1. Wstęp

Przekład: BARBARA PIOTROWSKA
Wydawnictwo WAM - Księża Jezuici Kraków 1993

WSTĘP

1. Modlitwa zajmuje szczególne miejsce w tym wzorcu życia chrześcijańskiego, który zawdzięczamy Giuseppe Lazzatiemu. Wystarczy odwolać się do jego słów: 
Modlitwa winna zajmować pierwsze miejsce w życiu człowieka. Odmienny pogląd byłby absurdem, i świadczyłby, że nie zna się celu, ku któremu skierowane jest życie ludzkie. Gdy mówimy o pierwszym miejscu, chodzi oczywiście zarówno o porządek czynności człowieka, jak i o czas, który dla modlitwy należy zarezerwować. Rzecz jasna, trzeba uwzględnić specyfikę poszczególnych powołań, w każdym jednak przypadku nie powinno się niczego przedkładać nad modlitwę. Bez modlitwy nie jesteśmy i nie możemy być sobą, wedle miary stwórczego zamysłu Boga. Modlitwa jest więc warunkiem naszego autentycznego bycia ludźmi oraz naszego prawdziwego wzrastania w człowieczeństwie. Dlatego konieczne jest, aby każdy w swym życiowym planie ustalił sobie w ciągu dnia, o stałej porze, czas przeznaczony całkowicie na modlitwę w pełnym tego słowa znaczeniu.
W jakimś sensie modlitwa - według poglądu Lazzatiego - jest w życiu chrześcijanina niczym oddech życia, niczym najpilniejsza, niezmienna „podstawowa potrzeba". Można przeżyć kilka dni bez jedzenia lub picia, wystarczy jednak parę minut bez oddechu, by już nie żyć.

2. Sam Lazzati zresztą jest autentycznym i uznanym przykładem prymatu modlitwy w życiu. Była ona, jak powiedział kardynał Martini: sekretem tego człowieka, tak znanego ze swej niestrudzonej aktywności, a jednocześnie tak mało jeszcze rozpoznanego w tym, co było jego prawdziwym miejscem duchowym, tajemnicą serca; stamtąd właśnie wypływały rozlicznie inicjatywy, tam było źródło jego zaangażowanej obecności w społeczeństwie.
Jeśli ktoś ma cierpliwość przeczytać uważnie pokaźną ilość świadectw o Lazzatim opublikowanych w ciągu kilku lat, jakie upłynęły od jego śmierci, może spotkać rozmaite opinie, praktycznie jednak wszyscy wypowiadający się poświęcają nieco miejsca tej właściwości Lazzatiego - jego modlitwie, jego zdolności zanurzenia się w rozmowie z Bogiem, również w sytuacjach i warunkach zupełnie nie sprzyjających skupieniu. Tak było w każdym okresie jego życia - od wczesnej młodości po ostatni dzień.
Słusznym będzie, jak mi się wydaje, przytoczenie tutaj tytułem przykładu niektórych fragmentów tych wypowiedzi, charakteryzujących Lazzatiego jako człowieka modlitwy.
Monsignore Piętro Zerbi wspomina lata trzydzieste, kiedy Lazzati pełnił funkcję przewodniczącego Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej w Mediolanie. Pisze między innymi:
Kiedy przywołuję na pamięć, zwłaszcza dla własnego pożytku, osobowość chrześcijanina, chcę przede wszystkim uprzytomnić sobie, o ile to jest możliwe, jak się modlił, w jaki sposób rozmawiał z Bogiem, zanim zaczął rozmawiać z ludźmi. Bardzo niewiele mogę na ten temat powiedzieć, a właściwie tylko to jedno: wrażenie, jakie wywarł na mnie Lazzati pogrążony w samotnej modlitwie, której miałem okazję przyglądać się wielokrotnie uczestnicząc wraz z nim w rozmaitych spotkaniach, zjazdach, było jednym z najżywszych i najgłębszych, jakich dostarczyła mi jego osoba. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek indziej widział człowieka, który tak się modlił. Trudno to wyrazić za pomocą słów; nie mam też zamiaru rozwodzić się nad tym tematem, gdyż łatwo tu popaść w powierzchowny zachwyt czy rościć sobie pretensję do zapuszczania się w sferę dla człowieka niedostępną. Powiem jedynie, iż nie zdziwiłbym się, gdybym się pewnego dnia dowiedział, iż osiągnął on w swej modlitwie bardzo wysoki stopień zjednoczenia z Bogiem.

