Chrześcijańska przygoda (3)

I. PRAWDZIWY MEDIOLAŃCZYK

Pierwszą rzeczą, którą trzeba powiedzieć, zaczynając opowieść o Giuseppe Lazzatim, jest to, że urodził się w Mediolanie 22 czerwca 1909 roku. Nie zrozumie się do końca tej postaci, bez umiejscowienia jej w tym mieście, które zawsze pozostanie „jego miastem" i od którego żadne sprawy - nawet polityka ze swoimi powikłaniami i powiązaniami - nie zdołają go tak naprawdę oddalić, wyjąwszy przymusowe oddalenie spowodowane aresztowaniem i pobytem w obozie nazistowskim. O tym wszystkim świadczy, między innymi, jego głębokie przywiązanie do dialektu mediolańskiego; używał go nawet wtedy, gdy został posłem, a później rektorem Uniwersytetu Katolickiego. Ktoś mógłby uznać za bardziej stosowne i odpowiednie zarzucenie tego typu przyzwyczajenia, ale język, którego nauczył się w rodzinie, stanowił pomost łączący go z ukochanymi wspomnieniami. Był jak mury domu rodzinnego, które widziały jego dzieciństwo i okres młodzieńczy. Te właśnie lata należą do najmniej zbadanych i prawdopodobnie najbardziej tajemniczych, na temat których Lazzati nigdy jasno się nie wypowiadał. Identyczne uczucie zachował dla chrzcielnicy kościoła, w którym stał się chrześcijaninem.

Rodzice Giuseppe byli mediolańczykami. Ojciec pochodził z rodziny o przeszłości niepodległościowej. „W mieście - wspomina brat Lazzatiego, Gaetano - jest jedna ulica nazwana imieniem naszego stryjecznego dziadka, Antonia Lazzatiego, lekarza położnika, który z powodu swojej działalności politycznej został aresztowany przez Austriaków i osadzony w twierdzy w Spielbergu. W pewnym momencie kara została mu darowana, ponieważ leczył żonę komendanta twierdzy mediolańskiej".
Ojciec Giuseppe Lazzatiego był drugim z pięciu braci, matka była piętnastym dzieckiem w bardzo licznej rodzinie. Rodzina Lazzatich była zamożna, posiadała sklep z różnymi gatunkami serów. Wspomina raz jeszcze brat Gaetano:
Mój dziadek był wielkim kupcem, eksportował sery także do Ameryki. Po śmierci ojca przedsiębiorstwo prowadził dalej mój brat Giovanni, który z tego powodu musiał przerwać studia uniwersyteckie. Potem przyszły szczególnie ciężkie lata. W 1926 roku umiera dwudziestoletni brat Paolo, na zakaźną chorobę płuc. W domu sytuacja ekonomiczna nie była już tak kwitnąca jak dawniej, a to z powodu wielkiej inflacji, która nastąpiła po wojnie 1915-1918.

Giuseppe nie porzuca jednak studiów, utrzymuje się ze stypendium, daje korepetycje, a latem zatrudnia się jako administrator domu, który posiadało w górach Stowarzyszenie Świętego Stanisława [o którym powiemy później]. Giuseppe był dobrze zorganizowany i metodyczny, dokładny w planowaniu swojego dnia i głęboko religijny. W szkole spisywał się bardzo dobrze. Świetnie zdał maturę klasyczną, tłumacząc z greckiego nie na włoski, ale bezpośrednio na łacinę, co było wówczas zastrzeżone tylko dla najlepszych. Pamiętani także obronę pracy dyplomowej. Asystowaliśmy mu w kilka osób; mój brat początkowo uległ emocjom, ale później wszystko poszło gładko i profesorowie gratulowali mu serdecznie. Cóż więcej? Może to, że słuchał z przyjemnością muzyki i sam nauczył się grać na fortepianie.


II. PRZYWÓDCA MŁODZIEŻY

Wróćmy do dzieciństwa Lazzatiego. W 1918 roku rodzina przeprowadza się do Alassio w Ligurii, gdzie Giuseppe uczęszcza do czwartej klasy szkoły podstawowej i pierwszej klasy gimnazjum. Z tego okresu posiadamy list pisany przez dyrektora kolegium do młodego ucznia; w liście tym widoczny jest szacunek, jaki chłopiec zjednywał sobie u swoich przełożonych.

Wielce Szanowny Przyjacielu! 
Raczył pan zdawać egzaminy tu, pośród nas, i nie interesując się wcale wynikami, z lekceważącą pewnością wrócił pan do Mediolanu. Wyślemy więc świadectwo, żeby mógł pan zobaczyć swoje oceny. Czy przyjmie pan nasze gratulacje? Napisałbym do pana kilka dni wcześniej, gdybym znał pański adres, za to teraz mogę. to uczynić [...]. I nie zapomnij Bepi o twoim przyjacielu z kolegium, który z tkliwością i z żalem za twoim odchodzącym już dzieciństwem pochylał się niekiedy nad tą drogą głową, pełną niewinnej tajemnicy. Wyświadcz mi przysługę i od czasu do czasu zmów za mnie Ave Maria; w ten sposób odwdzięczysz mi się według moich pragnień i potrzeb. Do zobaczenia. Ukłony dla twojej Mamy.

Na świadectwie znalazły się takie oto oceny (w ówczesnej skali ósemka była stopniem naj- wyższym): umiejętność pisania wypracowań - 8; jeżyk włoski w mowie - 8; tłumaczenia z łaciny - 6; tłumaczenia z włoskiego na łacinę - 8; łacina w mowie - 8; historia - 6; geografia - 8; matematyka - 7; gimnastyka - 6.
W 1920 roku rodzina Lazzatich wraca do Mediolanu, gdzie Giuseppe kończy liceum. Nie posiadamy cenzurek z tego okresu, ale świadectwo braci dowodzi, że były wspaniałe. Wiemy oczywiście o jego zamiłowaniu do łaciny i greki - języków, które później służyły mu w studiach nad Ojcami Kościoła.
W tamtym okresie jego dusza, dzięki niektórym decydującym faktom zewnętrznym, staje się laboratorium, gdzie dojrzewają idee zasiane przez słowa i przykład rodziców. Wśród tych faktów znajduje się przystąpienie Giuseppe do studenckiego Stowarzyszenia Świętego Stanisława Kostki - miejsca spotkań i formacji młodzieży, która później zasłuży się bardzo społeczeństwu i Kościołowi. Z tego grona wyszedł też Marcello Candia - założyciel szpitala dla trędowatych w Macapa (Amazonia), który pozostanie na zawsze związany przyjaźnią z Lazzatim i którego Giuseppe odwiedzi podczas swojej podróży do Brazylii. Niedawno rozpoczął się proces beatyfikacyjny tego przykładnego świeckiego chrześcijanina.
Stowarzyszenie Świętego Stanisława było pierwszą miejską organizacją studencką, związaną jedynie z Mediolanem. Klimat tamtych czasów zdominowany był przez wybuch antyklerykalizmu (religia została usunięta nawet ze szkół podstawowych); studentom nie wystarczały już nauki wyniesione z domu, potrzebne im było pogłębienie formacji kulturalnej, tak aby mogli brać kompetentnie udział w toczących się sporach intelektualnych.

