Z psycholog Ewą Kusz z Centrum Ochrony Dziecka o reakcjach społecznych na przypadku wykorzystania seksualnego dzieci rozmawia ks. Jarosław Czyżewski.
Niedawno podwiozłem samochodem ministranta. Wyjeżdżałem akurat z parafii, gdy skończyła się zbiórka. Zatrzymałem się i zaproponowałem podwiezienie. Potem pomyślałem, że ktoś mógłby to źle odczytać. Nawet się przestraszyłem, mimo że nic złego nie zrobiłem.
- W was księżach może pojawiać się strach przed tym, czego nie powinniście się bać. Musimy jednak wyjść od tego, jaka jest przyczyna podejrzliwości, która się rodzi w społeczeństwie. Są to czyny niektórych z was. W konsekwencji ci z was, którzy pracują rzetelnie, zaczynają się bać rzeczy, które do tej pory były oczywiste, nie były problematyczne. Zresztą wszyscy w Kościele, który jest Ciałem Chrystusa, ponosimy konsekwencje grzechów niektórych jego członków.
I różnie na te grzechy reagujemy. Opublikowała Pani niedawno tekst "Wołanie o głos rozsądku" w kontekście dyskusji o pedofilii.
- Zaczęły przytłaczać mnie skrajne reakcje, które mamy w Polsce. Zamiast myśleć faktycznie o osobach skrzywdzonych, zamiast stać po ich stronie, okopujemy się w dwóch skrajnych narracjach, popadając w generalizowanie i populizm.
Jakie to narracje?
- Jedni "dowalają" całemu Kościołowi, głównie duchowieństwu i przełożonych, a drudzy naiwnie go bronią, broniąc rzeczy, które są nie do obronienia, i czynią to często argumentami bardzo wątpliwej jakości.
Pierwsza skrajność dowodzi, że cały Kościół jest winny: cała struktura, wszyscy księża. Mówi, że to wina celibatu, że księża nie potrafią go wytrzymać, bo ktoś im go narzucił, no to teraz wykorzystują nieletnich. Że wszyscy przełożeni kryją sprawców, przenosząc ich z parafii na parafię. Że Kościół nic nie robi, nie spotyka się z ofiarami, nie słucha ich.
Z kolei druga narracja wybiela Kościół w Polsce, mówiąc, że nas te sprawy nie dotyczą, że to inne środowiska mają problem, że wśród duchowieństwa są to tylko jednostkowe sytuacje, że niepotrzebnie papież przeprasza, że to walka z Kościołem.
U pierwszej strony brakuje rzetelnego spojrzenia na to, że to nie są wszyscy księża, że to nie wszyscy przełożeni kryją, że Kościół podjął i podejmuje dobre działania. Z kolei u drugiej potrzeba uczciwego powiedzenia: tak, są takie osoby, które się dopuszczały tych haniebnych czynów, że popełniono poważne błędy w kierownictwie i że Kościół poważnie zabrał się do pracy, by się oczyścić.
Czy nie możemy jednak zrozumieć ludzi, którzy wychodzą w te narracje? Dla jednych może to być co prawda krzyk agresywny, ale jednak krzyk bólu. Dla drugich z kolei może to być forma obrony dobra Kościoła, na którym im po prostu zależy.
- Częściowo tak. U niektórych jest to forma wykrzyczenia bólu, którego nie potrafią wyrazić inaczej, bo nie tylko doświadczyli krzywdy od sprawcy, ale także przy próbie zgłoszenia przestępstwa nie spotkali się w Kościele ze zrozumieniem. Może to zresztą dotyczyć nie tylko kwestii wykorzystania seksualnego, ale i innych zranień ze strony ludzi Kościoła. Ale do tych głosów dołączają się ci, którzy wykorzystują ten ból po to, żeby uderzyć w Kościół.
Podobnie jest i po drugiej stronie. Niektórzy za wszelką cenę bronią Kościoła, bo w ten sposób rozumieją jego dobro. Tym bardziej go bronią, im bardziej czują się zranieni atakami tamtej grupy, bo Kościół jest ich domem, doświadczają w nim dobra, angażują się w jego życie. Czują się zaatakowani i nie za bardzo rozumieją, czemu atakowany jest cały Kościół, skoro nie mają poczucia, że oni coś złego zrobili ani nie spotkali się z przypadkami pedofilii. I znowu do nich dołączają się ci, którzy mają coś na sumieniu - nie tylko w kontekście seksualnym - i dlatego nawet wbrew prawdzie będą chronić instytucję Kościoła, że chronić siebie z mentalnością: jak ochronię kolegę, to jak mnie się podwinie noga, to i on mnie będzie chronił.