Świadectwa towarzyszy więziennych z niemieckich lagrów często wspominają o Lazzatim jako o człowieku modlitwy. Na przykład jego przyjaciel Leopoldo Bellagamba pisze:
Dezynsekcja była jednym z najbardziej absorbujących wydarzeń w lagrze. Polegała na tym, że więźniowie w grupach 30 czy 40 osób prowadzeni byli do baraku, w którym mieli wszystko zdjąć ze siebie. Odzież gromadzono w łaźni, gdzie panowała wysoka temperatura, buty natomiast wrzucano do wanny wypełnionej ciemnym płynem. Nadzy, musieliśmy przejść do sąsiedniego baraku, w którym u sufitu zamocowane były liczne podziurkowane rury. W zależności od kaprysu niemieckiego operatora spływała z nich lodowata woda lub wrzątek. To, co się tam działo, przypominało dom obłąkanych. Lazzati nigdy nic nie mówił; zachowując milczenie poruszał się w tym piekielnym kotle jak gdyby był sam. Sądzę, że znalazł siłę, by i w takich chwilach się modlić.
Warto wspomnieć dwa przynajmniej świadectwa z okresu tuż po wojnie, kiedy to Lazzati, jako „polityk wbrew swej woli", działał w Zgromadzeniu Ustawodawczym, a następnie w Parlamencie w czasie pierwszej kadencji w Republice Włoskiej.

Zwłaszcza świadectwo Giuseppe Dossettiego jest godne uwagi:
Przez kilka lat Lazzati i ja mieszkaliśmy razem w Rzymie. Zajmowaliśmy wówczas dwa przylegające do siebie pokoje, przedzielone jedynie cienkim przepierzeniem. Nieuchronnie jeden dostrzegał rytm życia drugiego. Lazzati nigdy nie zaniedbał swej modlitwy, ponawianej kilkakrotnie w ciągu dnia. Nawet gdy były to najbardziej wypełnione pracą, męczące dni życia politycznego i parlamentarnego. O modlitwie pamiętał nie w sposób skrupulatny, lecz z dystyngowaną powściągliwością i pełną miłości wiernością.
Drugie świadectwo odnoszące się do tego samego okresu jest autorstwa jego ekscelencji Carla Manziany, ówczesnego biskupa Cremy:
W książce Lazzatiego [La preghiera del cristiano -„Modlitwa chrześcijanina"] czytamy między innymi: „Chrześcijanin istnieje lub zanika wraz z modlitwą... Każdy w swoim programie życia powinien ustalić w ciągu dnia czas przeznaczony całkowicie na modlitwę w pełnym tego słowa znaczeniu... Jest to konieczne, jeżeli naprawdę chcemy być ludźmi czynu". Książka kończy się słowami: „Kresem drogi do doskonałości, ku której prowadzi wszelki wysiłek oczyszczenia, wszelkie ćwiczenie się w cnocie, z myślą o niej podejmowane - jest miłość... Trzeba podkreślić, że w życiu modlitewnym występują chwile szczególne, które mają nas prowadzić do mistycznego doświadczenia Boga. Są to chwile związane z tajemnicą Eucharystii". Ilekroć czytałem tę stronicę nie mogłem nie przypomnieć sobie z pełnym podziwu wzruszeniem, jak często widywałem Giuseppe Lazzatiego w rzymskim Nowym Kościele, i to w czasie najbardziej pracowitym i burzliwym rodzącej się demokratycznej Republiki; widywałem, jak uczestniczył w Eucharystii: ze skupieniem, uroczyście, powiedziałbym, z arystokratyczną prostotą.

