Miałem okazję odbyć dość długą rozmowę z księżmi. Tematem były różne sprawy Kościoła, ale jeden wypłynął naturalnie jako najwrażliwszy: wykorzystywanie seksualne. I wiem, że chyba wszyscy jesteśmy pisaniem o tym zmęczeni. Proszę jednak o cierpliwość. Otóż wcale nie chcę roztrząsać problemu, ale zwrócić uwagę na to, co ci księża powiedzieli. Chcieli wyrazić przede wszystkim jedno: lęk. Paraliżujący lęk. Nie wynikający z tego, że ktoś ma ukryte przestępstwo na swoim koncie. Odczułem jednak bardzo wyraźnie, że księża obawiają się dwóch rzeczy: niepohamowanej nagonki medialnej i niesprawiedliwych osądów.
Nagonka polegać może ich zdaniem na tym, że media skoncentrują swoją uwagę właśnie na Kościele. Zresztą tak już się dzieje. Że dziennikarze nie tylko będą szukać prawdy o stanie moralnym ich życia, ale wręcz doszukiwać się każdego ich błędu i upadku. Rozumiem bardzo dobrze to odczucie, ten lęk związany z wymaganiem od nas właściwie nieosiągalnej doskonałości. Ten lęk pojawia się też we mnie. Przecież my księża też się spowiadamy. Nikt z nas nie jest doskonały. Naprawdę nie można od nas wymagać doskonałości, bo jeśli tak będzie, to po prostu księży nie będzie. Nikt tego ciśnienia nie wytrzyma. Bo kto będzie w stanie sprostać wymaganiom perfekcyjnego życia? Wyimaginowanym zresztą, bo nawet Bóg od nas tego nie wymaga, dając konfesjonał jako lekarstwo na słabość. I nie jest to żadna pochwała grzechu, ale zwykła ludzka przyzwoitość, która każe powiedzieć: nikt z nas nie jest bez grzechu. Ciekawe zresztą jest to, że medialni oskarżyciele jakoś nie są skłonni prześwietlać rentgenem publicznej opinii własnego życia. W kontekście swojej rodziny wyraźnie zaznaczają granicę. I mają rację. Tylko niech tę rację stosują także wobec innych.
Ks. Mirosław Tykfer, O braciach księżach, w: Przewodnik Katolicki nr 39/2018, s. 4.