Jak możemy zatem racjonalizować podejście do temu tematu?
- Każdy ma swoje zadanie. Przełożeni kościelni jednoznacznie wzywani są przez kolejnych papieży do podejmowania działań naprawczych i profilaktycznych. Media z kolei potrzebują szczerości wolnej od wybielania Kościoła za wszelką cenę, ale też wolnej od "dowalania" Kościołowi, gdyż jedno i drugie podejście oddala zajęcie się rzeczywistymi problemami.
A zwykli ludzie, w pracy, szkole, gdy spotykają się z atakami na Kościół?
- Ja bym radziła, by mówić tak: rozumiem i przyznaję, że są takie przypadki, ale ja znam wielu dobrych księży i takie jest moje doświadczenie Kościoła. Nie chodzi bowiem o to, by milczeć o tym, co jest dobrem w Kościele na zasadzie podporządkowania się tym, którzy są najgłośniejsi. Nie negując prawdy, że zło występuje, mówmy również o swoim doświadczeniu dobra, uczciwości, oddania, jeśli takie doświadczenie mamy.
To dla wielu może być za mało. Zresztą podobnie wiele działań Kościoła w kontekście pedofilii jest przyjmowanych z dystansem, możemy stawać na głowie, a wciąż będzie za mało. Szczególnie słowa przeprosin, nawet papieża, dla wielu niewiele znaczą, a nabożeństwa pokutne uznają za obłudę.
- Zgadza się. Dla niektórych to będzie za mało. Ale musimy się zgodzić i na takie opinie, i robić swoje. Jestem za organizowaniem np. nabożeństw, bo takie jest nasze, chrześcijan, patrzenie: jako Kościół bierzemy na siebie grzechy naszych braci i sióstr i prosimy o wybaczenie za ich przewinienia. Ale nie możemy poprzestać na tym. Nie chodzi o spełnianie czyichś oczekiwań, ale byśmy sami mieli refleksje, że nie wolno nam się zatrzymać na słowach przeprosin ani tylko na nabożeństwach pokutnych, tylko robić wszystko to, co powinno być zrobione w kontekście ukarania sprawców, pomocy ofiarom, przejrzystości reagowania, profilaktyki.
Czy w ramach tych działań powinny być publikowane dane sprawców wykorzystania seksualnego?
- Jestem przeciwna publikacji nazwisk sprawców pedofilii, nie tylko księży. Nie zgadzam się z decyzją Sejmu, który w ustawie o rejestrze sprawców przestępstw seksualnych zgodził się na ujawnienie części danych osobowych sprawców niektórych przestępstw. Dostęp do rejestru powinny mieć zweryfikowane instytucje, które zatrudniają osoby pracujące z dziećmi i młodzieżą. Do profilaktyki należy także praca ze sprawcą, by ten po odbyciu kary nie wyrządził nikomu kolejnej krzywdy. A upublicznienie jego nazwiska, wizerunku i adresu utrudni mu resocjalizację.
Jest też kwestia dostępu do archiwów kościelnych.
- Uważam, że tym powinni zająć się eksperci. Są to jednak dane wrażliwe, zatem powinno to nastąpić z zachowaniem wszystkich zasad wynikających np. z RODO. Tak było w USA. Na zlecenie episkopatu przekazano John Jay College dostęp do akt. Tzw. Raport John Jay podawała konkretne dane i liczby, ale nie było nazwisk sprawców. To zrobił dopiero raport Wielkiej Ławy Przysięgłych z Pensylwanii w odniesieniu do sześciu diecezji. Episkopat niemiecki również zlecił takie badania jak episkopat USA. Z pierwszą grupą badawczą rozwiązał umowę z powodu braku gwarancji przestrzegania zasad ochrony danych osobowych. Powołano kolejną interdyscyplinarną grupę badawczą, pochodzącą z trzech uniwersytetów, złożoną z psychologów, socjologów i kryminologów. 25 września kard. Marx ma przedstawić wyniki prac, choć część informacji wyciekła już do mediów.
A co z badaniem skali problemu w innych grupach społecznych?
- Tak zrobiono w Australii, gdzie specjalna komisja badała nie tylko Kościół (choć w mediach zaistniały głównie dane dotyczące Kościoła katolickiego), ale przyjrzano się wszystkim instytucjom, gdzie pracuje się z dziećmi i młodzieżą. W jakiejś mierze robi się to w Niemczech. Gdy w 2010 r. wybuchła afera w jezuickim kolegium w Berlinie, a potem były kolejne ujawnienia, to powołano okrągły stół, przy którym ogólnie przyjrzano się tematyce wykorzystania seksualnego dzieci w Niemczech, nie tylko w Kościele, ale i w innych instytucjach. Zajęto się po prostu problemem społecznym, bo problem Kościele jest częścią o wiele szerszego problemu społecznego.
