4 stycznia 2017 r. - 60. rocznica śmierci Felice Solaro



List Giuseppe Lazzatiego dla uczczenia pamięci Felice Solaro
Mediolan, 9 stycznia 1957


Najmilsi,


Nagła, jak złodziej, który przychodzi w nocy/ Mt 24,43/ przyszła do nas smierć i zabrała nam ukochanego naszego brata Felice Solaro. Z trudnością dociera do nas fakt, że już więcej nie zobaczymy jego charakterystycznego sprężystego kroku, jego skromnego sposobu bycia, jasnej i dobrej twarzy, zawsze uśmiechniętej. Wraz z tą tragiczną wiadomością dociera do naszej świadomości myśl, iż mamy o jednego brata więcej w niebie, wartościowego protektora naszej rodziny, z którą był związany ślubami wieczystymi i pełnym poświęceniem.

Bolejąc nad tak tragiczną rozłąką, którą Pan dopuścił, chcemy z niej wyciągnąć naukę, rozważając jego postać i zachowując w sercu i pamięci to, co pomoże nam iść drogą, na której on nas poprzedził.

Życie Felice Solaro w swych aspektach zewnętrznych nie odznaczało się niczym nadzwyczajnym. W rodzinie i w oratorium swego rodzinnego miasta Desio, otrzymał chrześcijańskie wychowanie, które stało się solidnym fundamentem całej duchowej konstrukcji jego życia. Z powodu skromnych warunków ekonomicznych, zaraz po ukończeniu gimnazjum, jako 16-letni chłopiec, rozpoczyna pracę gońca w Banku w Desio. Pozostał tam przechodząc wszystkie stopnie kariery, aż do urzędnika wyższego stopnia. Ze wzruszeniem wysłuchaliśmy pochwały wygłoszonej przez Dyrektora Banku, który ukazał związek między wysiłkiem, jaki Felice wkładał w doskonalenie cnót chrześcijańskich /w szczególności tych, które rzadko się spotyka w świecie biznesu/, a jego wysokim profesjonalizmem zawodowym. Czyniło to zeń cennego pracownika, nie tylko jako wykonawcy zadań, ale też jako doradcy w prowadzeniu polityki banku. W wyciszonym i pozbawionym efekciarstwa stylu pracy ukazały się w sposób zachwycający, jak to wiemy ze świadectw tych, którzy mogli oceniać jego działania w przydzielonym mu sektorze, cechy właściwe dla świeckości. Dlatego też działania zawodowe urosły do rangi aktu religijnego i były wykonywane z religijnym namaszczeniem, widać było przez nie światło niecodziennych cnót, które zdobywały i poruszały serca. Nie pamiętamy, aby wygłaszał wzniosłe teorie na temat świeckości i etyki pracy, ale czynami codziennie potwierdzał, że zrozumiał i wcielił w życie tę cechę naszego powołania. Robił to tak, że ci, którzy pracowali obok niego, pozostawali pod wrażeniem, tym bardziej, że nie wywyższał się, ale był przekonujący dzięki swej skomności.

Od wczesnej młodości spalała go apostolska żarliwość. Najpierw w oratorium, później w parafialnych stowarzyszeniach młodzieżowych, a następnie w Akcji Katolickiej. Jego działalność apostolska nosiła cechy jego charakteru: zmierzał do sedna i nie dawał się zbić z tropu tak zwanymi „wymogami epoki". Jego cele, których zawsze się trzymał, wbrew wszelkim trudnościom to: świadczyć o prawdzie, mocno uchwycić się pobożności, pobudzać do miłości. Nie bez przyczyny będzie zagorzałym i przekonującym zwolennikiem świętych rekolekcji, gdyż uważał je za zasadniczy element życia chrześcijańskiego.


Wszystkie te działania, niezależnie od tego, gdzie się odbywały, czy w obrębie parafii /był Przewodniczącym parafialnej Akcji Katolickiej Mężczyzn/, czy w różnych zakątkach diecezji ambrozjańskiej, nosiły niepowtarzalny ślad jego osobowości nie znoszącej rozgłosu, pchania się na pierwszy plan. Wolał pozostawać w cieniu, a jego skromność widoczna była w spo¬sobie ubierania się oraz w tonie głosu. W działanie wkładał całą swą ludzką energię, ale ufność pokładał jedynie w Bożej pomocy, w Sercu Jezusa, do którego miał szczególne nabożeństwo, i który powołał go do Siebie w pierwszy piątek miesiąca — w dzień tak szczególnie dla niego ważny. Był człowiekiem modlitwy i nawet z powodu najdrobniejszego naruszenia swego programu praktyk pobożności, prosił o pokutę, aby nie rozluźnił się w nim duch pobożności. Z tej opowieści wyłania się obraz człowieka o niezwykłej czystości duchowej, a była ona dla niego najwyższym wyrazem jego miłości do Pana.