Wiele osób zaświadczyć może o Lazzatim jako człowieku modlitwy w czasie, kiedy sprawował urząd rektora Uniwersytetu Katolickiego. Wśród nich biskup Lorenzo Bellomi, który tak pisze:
Karmił się modlitwą. Nie była to zewnętrzna poza, czynił to w sposób jak najbardziej naturalny. Rozmowa z Bogiem była dla niego zwyczajnym sposobem bycia. Pewnego wieczoru w czasie wizyty w Indiach przybyliśmy do Vaipur po sześciogodzinnej jeździe samochodem w rozżarzonym powietrzu, w temperaturze 50 stopni w cieniu. Było nas dziewięciu księży, wszyscy - rektorzy uniwersytetów katolickich z różnych stron świata. On był jedynym świeckim. Po przybyciu do hotelu wszyscy rzucili się biegiem do basenu czy pod prysznic, co było zupełnie zrozumiałe. Lazzati natomiast poprosił mnie na bok, wyciągnął z kieszeni różaniec i powiedział: Don Renzo, czy miałby ksiądz ochotę na kąpiel w „Zdrowaś Maryjo"? I tak więc spędziliśmy na modlitwie pół godziny, zanim poszliśmy wziąć prysznic.

Tenże biskup Bellomi tak powiedział w homilii wygłoszonej podczas mszy świętej w drugą rocznice śmierci Lazzatiego:
W tej kaplicy Uniwersytetu Katolickiego nasza modlitwa splata się z modlitwą odmawianą tu przez niego każdego dnia i łączy się z nią. Powiem wam, iż w moich oczach i w moim sercu pozostał wyryty obraz o wyraźnych konturach: rektor Lazzati klęczy przy ławce, najczęściej ostatniej, z przymkniętymi oczyma, a jednak zapatrzony w Kogoś, z ustami zaciśniętymi w charakterystycznym zarysie jego warg, które jednak poruszały się w nieuchwytnym drganiu... Są to cechy znamionujące postawę człowieka do głębi przenikniętego Chrystusem, człowieka wielkiej modlitwy. Kto miał możność poznania Lazzatiego aż do granic jego duszy, potrafi o tym zaświadczyć... Wydaje mi się, iż zabrakłoby czegoś w tej świętej liturgii, gdybyśmy naszego wspomnienia o Giuseppe Lazzatim nie zamknęli w obrazie, jaki najbardziej do niego przystaje - obrazie człowieka modlitwy. Według mnie to właśnie stanowi istotę jego szczególnej osobowości, czytelny znak jego miłości, znaczenie jego chrześcijańskiej nauki. U naszego rektora modlitwa była życiem, sensem, mocą i świadectwem. Czyż to nie znak Opatrzności, że ta wspaniała jego lekcja, trwająca przez całe jego długie życie, na koniec przybrała kształt ksiażeczki-testamentu, pod tytułem Modlitwa chrześcijanina1?

O ostatnich dniach życia Lazzatiego mamy, między innymi, świadectwo jego przyjaciela, Battisty Meroniego: Pamiętam poranek, kiedy poddawał się zabiegowi chirurgicznemu w czasie swej ostatniej choroby. Byłem z nim sam w pokoju. W południe otworzył oczy, natychmiast do niego podszedłem... Lazzati, potrzebujesz czegoś? Po długim westchnieniu zapytał: Która godzina? Odpowiedziałem: 12.05. Znowu po długim głębokim oddechu powiedział: Battista, Anioł Pański proszę. W czasie mojej modlitwy odpowiadał jedynie ruchem warg i dopiero na końcu wymówił: Amen.
Na zakończenie tego krótkiego przeglądu świadectw o Lazzatim jako człowieku modlitwy można, jak mi się wydaje, przytoczyć znamienny fragment homilii, którą wygłosił biskup Piętro Rossano podczas mszy odprawionej w trzydziestym dniu po śmierci Lazzatiego:

W przypadku profesora Lazzatiego łatwo jest doszukać się w modlitwie oraz kontemplacji źródła jego mocy wytrwania, jego cierpliwej czujności oraz hartu w chwilach doświadczeń. Niemałą wymowę posiada ten fakt, iż w swym ostatnim tomiku Modlitwa chrześcijanina napisał, że „życie ludzkie winno być w całości przeniknięte modlitwą". W ten sposób daje nam klucz do zrozumienia swego życia i źródeł inspiracji.
Niech mi wolno będzie zakończyć świadectwem, jakiego dostarczył mi pewien przyjaciel: Przed kilkoma laty odbywała się uroczysta sesja, poświęcona Maritainowi. Program dnia obejmował również mszę poranną. Wspomniany przyjaciel udał się do kaplicy trochę wcześniej, przed ustaloną godziną, aby odmówić brewiarz. Była pusta z wyjątkiem jednej ławki, w której siedział profesor Lazzati. Następnego ranka ów przyjaciel postanowił udać się do kaplicy jeszcze wcześniej, aby więcej czasu przeznaczyć na różaniec. Kaplica była pusta, ale był już w niej profesor Lazzati. Wówczas ów przyjaciel, nic nikomu nie mówiąc, chciał wypróbować samego siebie: trzeciego dnia przyszedł do kaplicy o wiele wczesniej. Kiedy otworzył drzwi, przekonał się, że profesor Lazzati już tam był - sam, bez książek, bez brewiarza, sam na sam z Panem.

Świadkowie nie mają wątpliwości co do tego, że wraz z Lazzatim poznali człowieka modlitwy i w modlitwie odkryli jego tajemnice., pomimo naturalnej powściągliwości tego człowieka. Zestawiając przytoczone świadectwa jedno po drugim można by odnieść wrażenie, że Lazzati nic innego poza modlitwą nie robił. Świadkowie zauważają natomiast, że czas, jaki Lazzati poświęcał na systematyczną, dłuższą modlitwę, był jedynie przyznaniem pierwszeństwa tej rzeczywistości, która pozwalała mu następnie prowadzić niezmiernie intensywne życie, tak iż, paradoksalnie, uważa się go za człowieka czynu. Prawda jest taka, jak mówi sam Lazzati, że nie można być człowiekiem czynu, nie będąc najpierw człowiekiem modlitwy. On sam był tego przykładem. Słusznie więc można uznać modlitwę za klucz do zrozumienia samego Lazzatiego i jego działań.

3. Lazzati nie tylko był człowiekiem modlitwy. Nie zachował wyłącznie dla siebie swojego doświadczenia modlitewnego, lecz przekazywał i uczynił je ważnym elementem swej pracy wychowawczej. Można to było obserwować w wielu miejscach, ale przede wszystkim i w uprzywilejowany sposób w pustelni San Salvatore. Tam właśnie ujawniał się fascynujący sekret jego osoby, polegający na stworzeniu jedności wymian religijnego i wychowawczego. Podkreślał te z naciskiem kardynał Martini:
Kto znał Lazzatiego, ten dobrze wie o jego nadzwyczaj nej aktywności wychowawczej. Wie, czym dla niego byli pustelnia San Salvatore: kaplica, ścieżka górska, spotkani, z młodzieżą, rozeznawanie duchowe, czuwania, medytacje modlitwa w milczeniu. Wie także o dłuższych okresach sku pienia razem z grupkami przyjaciół w rozmaitych klaszto rach włoskich. Modlitwa, doświadczenie obecności Bogi w jego życiu staje się natychmiast czymś, co należ) przekazać innym.

O tym, w jaki sposób Lazzati w swej pracj wychowawczej dzielił się swymi doświadczeniami duchowymi, opowiada Bonifacio Baroffio, benedyktyn. Współpracował on w tej dziedzinie z Lazzatim przy różnych okazjach.
Gdy tylko otrzymałem wiadomość o śmierci profesora Lazzatiego - wspomina ojciec Baroffio - poczułem potrzebę napisania tych kilku stronic, aby okazać mu - żyjącemu wśród żywych - wdzięczność za to, co uczynił dla mnie osobiście, a także dla tylu innych ludzi, którzy ze mną spędzili wiele czasu na modlitwie i nauce w pustelni San Salvatore w Erbie.
Kiedy wracałem myślą do tych dni, skoncentrowanych prawie zawsze na modlitwie, zauważałem, jak stopniowo odsłaniało się głębokie zakorzenienie chrześcijańskiej postawy, której profesor Lazzati nigdy nie uchybił. Postawa ta z czasem jawiła się coraz bardziej oczyszczona z wszelkich niedostatków, sięgając niemal doskonałości ideału w całym jego ludzkim wymiarze - człowieka, polityka i wychowawcy, które to role odgrywał na różnych scenach Italii.