Czy jest szansa na zbudowanie szerszej koalicji i strategii ochrony dzieci i młodzieży w Polsce?
- To by wymagało uznania przez nas, że problem wykorzystania seksualnego dzieci i młodzieży, to problem społeczny, a my na takim etapie w Polsce na razie nie jesteśmy.
My to znaczy kto?
- Mam na myśli ogólnie nas jako społeczeństwo, ale i rządzących. Ustępujący rzecznik praw dziecka Paweł Michalak już kilkakrotnie zwracał się do rządu o stworzenie narodowej strategii przeciwko przemocy, w tym seksualnej, wobec dzieci. Ale odpowiedź pani premier Szydło była negatywna.
Skoro wykorzystanie seksualne małoletnich nie jest problemem specyficznie kościelnym, ale ogólnospołecznym, to jak Kościół powinien zabiegać o te działania, nazwijmy je, ogólnonarodowe, żeby nie zostało to potraktowane jako przerzucanie odpowiedzialności?
- Powinno to być jedno z działań, bardzo ważne, ale nie jedyne. Nie możemy mówić, że dopóki społeczeństwo nie uzna, że jest to problem społeczny, to my nic w Kościele nie będziemy robić. Róbmy swoje. Niemniej trzeba przyznać, że bez tych działań ogólnych działania Kościoła będą mniej skuteczne. Jak będziemy robić porządek u siebie, to możemy promować ochronę dzieci wszędzie.
Co ciekawe, w niektórych krajach, m. in. w Afryce, było tak, że działania Kościoła powodowały, iż zaczęto się tym problemem zajmować również na poziomie państwowym.
Wspomniała Pani, że w Polsce nie jesteśmy na etapie akceptacji tego problemu w społeczeństwie. Jakie są w ogóle etapy społecznego podchodzenia do tej kwestii?
- Na podstawie obserwacji państw zachodnich możemy powiedzieć, że najpierw jest zaprzeczanie: nie istnieje problem. Potem mamy etap legitymizacji, w którym podejmuje się ten temat w sposób bardziej otwarty, powstają np. zasady pracy z dziećmi. Następnie jest etap epidemii, odznaczający się nagłą liczbą zgłoszeń, gwałtownym wzrostem przekazów prasowych i artykułów naukowych. Potem ma miejsce etap opozycji: w związku z przesytem tego tematu w mediach pojawia się reakcja odwrotna - bagatelizowanie i niedowierzanie. Pojawiają się nawet organizacje broniące sprawców. To jednak powoduje kontrreakcję, która prowadzi do instytucjonalizacji, w której przyznajemy: tak, istnieje problem. Następuje profesjonalizacja, czyli rzeczowe, rozsądne, profesjonalne podejście prawne i terapeutyczne oraz standaryzacja zasad reagowania, pomocy i profilaktyki.
W Polsce jesteśmy gdzieś na pierwszym trzech etapach. U nas jednak ta dynamika jest przyspieszona, bo przechodzimy ten proces później niż na Zachodzie. Dziś wpływ mediów powoduje, że te fazy szybciej się dokonują. Niemniej i tak daleko nam do profesjonalizacji problemu.
Wracając do dwóch skrajnych narracji, jak w nich odnajdują się ofiary?
- Każda z ofiar przeżywa to bardzo indywidualnie. Wiele zależy od tego, jak te osoby zostały potraktowane w Kościele po zgłoszeniu swojego dramatu. Z własnego doświadczenia wnioskuję, że jeżeli ofiara doświadczyła zrozumienia, współczucia i konkretnej pomocy ze strony księży i innych osób Kościoła, to zasadniczo ma poczucie, że została skrzywdzona przez konkretną osobę. Natomiast jeżeli nie ma takiego doświadczenia, spotkało ją upokorzenie, nie otrzymała pomocy, wsparcia i życzliwości, to traktuje swój dramat jako krzywdę doznaną od całego Kościoła i może wejść w narrację antykościelną. Wiele zależy od tego, z jakimi osobami ofiary się spotkają, gdy informują Kościół. Wiele też zależy, jak o tym problemie mówimy w przekazie społecznym.
za: Jedni Kościół atakują, drudzy wybielają. Potrzebujemy rozwagi, w: Przewodnik Katolicki nr 39/2018, s. 20-23.