Będąc ubogim w duchu kochał ubogich i bolał nad tym, że tak mało może dla nich uczynić. Cóż można powiedzieć o jego stosunku do Instytutu? Wyrażał on całą wielkość jego serca, gdyż w ten sposób odpowiadał na swoje powołanie. Przebywanie z braćmi pojmował jako obowiązek, ale przede wszystkim jako radość i dlatego stawiał się zawsze na wezwanie Instytutu. A kiedy siła wyższa go zatrzymywała, cierpiał głęboko. Z chęcią dysponował swoją osobą dla potrzeb Instytutu, gdyż służba Instytutowi była dlań wielką radością. Postrzegaliśmy go jak uosobienie dobra, jego cnoty były tak oczywiste, tak się z nimi nie narzucał, że prawie ich nie dostrzegaliśmy. Kto z nas nie pamięta, charakterystycznych dla niego stanów „wyłączania się", które były przyczyną zabawnych sytuacji, jak ta w Subiaco, gdzie o mało co nie zostawilibyśmy go w klasztorze, wśród mnichów.

Wstąpił do Instytutu na rok próby w 1939, aspiranturę odbył w latach 1940-44, po raz pierwszy złożył śluby w 1944, a w 1954 śluby wieczyste. Był szefem grupy z Brianzy.
Nawet w śmierci był wierny swoim ideałom. Jak wiecie został zabity pełniąc swe obowiązki, w banku, w którym pracował.

Trzeba mieć świadomość, że decyzja, która kosztowała go życie /dostał serią z karabinu maszynowego/, była podyktowana przez poczucie obowiązku w stosunku do powierzonego mu zadania. Może była to próba włączenia alarmu, a może ukrycie kluczy do kasy pancernej... I kiedy w agonii był wieziony do szpitala, jego usta szeptały modlitwy, jak nam zrelacjonowała osoba, która go podtrzymywała. Z pewnością wzywał „swojego" Jezusa, który stanowił pasję jego życia, Któremu konsekrował całego siebie; Którego, jak co rano przyjął w komunii świętej, i Któremu za chwilę zostanie przedstawiony przez Maryję, swą orędowniczkę, która w zamian za okazywaną jej cześć była przy nim obecna.
Nawet w śmierci Felice okazał się dobrym Miles Christi. A kiedy towarzysząc mu w ostatniej drodze, weszliśmy do bazyliki nie przyozdobionej żałobnie, lecz lśniącej przepychem na święto Objawienia Pańskiego, wydawało nam się, że zostało to zamierzone przez Opatrzność jako obraz przyjęcia, które, mamy nadzieję, spotkało jego błogosławioną duszę. Wydawało nam się, ze słyszymy także słowa: Euge serve bone et fidelis: intra in gaudium Domini tui!


Rada zamówiła 30 Mszy gregoriańskich w jego intencji.

Każdy indywidualnie proszony jest /zgodnie z zapisem w Regule/ o przyjęcie, przez 3 dni, w jego intencji Komunii świętej oraz o odmówienie świętego różańca. Inne formy pozostawiamy w gestii grup, bądź jednostek. Rada zastanawia się nad projektem uczczenia jego pamięci dziełami miłosierdzia.

Powiedziano mi, że wieczorem, w dniu jego śmierci, czyjaś czuła ręka położyła bukiecik białych kwiatków na miejscu, gdzie zwykł był się modlić Felice. Mając nadzieję, że Felice jest blisko nas, żeby nas pobudzać do działania i ochraniać, postarajmy się, aby jego miejsce nie pozostało puste. Dobrymi uczynkami i modlitwami, jeśli Bóg tak chce, zasłużmy na to, aby ktoś z „jego" Desio zajął jego miejsce. Na zakończenie, chciałbym was prosić o modlitwę w dwu intencjach, które z pewnością byłyby mu drogie: pierwsza dotyczy mamy Felice, aby dobry Bóg wspomagał ją i jego siostry, tak ciężko doświadczone, którym chcemy złożyć nasze szczere wyrazy uszanowania. Druga dotyczy tych nieszczęśników, którzy splamili się tak wielką zbrodnią, aby Pan dotknął ich serca i poprzez pokutę i miłość doprowadził ich do wspólnoty z Nim i z nami w domu Ojca.