Znalem Lazzatiego osobiście przez ostatnich osiem lat, odkąd po raz pierwszy pojechałem do pustelni San Salvatore. W sposób szczególny uderzyły mnie u niego dwie cechy - konsekwencja i świeżość życia. Była to konsekwencja mozolnie wypracowana. Polegała nie tyle na postępowaniu zgodnie z własnymi przekonaniami, ile na codziennym odkrywaniu wiary poprzez przymierzanie własnego powołania do Słowa Bożego, a powołanie to nie ograniczało się do aktywnego uczestnictwa w Akcji Katolickiej, do ukształtowania grupy osób konsekrowanych żyjących w świecie oraz do rozmaitych funkcji i odpowiedzialności, jakie na siebie przyjął. Była to konsekwencja, która niemało go kosztowała.
Była to zatem konsekwencja, która wprawiała w zakłopotanie i rodziła pytania - nie tylko we mnie, lecz także u wielu młodych ludzi, którzy obcowali z profesorem: Co sprawia, że jest taki? Skąd czerpie siłę, gdzie tkwi jego sekret? Gdzie bije to tajemnicze źródło takich jego dokładnie zachowań w życiu.
Zanim ukazała się książka Modlitwa chrześcijanina, wiadomo było, że przyczyna konsekwencji profesora Lazzatiego leżała w modlitwie, w tym głęboko przeżytym obcowaniu z Bogiem, które nie było po prostu tylko pojęciem teologicznym, poetycko fascynującym, lecz kontaktem z Bogiem osobowym, z którym profesor rozmawiał codziennie i włączał do tego dialogu każdego, kogo spotykał w pustelni San Salvatore.
Być może w innych okolicznościach, kiedy pojawiał się na scenie publicznej jako rektor Uniwersytetu Katolickiego, jako polityk, odpowiedzialny za jakiś ruch - ów modlitewny aspekt nie był tak wyraźny. Jednak nasze spotkania w Erbie miały na celu przede wszystkim rozpoznać lub na nowo odkryć powołanie, czyli naszą osobistą odpowiedź na Słowo Boże, które wzywa nas każdego dnia, abyśmy się zanurzyli w modlitwie i dzięki temu mogli go słuchać i na nie odpowiedzieć.
Pierwszą jego cechę określiłbym wiec jako doskonałą, bezkompromisową konsekwencję, nawet wówczas, gdy dana postawa mogła być oceniona jako szaleństwo, skandal czy głupota. Profesor Lazzati uczył nas, że należy stawiać czoło ocenom innych, a może nawet wyobcowaniu, osamotnieniu, kiedy decydujemy się pójść za Chrystusem, który pierwszy doznawał zniewag i prześladowania.

Drugą cechą, która ujawniała się w Erbie w sposób szczególny, była jego świeżość. Lazzati był wiecznie młody, często zdawał się być najmłodszy pośród dwudziestolatków, zafascynowanych jego słowami, urzeczonych jego przykładem. Był młody, ponieważ posiadał taką młodość ducha, która potrafi wyprzedzać czas, widzieć dalej niż to, co logiczne, nie zatrzymywać się na przeszłości, by z żalem rozprawiać o pięknie czasu minionego czy czegoś niewcześnie żałować. A był tak bardzo zakorzeniony w przeszłości, w prawdziwej tradycji kościelnej, iż przeżywał jej najlepsze wartości rzutując je na przyszłość. Wszystko przewidywał, uprzedzał, był naprawdę najmłodszym pośród młodych. Potrafił z dużą wrażliwością dostrzegać problemy, które nie były problemami jego wieku ani nie były problemami jego środowiska kulturowego.

Pamiętam, z jaką prostotą potrafił słuchać. Rozumiał robotnika, bowiem wewnętrznie umiał żyć jego życiem. Z cierpliwością wysłuchiwał młodych studentów, odrobinę skażonych intelektualizmem. Dzięki temu cierpliwemu słuchaniu i dialogowi potrafił stopniowo doprowadzić do tego, że opadała chwilowa euforia bądź apatia, a także pojawiające się stany depresyjne. Powoli, krok po kroku, sprawiał, że serce człowieka oczyszczało się i odzyskiwało młodość. Było to możliwe, ponieważ sam był młody i umiał odmładzać innych, również tych młodych wiekiem, ale być może przedwcześnie postarzałych, zrezygnowanych na skutek trudów życia. Lazzati nigdy nic był zrezygnowany, nic poddawał się, ponieważ wszystko opierał na modlitwie, na Słowie, i przekazywał swojego młodzieńczego ducha, te umiejętność bycia młodym, która nie polegała na naśladowaniu młodych, lecz na nieustannym odnawianiu samego siebie.
Wszystkie te doświadczenia stapiały się w odpowiedzialności, którą on odczuwał bardzo dobitnie, jak o tym świadczy jego zaangażowanie w powołanie we dni skupienia odbywające się w pierwsze niedziele miesiąca, kiedy gromadzono się, by medytować nad modlitwą i drogą wiary. Było to więc zaangażowanie się w kształtowanie dojrzałych, odpowiedzialnych sumień; było to zadanie twórcze, polegające także na prowadzeniu wykładów, trudnych, albowiem niezwykle poważnych, powiedziałbym - teologicznych. Lazzati mówił o Bogu, a rozważanie tajemnicy Boga jest dla nas, ludzi, zawsze sprawą skomplikowaną.
Chciałbym wreszcie powiedzieć o trzecim aspekcie, który jest najbardziej wyrazisty, najowocniejszy. Jest to jego doświadczenie wiary przeżywanej nie w słowach, lecz w modlitwie - wówczas, kiedy Lazzati modlił się, kiedy klękał, kiedy spędzał długie godziny na adoracji. Te trzy różne, lecz uzupełniające sic momenty sprawiały, że jego wychowanie do wiary stało się uczestnictwem w żywym, przeżytym doświadczeniu. Stąd dni spędzane w Erbie miały zawsze pozytywny skutek, wyciskały piętno na wszystkich uczestnikach. Można było nawet nie zgadzać się z tym, co było mówione, mieć inne zdanie co do sposobów, jednak rzeczywistość modlitwy przekazywana poprzez refleksję, a przede wszystkim poprzez modlitwę przeżytą w kaplicy San Salvatore - była czymś bardzo ważnym w naszym życiu, ponieważ była ona wszystkim w życiu Lazzatiego.

Profesor, zważywszy na jego wykształcenie i osobowość, był niewątpliwie człowiekiem refleksji, jednakże intelektualne zgłębianie tajemnicy Boga w nim oraz dla innych, którzy go otaczali, nie sprowadzało się zapewne do abstrakcyjnego wykładu doktryny. Książka Modlitwa chrześcijanina świadczy, jak można potraktować teologię z całą powagą i skrupulatnością i nie popadać w banalność potocznego ateizmu, który wypowiada się o Bogu nie wierząc, który modlitwę traktuje w sposób instrumentalny, niczym slogan, który wtłacza chrześcijanina w tryby anonimowego społeczeństwa.
Sądzę, że dziedzictwo Lazzatiego, które winniśmy przyjąć, polega właśnie na tym, że skupia naszą uwagę na podstawowej wartości modlitwy, która nie jest luksusem zarezerwowanym dla osób zakonnych i konsekrowanych - jest fundamentem pod budowę miasta Bożego, a w nim znajduje przestrzeń i prawo istnienia miasto człowieka.

4. W spuściźnie po Lazzatim otrzymaliśmy teksiy na temat podstawowej wartości modlitwy dla życia chrześcijańskiego. Są one świadectwem tego jego działania, które miało za cel wychowanie i samowychowanie do modlitwy. Przede wszystkim wymienić trzeba wielokrotnie tutaj cytowany tomik La preghiera del cristiano - „Modlitwa chrześcijanina", który on sam uważał za najbardziej dojrzały owoc długiego okresu przemyśleń, doświadczenia osobistego oraz działalności wychowawczej. Geneza tej książeczki, jak również innych tekstów poświęconych modlitwie - między innymi zamieszczonych w niniejszym wydaniu, każe mi cofnąć się do lat 1950-1951. Wówczas to Lazzati nakreślił plany comiesięcznych rozważań dla grupy młodych ludzi, pośród których i ja się znajdowałem, kandydatów do utworzonego przez niego Instytutu. Z tych spotkań miał ułożyć się czteroletni cykl formacyjny, który, począwszy od roku 1948, przewidziany był zgodnie z życzeniem Lazzatiego dla młodych aspirantów, zanim wejdą oni na drogę radykalnych wymagań ewangelicznych. Trzeci rok owego czteroletniego cyklu był w całości poświęcony modlitwie. Rozważania prowadzone w tym roku przez Lazzatiego zostały następnie zebrane i opublikowane do użytku wewnętrznego przez Instytut, jako materiał do wykorzystywania w ciągu czterech lat formacji.

W czasie wspomnianego cyklu, czyli przed czterdziestu laty, Lazzati przedstawił grupce młodych ludzi, w trakcie comiesięcznych refleksji, jedenaście rozważań, w których ujął zagadnienie modlitwy. Podział ten nie był bynajmniej improwizacją, Lazzati przekazywał bowiem wszystko, czego nauczył się w tej materii od wielkich mistrzów życia duchowego, oraz to, czego nauczyło go własne doświadczenie modlitwy.
Spotykamy się więc z praktyką życiową Lazzatiego. Dzielił się on nią z innymi i pobudzał ją u innych. Ta praktyka osiągnęła dojrzałość w niemieckich lagrach, gdzie modlitwa była dla niego źródłem oporu i życia. Dowiedzieć się o tym można również z listów Lazzatiego pisanych do tych, którzy idąc za jego przykładem utworzyli Stowarzyszenie, następnie przekształcone w Instytut. Ów wzorzec życia dojrzewał również w ambrozjańskiej Akcji Katolickiej bezpośrednio po wojnie, kiedy to w ciągłej jego trosce, by działanie jawiło się jako wynik molitwy i kontemplacji, można by się było dopatrzeć zmęczenia wyścigiem wyborczym oraz woli od¬krywania nowych dróg ewangelizacji.

Swoje wcześniejsze przemyślenia Lazzati podjął na nowo, poszerzył i wzbogacił, korzystając z nowych doświadczeń oraz, w nie mniejszym stopniu, z tego, co odkrywało mu się wtedy, gdy dzielił się swymi przemyśleniami z innymi, zwłaszcza w kursach formacyjnych. Chodzi zatem o doświadczenie przypominające postać świeckiego Starca ze Wschodu, żyjącego tym razem na Zachodzie Europy. Ten typ osobowości staje się czymś charakterystycznym dla Lazzatiego.
Proces dopracowywania, sprawdzania i wzbogacania trwał aż do lat 1981-1982. Dopiero wówczas Lazzati, po przedstawieniu nowego cyklu refleksji, uznał, że osiągnęły one wystarczający poziom dojrzałości i zwartości, aby ich teksty mogły być anonimowo opublikowane przez Instytut i przeznaczone do użytku wewnętrznego.
Fakt, iż książeczka, poznana przypadkow i jakby nieoficjalnie, poszukiwana była przez osoby pragnące skorzystać z niej w czasie kursów bądź do osobistej medytacji - skłonił mnie do tego, by zwrócić się do autora z prośbą o zgodę na udostępnienie jej szerszym kręgom czytelników. Przedstawiłem swój zamiar Lazzatiemu ostrożnie, wiedziałem bowiem o jego rezerwie wobec wielu materiałów, które przygotował dla celów formacyjnych. Tym razem jednak zgodził się bez zastrzeżeń. I tak doszło do wydania tomiku, którego opracowanie wydawnicze Lazzati śledził aż po ostatnie dni swojego życia. Pozostał on nam jako najważniejsze świadectwo o życiu i pracy Lazzatiego związanej z przygotowaniem do modlitwy jako rzeczywistości, bez której nie można mówić o życiu chrześcijańskim.

5. Omawiając teksty Lazzatiego poświęcone modlitwie, zawsze miałem na myśli taką modlitwę, która jest przeżywana i pojmowana jako fundament życia chrześcijańskiego - modlitwę, którą każdy ochrzczony powinien traktować niczym oddech swego istnienia. W San Salvatore, w tej szczególnej szkole modlitwy, zostało to wyraźnie powiedziane przez Lazzatiego oraz osoby z nim współpracujące. Natomiast teksty Lazzatiego zebrane w tym tomiku przedstawiają modlitwę i kontemplację w życiu codziennym osób świeckich. Są dwa powody, dla których te rozważania na temat modlitwy w życiu codziennym ludzi świeckich - nie znalazły się w swoim czasie w książeczce Modlitwa chrześcijanina. Przede wszystkim chodziło o to, by w sposób jednoznaczny dać do zrozumienia, że modlitwa, ze swej istoty dążąca do jedności, nic toleruje rozdziałów pomiędzy rozmaitymi stanami życia chrześcijan. Po drugie, wymóg spójności tekstu nie stwarzał powodu, by w publikacji poświęcać szczególną uwagę związkom zachodzącym pomiędzy życiem codziennym świeckich a modlitwą, skoro w dalszym ciągu nie było mowy na temat związku pomiędzy modlitwą a życiem osób należących do innych stanów: mnichów, zakonników, kapłanów...

Trzeci tekst, noszący prosty tytuł Kontemplacja, jest długim i treściwym wywiadem, jakiego Lazzati udzielił na ten temat. Został on zamieszczony w niniejszym tomiku, by podkreślić ścisłą zależność między kontemplacją a modlitwą. Ale jest jeszcze inny, ważniejszy powód. Lazzati bowiem nic zatrzymuje się na ogólnym tylko znaczeniu kontemplacji, która jest utkwieniem wzroku duszy w Tajemnicy Trójcy Świętej i jest, w pewnym sensie - dzięki zapatrzeniu się w tę tajemnicę - wejściem w jej głębię, aby móc uczestniczyć w życiu samej Trójcy.
Zastanawia się również nad znaczeniem kontemplacji dla wiernego świeckiego, czyli dla tego człowieka, który, zgodnie ze swym „charakterem", przeżywa wszystkie sprawy życia codziennego, wszystkie swoje obowiązki w zwyczajnej sytuacji życia rodzinnego i społecznego, i one właśnie stają się tkanką modlitwy, dla której, oczywiście, powinien znaleźć czas i odpowiednią formę. Przy czym nie jest powiedziane, że forma musi być dla wszystkich jednakowa.
Istnieje zatem ważny powód, by mówić o kontemplacji w życiu codziennym świeckich. Tutaj właśnie kontemplacja, nic tracąc nic ze swej natury, staje się modlitwą.
Na koniec, w „Dodatku", zamieszczony został nic publikowany tekst Lazzatiego: Modlitwa decydującym momentem życia chrześcijańskiego. Jest to schemat dla cyklu spotkań lub całego cyklu ćwiczeń duchowych poświęconych modlitwie. Całość podzielona jest na dwanaście punktów, będących planem do tychże rozważań.

Tekst ów został tutaj zamieszczony z tego względu, iż może być wykorzystany w osobistej pracy formacyjnej, bądź leż można się do niego odwołać pod koniec rozważań o modlitwie w życiu świeckich, by zastanowić się nad samą istotą modlitwy, bez względu na jej rodzaj. Czyli powrócić do tego, od czego wyszliśmy i co jest fundamentem, oddechem w życiu chrześcijanina, niezależnie od stanu, jaki wybrał.

6. Oddając już głos Lazzatiemu powiem na zakończenie: pozostawił on nam ważne przemyślenia pomocne dla nas w modlitewnej formacji, w tym, by przyznać modlitwie należne jej miejsce w życiu chrześcijańskim. Jego wskazówki są owocem doświadczenia z całego życia. Z tego, co nam powiedział oraz zostawił na piśmie, zawsze trzeba pamiętać o jednym: modlitwa jest istotnym elementem, pozwalającym na osiągnięcie pełni człowieczeństwa, czyli świętości. Bez modlitwy nie jest możliwe przebycie trudnej i męczącej drogi do świętości. Nie wolno się nam łudzić, nie można iść na skróty, nie można wybierać łatwych dróg. Najkrótsza droga okazuje się zwykle tą najdłuższą; najłatwiejsza - najbardziej uciążliwą.

Armando Oberti