go wyciągnąć z tej sytuacji w inny sposób niż widzi to on sam. Zaślepiony „brutalną siłą" nie dostrzegał wyborów, jakie stawiał przed nim Bóg. Bezmyślnie postępował zgodnie z impulsami. Gdy Maria nie chciała poddać się jego woli, nie widział innego wyjścia jak morderstwo. Tak głęboko upokorzyła go swoja nieugiętością, że nie był w stanic znieść jej widoku. W czasie procesu kanonizacyjnego zeznał:
„Oczywiście, że gdyby Maria odwzajemniła moje uczucie, to nie miałbym w duszy pewnego rodzaju gniewu, który czułem, gdy ją widziałem, więc nie zaatakowałbym jej...".
Pragnął poczuć się kochanym i kochać. Pragnął prawdziwej relacji. Ojciec nie poświęcał mu czasu, którego Alessandro tak bardzo potrzebował. Nie pokazywał mu, jak być prawdziwym, wartościowym mężczyzna i człowiekiem. Młody człowiek, nie mając oparcia w nikim, podjął decyzję, że sam musi sobie udowodnić swoją męską wartość. Zapomniał, że ma jeszcze innego Ojca, klóry poświęca mu 100% swojego czasu, nieustannie kocha i daje oparcie niezbędne do stania się prawdziwym mężczyzną i wartościowym człowiekiem.
Jego historia pokazuje jednak, że Bóg jest w stanie nawet tak zniewolonego człowieka wyprowadzić na wolność. Droga wyzwolenia Alcssandra zaczęła się wraz z przebaczeniem Marii. Ta, która nie była dla niego osobą, lecz obiektem seksualnym, stała się potem jego wybawicielką. . „Cały czas noszę w sercu słowa jej upomnienia i przebaczenia. Modliła się zu mnie, wstawiała się za swoim zabójcą" - pisał w testamencie Serenelli. Uwolniła go z ,,brutalnej siły, która podtrzymywała go na złej drodze".
Nie stało się to jednak od razu. Alessandro, skazany na 30 lat (nie dostał dożywocia, ponieważ według ówczesnego prawa był nieletni), brnął swojaą drogą jeszcze przez 8 lat pobytu w więzieniu. Był arogancki i nieskruszony. Nie przyjmował wizyt księdza. Cały czas powtarzał, że to wszyslko wina Marii. Trzy pierwsze lata spędził w izolatce, sam ze sobą. W izolatce, z której większość przestępców już nie wychodziła, bo nie byli w sianie znieść sami siebie, on wytrzymał. Pomimo „nie nadających się do życia warunków" (jak określił je tamtejszy kapelan), depresji, niemal rozpaczy, wytrwał. Dopiero po pięciu kolejnych latach ukazała mu się we śnie jego ofiara. Maria, która wręczyła mu 14 świetlistych lilii. To odmieniło jego życie.
Zapragnął rozmowy z księdzem. Przyznał się do lego, co zrobił. Była to cudowna zmiana. Nie dokonała się ona tylko i wyłącznie dzięki łasce Boga - owszem, Bóg działał
w życiu Alessandra od samego początku, jednak dopiero gdy Alessandro zaczął współpracować z łaską, zaczęła ona przynosić realne owoce w jego życiu. Dopiero gdy wykonał trud zajrzenia w swoje wnętrze i nie uległ pokusie zakończenia swojego życia, gdy był o krok od rozpaczy. Pan Bóg dał mu łaskę ujrzenia św. Marii Goretti we śnie, co stało się punktem zwrotnym jego życia.
Po wyjściu z więzienia za dobre sprawowanie 3 lala wcześniej (Alessandro przypisywał tę łaskę wstawiennictwu Marii), Serenelli otrzymał zaproszenie na Boże Narodzenie do Corinaldo. rodzinnej miejscowości Gorettich, gdzie Assunta mieszkała teraz z najmłodszą córką. Kiedyś nie mógł sam przed sobą przyznać się do tego, co zrobił. Przez cały czas „wzdraga się na samą myśl" o zbrodni. Teraz, pełen skruchy staje twarzą w twarz z Assuntą i prosi o wybaczenie. "Alessandro, Maria ci przebaczyła, Chrystus ci przebaczył, jakże ja mogłabym ci odmówić. Oczywiście, że ci wybaczam, mój synu" - odpowiedziała Assunta. Alessandro wreszcie doświadcza miłości, której tak mu brakowało w młodości.
Na tym łaski Pana Boga się nie kończą. Alessandro trafia do klasztoru kapucynów w Macerata - chce prowadzić życic pokutnicze. „Przygarnęli mnie z anielską miłością, między siebie, nie jako służącego, ale brata", pisze w testamencie Alessandro. Został przez nich przyjęty na zakonnika, tak samo jak syn marnotrawny został przyjęty przez ojca. Doświadczył prawdziwej relacji miłości nie dlatego, że był dobrym człowiekiem, („nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg" Mk 10, 18), ale dlatego, że był po prostu człowiekiem - Bożym dzieckiem. Dzięki temu mógł „pogodny oczekiwać przyjęcia przed oblicze Boga". Chyba każdy z nas chciałby móc wymówić takie słowa w ostatnich latach życia.
Historia Alessandra Serenelli pokazuje, że Bóg potrafi wyciągnąć dobro z największego zła. Może powinniśmy częściej sobie o tym przypominać, gdy przechodzimy przez ciemnaą dolinę naszego życia, prywatnego i społecznego.
W: Kotwica, nr 2/2012, s. 26-28.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz