Chrześcijańska przygoda (2)

Poznałem Giuseppe Lazzatiego w maju 1975 roku, kiedy był rektorem Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie. Miałem przeprowadzić z nim wywiad, dotyczący „jego" uniwersytetu, który właśnie przeżywał trudne chwile. Pamiętam, że tygodnik „Famiglia Cristiana" nadał temu materiałowi następujący tytuł: To nie jest kryjówka rewolucjonistów.
Był to dla mnie jeden z trudniejszych wywiadów. Nie dlatego, żeby mój rozmówca, o którym już wcześniej wiele słyszałem, nie współpracował ze mną, ani też z powodu niesprzyjających okoliczności. Powinno być raczej odwrotnie: w uniwersytecie założonym przez ojca Gemellego prowadziło się ożywione dyskusje o prasie katolickiej i świeckiej, nie tylko w związku z kontestacją 1968 roku, która właśnie tu się narodziła, zarażając po trochu całe Włochy (najgorsze przyszło potem, wraz z rozpętaniem się fali terroryzmu), ale także z powodu polemik związanych z finansowaniem przez państwo szkół prywatnych.

Szedłem tam z ufnością; w końcu, przecież także ja studiowałem w tych salach i były mi one znajome. Poza tym, jako dziennikarz najpopularniejszego w Italii tygodnika katolickiego, spodziewałem się jak najlepszego przyjęcia. Lazzati oddał swój czas do mojej dyspozycji, ale ja nie zdołałem przekroczyć swego rodzaju muru, który nas oddzielał przez cały czas rozmowy, niewątpliwie ciekawej. Stało się tak czy to przez nieśmiałość, czy z powodu szczypty nieufności do dziennikarzy w ogóle, a może była to niechęć do mówienia o sobie - teraz nie umiałbym na to odpowiedzieć. Faktem jest, że w swojej intelektualnej pysze odebrałem to jako oziębłość. Oczywiście, myliłem się, i to bardzo. Zdałem sobie z tego sprawę później, rozmyślając o naszym spotkaniu, i przyszło mi do głowy, że Lazzati utożsamiał się całkowicie ze swoją misją i rolą, tak że wszystkie inne rzeczy znaczyły dla niego niewiele lub nic. Pamiętam, jak się ożywił podczas wymiany zdań: „Oczywiście - powiedział - w oczach opinii publicznej obraz Uniwersytetu Katolickiego został w znacznym stopniu zniekształcony, nie odpowiada rzeczywistości. Trochę z naszej winy (mamy braki organizacyjne i mało pieniędzy), ale przede wszystkim z powodu nieustannych, zmasowanych ataków ze strony kultury radykalno-socjalistycznej, nie przepuszczającej żadnej okazji i posiadającej do swojej dyspozycji szeroki wachlarz prasy krajowej".
Lazzati mówił bez ogródek - nazywał rzeczy po imieniu. Wyrażał się jasno, prosto, i to zjednywało mu szacunek wielu uczciwych antagonistów, co wynika z niektórych świadectw.

Innym razem miałem możność spotkać go na kongresie w Rzymie, na temat „Ewangelizacja i ludzki rozwój"; następnie podczas niektórych kursów wzbogacania wiedzy o kulturze, jak na przykład w Reggio Calabria, gdzie jednego wieczoru zgodził się od razu, zaproszony przez piękną dziewczynę, zatańczyć tarantelę. Znaleźli się później ludzie, którzy z różnych powodów byli blisko niego, zdolni częściowo odsłonić przede mną tajemnicę tego kryształowego człowieka, wzbudzającego równocześnie respekt i podziw. Byłem więc wśród tych, którzy odkryli, za pośrednictwem jego słów i książek, przede wszystkim siłę nowego i autentycznego świadectwa, przystosowanego do naszych czasów i jednocześnie zakorzenionego w tradycji.
Ostatni raz widziałem jego pogodne oblicze w kilka godzin po śmierci. Było to w Uniwersytecie Katolickim, gdzie odbywała się sesja na temat ochrony życia, na którą zostałem zaproszony jako przewodniczący. Nie sądziłem, że wzruszę się tak bardzo, stojąc w skupieniu przed jego trumną. Kiedy rozpoczęły się obrady i gdy przyszło mi przedstawić referentów, pomyliłem niektóre nazwiska, łącznie z powszechnie znanym nazwiskiem rektora Bausoli. W trakcie debaty wiele trudu sprawiało mi nadążanie za przemówieniami i dokonywanie ich syntezy, miałem bowiem przez cały czas przed oczami twarz Lazzatiego. Kiedy zdecydowałem się napisać przystępną biografię Giuseppe Lazzatiego, byłem przekonany, że zetknięcie się z osobą tak wielkiego kalibru wzbogaci przede wszystkim mnie samego, i tak też się stało.
Myślałem, że największe trudności pojawią się w związku z niedostateczną zażyłością, jaka była między nami. Ponownie myliłem się. Rzeczywiście, nawet tym, którzy przez lata pracowali u jego boku, nie udało się wyjść poza granicę, której on - nie wiemy, czy z przekonania, czy z powodu temperamentu - nie zezwalał przekraczać nawet najbliższym przyjaciołom.

Postać Lazzatiego w pełni ujawnia się dopiero w jego pismach i tekstach rozmów; czytane dzisiaj, dają skutek znacznie większy niż za jego życia. Właśnie w nich można usłyszeć jego charakterystyczny głos, który potrafił przekonywać i zapalać się. Dziwny wydaje się fakt, że pozostawione pisma dają nam odczuć jego bliskość znacznie bardziej, niż kiedy był pośród nas. Ale taką tajemnicę skrywać mogą słowa, które mają swoją wagę, które odnoszą się do istoty życia.
Intencją moją było przede wszystkim zachęcić do głębszego poznania tego wzoru chrześcijanina naszych czasów i pomóc w zrozumieniu jego dzieła i charyzmy. Życzmy sobie, aby szybko zostały uznane jego zasługi i cnoty.
Należałoby powiedzieć kilka słów o źródłach, z których zaczerpnąłem materiał do tej krótkiej biografii. W większości są to źródła pisane, w przeważającej części wspomnienia wielu przyjaciół i współpracowników Lazzatiego, którzy na moją prośbę przysłali mi ten materiał. Wielką pomocą były dla mnie opracowania: Giuseppe Lazzati: vivere da laico pod redakcją Armanda Obertiego; Gaetano Lazzati, Pensare politicamente; Marilena Dorini, Giuseppe Lazzati: gli anni del lager (1943-1945); Pietro Zerbi, Giu¬seppe Lazzati presidente diocesano delia Gioventu di AC; oraz prace zbiorowe: Vocazione e carisma di Giuseppe Lazzati; Chiesa, laici e impegno storico; II Regno di Dio in mezzo di voi (listy pisane do członków Instytutu Chrystusa Króla). Korzystałem też z broszur, które ukazały się po śmierci Lazzatiego.
Wszystko to wskazuje zarazem na ograniczenia tej niewielkiej pracy. Uważam jednak, że warto było podjąć taki trud, tym bardziej, że w przygotowaniu jest wielka krytyczna biografia, która umieści postać i dzieło Lazzatiego na takim poziomie, na jaki sobie zasłużył. A nam pozostawi skarb jego nauki i przykładu, który być może będzie zachętą dla wielu.

Nie zawsze, jak będzie się można o tym przekonać czytając niniejszą książkę, ten świecki konsekrowany byt należycie rozumiany i doceniany przez swoją epokę. Bywało też, że w polemikach z nim bardziej celowano w jego osobę niż w jego poglądy, dokładnie odwrotnie jak on zwykł to czynić. Miejmy nadzieję, że czas wyjaśni istotę i przyczyny zachowań, które w chwilach szczególnie gorących w polityce i w życiu Kościoła we Włoszech, nie zawsze wydawały się być zgodne z zasadą współżycia społecznego i miłości chrześcijańskiej.