Przysłuchiwałem się ostatnio dwóm gorącym dysputom katolików, z racji także zawodowych częściej niż inni myślących o świecie z perspektywy religijnej. Rozmowy dotyczyły spraw bardzo odległych tematycznie i czasowo, ale niezwykle poważnych i trudnych. A mianowicie: pedofilii w Kościele oraz zał, które dokonało się w Auschwitz. Na obydwu spotkaniach zastanawiano się, jak to się mogło stać i co robić, by podobnych zachowań uniknąć. Uczestnicy obydwu dyskusji, praktykujący katolicy, wydawali się bezradni wobec pytań o przyczyny tych zjawisk i sposoby uniknięcia recydywy. I właśnie to wrażenie bezradności uderzyło mnie najbardziej.
Omawiając kryzys pedofilski, podgrzany dodatkowo "Klerem", zdumiała mnie swoista panika dyskutujących - księży i świeckich. Pytali gorączkowo: co robić, gdzie szukać wyjaśnienia, wskazówek, światła? Jak to się mogło stać? Jak to wytłumaczyć wiernym, a jak mediom? Jak się z tego uczciwie rozliczyć - stając w prawdzie, zachowując wiarygodność niezbędną do skutecznego przekazywania orędzia Chrystusa? Rozgorączkowany ton wprawiał mnie w coraz większą konfuzję. Przecieram oczy: czyżby Kościół naprawdę był bezradny? Podobne myśli towarzyszyły mi podczas spotkania dotyczącego Auschwitz, a konkretnie traktującego o tym, jak z chrześcijańskiej perspektywy wytłumaczyć przyczyny tego ogromu zła i nie dopuścić do powtórki. Nie bagatelizuję problemu, nad którym na całym świecie wciąż pracują najtęższe umysły. A jednak nieco irytuje mnie pytania to to, jakie lektury mogłyby uchronić młodych ludzi przed popełnieniem w przyszłości czegoś podobnego. Co im polecić jako przestrogę? Czym ukształtować ich serca i rozum? Może np. "LTI" Klemperera (książka o języku Trzeciej Rzeszy). I znów pytam: dlaczego?
Retorycznie, bo Kościół oczywiście bezradny nie jest. Nie potrzeba głowić się nad przyczynami pedofilii i skuteczną prewencją. Ani nad tym, jaka lektura uchroni świat przed jakimś nowym Holokaustem. Ani nad kwestią uchodźców i innymi trapiącymi nas kwestiami. Dlaczego nie trzeba? Bo Kościół ma swoją lekturę, dla siebie i dla świata: Biblię. Ona mówi i o pysze (marce wszystkich grzechów), ale też o nawróceniu, pokucie, zadośćuczynieniu i zmartwychwstaniu. Nie trzeba więc nowych lektur, ani żeby zrozumieć przyczyny zła, ani też, żeby wiedzieć, jak pokonać grzech i wyjść z kryzysów, także z obecnego kryzysu Kościoła. Trzeba czytać Biblię i wyciągać wnioski: co do przyszłości i naszych dzisiejszych pytań.
Kiedy tak sobie myślałem nad niezrozumiałym dla mnie niedocenianiem Księgi nad Księgami, natrafiłem słowa kard. Krajewskiego wypowiedziane kilka dni temu: "Gdzie w twoim domu jest Pismo Święte? A może warto je wyjąć, by poznać Boga, by dowiedzieć się, czego On ode mnie chce? (...) Kiedy zaczynam czytać Pismo Święte, ono mnie czyta, ono czyta moje życie, a ja zaczynam widzieć świat, tak jak widzi je Bóg. Słowo Boże jest dobre wtedy, gdy ktoś się rodzi i umiera, kiedy ktoś jest zakochany i jest po uszy w grzechu i wyjść nie może, ono jest dobre na każde cierpienie". Boże, nic dodać, nic ująć.
za: Tomasz Królak, Nie jesteśmy bezradni, w: Przewodnik Katolicki nr 39/2018, s. 13.