W ciągu około 20 lat swego istnienia Stowarzyszenie wraz ze swoimi kursami wiedzy religijnej i klubami przyczyniło się do odnowienia ówczesnego środowiska świeckich katolików; stało się swoistą zapowiedzią tego, co uczyni później na polu kultury religijnej Uniwersytet Katolicki. Poza tym Stowarzyszenie okazało się niezwykle skuteczne w ożywianiu działalności parafialnej, zwłaszcza w zakresie formacji młodzieży. Była to więc pionierska inicjatywa, nazwana przez kardynała Ferrariego, za rządów którego Stowarzyszenie przeżywa okres bujnego rozwoju: „jednym z najpiękniejszych dzieł katolickich, gdyż w środowisku młodzieży studiującej zostały złożone wielkie nadzieje na lepszą przyszłość religii i społeczeństwa". Młody Lazzati znalazł tam idealny grunt dla rozwoju swojej osobowości oraz praktycznego przygotowania się do wielkich przyszłych zadań apostolskich.
Ksiądz Ettore Pozzoni, który był katechetą Stowarzyszenia, zaprosi później młodego Lazzatiego do współpracy w Akcji Katolickiej. Nieśmiały młodzieniec znalazł się w sytuacji, w której musiał, być może wbrew sobie, przemawiać do swoich kolegów, z czasem stając się ich bezspornym przywódcą.
W kwietniu 1928 roku przyczynił się do spopularyzowania biuletynu Stowarzyszenia, ujawniając już wtedy właściwy sobie sposób formułowania myśli, który potem tak bardzo zachwyci młodych i nie tylko młodych. W artykule wstępnym, podpisanym „Redakcja", możemy wyodrębnić fragmenty, które staną się charakterystyczne dla stylu Lazzatiego: „Kochamy szczerość - mówi w pewnym momencie - nie kieruje nami próżne pragnienie pokazania się; spojrzeliśmy dookoła i zobaczyliśmy gromadę młodzieży licealnej i gimnazjalnej, która oczekuje pomocy, aby razem wyśpiewywać swoim życiem cudowny hymn studiującej młodzieży chrześcijańskiej".
Już tutaj ujawnia się pedagogiczne powłanie Lazzatiego, któremu będzie przypisy¬wał szczególne znaczenie. Krystalizuje się też program ewangelizacyjny Stowarzyszenia - z akcentami, które dadzą się rozpoznać także u dojrzałego Lazzatiego: „Naszą zdecydowaną wolą jest postępować w taki sposób, by wielu młodych studentów mogło korzystać z życiodajnej energii, która płynie w żyłach naszego Stowarzyszenia. Chcemy dzielić się nią z innymi... Wszelkie dzieło pracy apostolskiej rozkwita nie dzięki wysiłkowi człowieka, ale dzięki ła¬sce Boga. Do Niego zwracamy się w modlitwie, żeby potwierdzić naszą ofiarną gotowość do pracy nad rozszerzaniem Jego Królestwa".

W październiku tego samego roku w biuletynie zostaje zamieszczona relacja, zredagowana przez Giuseppe z okazji konferencji o św. Janie Bosco, którą wygłosił ksiądz Antonio Cojazzi. Także ta charyzmatyczna postać salezjanina przyczyniła się do dojrzałości wewnętrznej Lazzatiego. Czytając biografię Pier Giorgia Frassatiego, którą napisał ksiądz Cojazzi, znalazł w tej postaci swój życiowy wzór i przylgnął do niego z entuzjazmem.
Jako uważny i dokładny kronikarz działalności Stowarzyszenia Lazzati potwierdza także w tej materii jedną z bardziej charakterystycznych cech swojej osobowości - wykonywać dobrze powierzoną sobie pracę. Styl pisania jest oczywiście dopasowany do ówczesnych czasów, ale treść ukazuje już talent przywódczy, z którym rejestruje aspekty pozytywne i negatywne, podkreśla trudności i niewystarczające zaangażowanie niektórych członków, zachęca do poważnego podejścia do podjętych obowiązków; krótko mówiąc, działa po męsku.
Nie przez przypadek wybrano właśnie jego do przedstawienia nowemu arcybiskupowi Mediolanu, kardynałowi Ildefonsowi Schusterowi, 8 listopada 1929 roku - Stowarzyszenia Świętego Stanisława. Zachował się tekst tego przemówienia, z którego można wyczytać duchowe rysy Lazzatiego: „Wobec powierzonego mi zadania - mówi miedzy innymi - przeraża mnie moja małość, ale z drugiej strony pobudza do wytrwałości wielka miłość, którą mam dla Stowarzyszenia, naszej ukochanej Mamy. I nie jest to tylko wielka radość, jaką sprawia synowi mówienie o własnej Matce! I czyż to imię, spośród innych dostojniejsze i słodsze, nie jest właściwe dla naszego Stowarzyszenia, które przyjęło nas dziećmi i prowadzi drogą prawdy i życia?".
Jedną z typowych dla Stowarzyszenia form aktywności były coroczne rekolekcje. Giuseppe po raz pierwszy odprawił je w roku 1922 (miał wtedy 13 lat). Z notatek, które spisywał w czasie kolejnych rekolekcji, można dokładnie poznać proces jego wewnętrznego wzrastania.

Zacytujmy niektóre myśli z jego obszernych notatek z rekolekcji prowadzonych przez jezuitów w roku 1928, podczas których silne wrażenie wywarła na nim postać Pier Giorgia Frassatiego: „W tym roku towarzyszył mi Pier Giorgio; czuję go u swego boku, widzę go przed sobą, wyobrażam sobie jego uczestnictwo w rekolekcjach i jak wraca z nich odnowiony w zapale, gotowy do walki. Także ja pragnę go w tym naśladować...".
Dziewiętnastoletni młodzieniec miał poglądy już ukształtowane. Pisał: „Przywiązanie do spraw ziemskich może zaślepić oko człowieka do tego stopnia, że nie dostrzega wyraźnie celu, do którego zmierza, celu, który jest poza i ponad utrapieniami tego życia...". W swoim pokoju ma na biurku biografię Frassatiego: „Uśmiecha się do mnie - pisze - oblicze Pier Giorgia, dobre, z wyrazem stalowej woli wyciśniętym na męskiej twarzy, z uśmiechem czystym, który ukazuje ogrom radości z przeżywania po chrześcijańsku swojego życia. Przeczytałem jego życiorys i czułem wypływający z tej postaci czar, który mnie pociągał; widziałem go otoczonego wspaniałą aureolą bohaterstwa, które polega na codziennym przezwyciężaniu samego siebie i całkowitym powierzeniu miłosierdziu Chrystusa".

Strony te niewątpliwie przeniknięte są silnymi wzruszeniami, których doświadcza się spotykając osobowość wyjątkową, w sam raz na naszą miarę. „Podczas uciążliwych walk wewnętrznych, które są udziałem wszystkich młodych ludzi - pisze dalej - Pier Giorgio trzymał swój umysł w ryzach zasad wiary Chrystusowej, usiłując lepiej je zrozumieć i wypełniać. Trzymał swoje serce z dala od każdej rzeczy przemijającej i doczesnej, żeby za jedyny przedmiot swojej miłości mieć Tego, który jako jedyny może zaspokoić pragnienia naszego serca - Boga".
Jego hierarchia wartości została już określona. Bóg jest ponad wszystkim, a „walki wewnętrzne", o których wspomina przelotnie, pozwalają nam zrozumieć, że jego wyborem życiowym jest chrześcijaństwo przeżywane w stanie świeckim. Jasno widzi swoje powinności oraz swój cel: Chcę wrócić z rekolekcji ze stanowczą wolą wypełniania moich codziennych obowiązków, działania niezależnie od aprobaty czy dezaprobaty świata, przygotowany do urzeczywistniania każdego dobrego dzieła. Chcę nieść miedzy ludzi (bez zbytniej ostentacji, ale i bez oglądania się wyłącznie na względy ludzkie) wyznanie wierności tej religii, z przynależności do której jestem dumny i czynię za to dzięki Bogu. Chcę też nieść serce otwarte dla każdego dzieła miłosierdzia, niezależność od opinii świata, czystą, szczerą i beztroską radość młodego chrześcijanina, który ma na ustach wieczny uśmiech, nawet wtedy, gdy skrywa w sercu cierpienia walk wewnętrznych, ponieważ młodość powierza się ufnie i odpoczywa w Bogu. O to będę prosił Pana, żeby zechciał uczynić mnie świętym, wielkim świętym, szybko świętym.

Zatrzymajmy się chwilę nad zacytowanymi słowami i porównajmy je z tym, co słyszymy dzisiaj z ust młodzieży poszukującej sensu własnego istnienia; nie znajdując go, ucieka w seks, przemoc, narkotyki, a nawet posuwa się do samobójstwa… Ktoś taki jak on, w jego wieku, z zamożnej rodziny, mógłby wesoło spędzać czas; Giuseppe natomiast chciał zmierzać wprost ku wielkiej rzeczywistości, jaką jest świętość, dając bezwzględne pierwszeństwo duchowi.
We wspomnianych notatkach znajdziemy akcenty, których nie można pominąć, a które pojawią się później u dojrzałego Lazzatiego. Na przykład przymiotniki „szczery" i „wierny" powtarzają się wiele razy; albo odniesienia do „postaci tak wzniosłych, jak św. Paweł, św. Augustyn, św. Tomasz, św. Hieronim, Ojcowie Koscioła. Oni żyli tymi prawdami! Chcę ich poznać - obecnie czytam św. Pawła; myśl Pawłowa, nieskończenie piękna, wznosi się na wyżyny nie do opisania, karmiona i pobudzana przez serce płonące miłością. Stopniowo będę czytał św. Augustyna, św. Tomasza i innych, ponieważ w zetknięciu z nimi także ja mogę wzbogacić się i rozgrzać swoje serce".

Ojcowie Kościoła staną się później jego prawdziwą pasją naukową.
Inna wzmianka dotyczy „zasad zachowania się w czasie przygnębienia", zaczerpniętych z rekolekcji ignacjańskich. Jedna z nich brzmi tak: „Kto znajduje się w stanie przygnębienia, niech stara się zachować cierpliwość". Kiedy Lazzati zostanie internowany w obozie nazistowskim, słowo „cierpliwość" będzie najczęściej używane w rozmowach z innymi. Wreszcie już tu zdaje się ujawniać pragnienie poświęcenia się innym, które później doprowadzi go do życia konsekrowanego. „Chcę oddać - pisał - z miłością, zapałem, z sercem szerokim wszystkie moje siły dla dobra bliźniego! O, jakże świetlanym przykładem jest tutaj dla mnie Pier Giorgio!...".
Przypomnijmy jeszcze jedną interesującą uwagę, którą Lazzati czyni przy okazji rekolekcji w 1929 roku. Świętość nieprzypadkowo jest tematem dominującym, jest już bowiem celem, do którego dąży się konsekwentnie.

Co oznacza stać się świętym? Stać się świętym znaczy: nadać życiu wartość jemu należną, skierować wszelki wysiłek i działanie, by osiągnąć cel wyznaczony naszemu życiu. Świat jest jedną wielką iluzją. Serce mi się ściska na samą myśl o tym, że większa część ludzi (w tej liczbie także ja) od narodzin aż do śmierci nie wie, dokąd zmierza i po co. Męczą się poszukując tego, co, ich zdaniem, ma zaspokoić ich potrzeby i wypełnić serce, i kiedy to osiągają, zdają sobie sprawę, że zostali z pustymi rękoma. Jest to krzyk człowieka, który poszukuje szczęścia na ziemi i nie może go znaleźć... Pragnę, aby każde moje działanie było skierowane ku jedynemu celowi - ku pozyskaniu Boga! Abym i ja - w każdej sytuacji, zwłaszcza kiedy wzmaga się kuszenie, walka wewnętrzna i cielesność wydaje się brać górę nad duchem - mógł odczuwać tę wielką prawdę: «Bóg mój i wszystko moje». To jest misja do wypełnienia: by naszym życiem ukazać wielkość i świętość chrześcijaństwa.
Ktoś mógłby zarzucić, że w klimacie silnego napięcia duchowego, typowego dla rekolekcji ignacjańskich, wiele osób może spontanicznie wypowiadać takie słowa. Ale my wiemy, że po powrocie do domu Giuseppe wcieli w życie powyższe postanowienia. Oto jego typowy plan dnia: „O 6, 30 - pobudka; medytacja - zazwyczaj pół godziny, w szczególnych przypadkach piętnaście minut; msza święta i codzienna Komunia; w ciągu dnia modlitwa przed Najświętszym Sakramentem; odmówienie różańca, jeśli to możliwe w gronie rodzinnym". Ostatnia wzmianka pozwala nam zorientować się w atmosferze, jaka panowała w domu Lazzatich, gdzie modlitwa wieczorna bądź po prostu odmawianie różańca było czymś powszednim.

Jesteśmy ciągle przy zapiskach z rekolekcji roku 1929, z których jasno wynika koncepcja tego, co będzie jego powinnością jako zdeklarowanego chrześcijanina. „Moja działalność apostolska - precyzuje - nie będzie objawiała się w podejmowaniu obowiązków, które mogłyby przynieść uszczerbek moim studiom, ale w niesieniu, gdziekolwiek będę, szczerego i otwartego wyznania mojej wiary".
Znowu użył przymiotnika „szczery"...
Jego pasją stanie się młodzież. Zdawał sobie z tego sprawę już wtedy, kiedy pisał: „Konieczne jest także mocne postanowienie studiowania jak najsolidniej i zdobycie jak największej wiedzy, ponieważ mój zawód nie tylko jest zgodny z działalnością apostolską, ale sam w sobie jest apostolstwem. I im lepiej będę przygotowany dzięki studiom, tym skuteczniejsze będzie moje świadectwo, zwłaszcza wśród młodzieży. Czuję teraz, że to, co sobie wytknąłem jako cel, nie jest niczym innym, jak naśladowaniem życia 20-let-niego Pier Giorgia".

Myśl o Frassatim nie opuszczała go. W notatkach z lata roku 1929, pod datą 4 lipca, czytamy: „Czwarta rocznica śmierci Pier Giorgia. Do zapamiętania - każde postanowienie ma swoją trwałą wartość dzięki nieugiętej woli... Wyrzeczenie - droga do nieba wiedzie przez krzyż. O Panie, pomóż mi stać się świętym". 10 lipca dowiadujemy się, że Giuseppe nie przystąpił do egzaminu „z obawy przed zbyt niską oceną". On sam tak to komentuje: „Pycha i za małe zawierzenie Opatrzności. Panie, upokorz mnie! Nieprzystąpienie do egzaminu kosztowało mnie sporo, ponieważ nadszarpnęło nieco moją dobrą opinię. To jest moją wadą. Podziękować Panu za upokorzenia i nauczyć się nie przywiązywać wagi do opinii ludzkiej!".
W roku 1930 Giuseppe dziewiąty raz odprawiał rekolekcje. Oprócz postanowienia dotyczącego świętości znalazło się jeszcze jedno, w którym widać wpływ ojca Gemellego (ówczesnego rektora Uniwersytetu Katolickiego) i jego Instytutu świeckiego. Zaowocowało to kilka miesięcy później przyłączeniem się Lazzatiego do tegoż Instytutu: „Chcę mocno potwierdzić pragnienie głoszenia wielkości Chrystusa Króla". I dalej: „Apostoł posiada godność, która przewyższa każdą inną: jest współpracownikiem Chrystusa, Króla Królów". Giuseppe z gorliwością oddawał się „pobożności nie sentymentalnej, ale takiej, która jest nieustannym dialogiem z Bogiem, tak że w każdym momencie możemy powiedzieć za św. Pawłem: coversatio nostra in caelis est. „Nasze mieszkanie jest w niebie"
Swój życiowy program ujął teraz Giuseppe w ten sposób: „Poddać się łasce Bożej, żyć w łasce Bożej, żyć według woli Bożej, żyć w miłości Bożej, żyć dla Boga, żyć w Chrystusie dla Boga!". Jako owoc rekolekcji Lazzati życzył sobie: „zostać Rycerzem Chrystusa, nieustraszonym i bez skazy".

Warto zatrzymać się jeszcze nad tymi latami Lazzatiego, ponieważ wtedy zostały położone solidne fundamenty pod to wszystko, co wydarzy się później. W 1931 roku wstąpił do Missionari delia Regalita, instytutu, który założył ojciec Gemelli w roku 1919, tylko żeńskiego, a od roku 1929 także gałęzi męskiej. W zapiskach z rekolekcji w roku 1931 naszkicował swego rodzaju autoportret, uwypuklający wady, których chciał się pozbyć: „gwałtowne popadanie w gniew; niepokoje wewnętrzne z byle powodu; przechowywanie w sercu uraz z powodu doznanych krzywd; samouwielbienie z powodu czynionego dobra, jakby nie było ono darem od Boga; chęć podobania się innym i przyjemność płynąca z ich pochwał; zbytnie liczenie się z sądem innych; wygórowane mniemanie o sobie; lekceważący stosunek do innych". W końcu pojawia się ostateczna decyzja: „Wybrałem jako stan dla siebie życie w celibacie. Odczuwam w każdej chwili wielkość i wzniosłość tej łaski, gdyż dzięki celibatowi będę mógł ściślej złączyć się z Bogiem, oddać Mu duszę oraz ciało dla szerszej i skuteczniejszej działalności apostolskiej".

Nie pojawiły się ani wątpliwości, ani momenty kryzysu; charakter i „wierność" tego młodego człowieka znajdowały całkowite potwierdzenie w jego konsekwentnym postępowaniu. Odtąd piął się ku świętości, wybierając drogę świeckiego chrześcijanina, przekonany o swym dobrym wyborze.
Dziennik pisany przez niego daje wyobrażenie o codziennych zmaganiach z sobą samym: „Nie uważać siebie za kogoś lepszego od innych tylko dlatego, że ukończyłem studia. Kochać rodzinę, moją matkę, braci, siostry, których Pan postawił u mojego boku, ale kochać ich w Bogu. Mieć dla nich szacunek i zaufanie; gdyby zdarzyło się, że zostanę sam, będę pamiętał, że moja rodzina ponownie odnajdzie się w Bogu i będę liczył na uczucia ojcowskie Boga, macierzyńskie Maryi i braterskie uczucia świętych".
Nie zawsze było mu łatwo dotrzymywać złożonych przyrzeczeń. W roku 1934 zapisał: „Pragnienia zmysłowe, ambicje czysto ludzkie - jakie mają znaczenie? Uświadamiają mi, że zapomniałem o pierwszej prawdzie, że nie jestem logiczny... Duszo moja, oto twój program - Jedynie Bóg". Słowa powyższe zapisał podczas zwyczajowych rekolekcji, w których brał udział po rocznej przerwie spowodowanej służbą wojskową. Tamten rok był niezwykle ważny dla Lazzatiego, ponieważ został mianowany przewodniczącym Młodzieży Akcji Katolickiej w diecezji mediolańskiej (GIAC). W tym miejscu wypada wrócić do lat studenckich Lazzatiego.



III. POD PATRONATEM KARDYNAŁA SCHUSTERA

W 1927 roku Lazzati rozpoczął studia na Uniwersytecie Katolickim Najświętszego Serca w Mediolanie i w roku 1931 obronił prace dyplomową na temat Teofila z Aleksandrii. Jednocześnie odbywał służbę wojskową. W czasie studiów jego kolegą był między innymi Michele Pellegrino, który później (mówi się, że za sugestią Lazzatiego przyjętą w Rzymie) zostanie arcybiskupem Turynu i kardynałem. Obydwaj z zapałem studiowali Ojców Kościoła, zachęceni przez niezwykłą osobowość salezjanina, księdza Paola Ubaldiego, którego Lazzati zostanie asystentem w 1932 roku.
Podczas lat uniwersyteckich zaczęła się rysować coraz wyraźniej duchowość charakterystyczna dla Lazzatiego. Sprzyjające do tego środowisko, oprócz Stowarzyszenia Świętego Stanisława, znalazł w mediolańskiej Akcji Katolickiej. W tamtych latach mediolańska Akcja Katolicka, z powodu specyfiki organizacyjnej i niektórych poglądów, odróżniała się znacznie od Akcji Katolickiej w pozostałej części Italii.

Ktoś nawet napisał, że mogłaby być uważana za rodzaj „masowego instytutu świeckiego", ze względu na swoją duchowość i rozwijającą się już wtedy koncepcję apostolstwa świeckich w Kościele. Nie należy zapominać, że Lazzati w katolickim środowisku uniwersyteckim miał obok siebie osoby cieszące się dużym autorytetem, zaczynając od założyciela i rektora - ojca Gemellego (sławnego lekarza, ateisty i socjalisty, który po nawróceniu się na katolicyzm został franciszkaninem), a kończąc na takich postaciach, jak Vico Necchi, Armida Barelli i ksiądz Francesco Olgiati. Dzięki tym ludziom w mediolańskiej Akcji Katolickiej dojrzewała grupa świeckich, których aspiracją było uświęcanie świata poprzez działanie w świecie.

Wewnątrz Młodzieży Akcji Katolickiej niektórzy postanowili połączyć się w grupę, zobowiązaną do czystości „przyrzeczeniem ewangelicznym". Miało być ono odnawiane co sześć miesięcy, aby w ten sposób umacniać własne powołanie oraz przeżywać z intensywnością i z przykładną konsekwencją to wszystko, co składało się na duchowy i apostolski zamysł Akcji Katolickiej.
Ojciec Gemelli dążył do zbudowania społeczeństwa chrześcijańskiego wedle wzoru ze średniowiecza; myślał on o takim chrześcijaństwie, które byłoby niekwestionowanym przewodnikiem w każdym wymiarze życia osobistego, jak i społecznego. Dla ojca Gemellego świat i nowoczesność to wrogowie, z którymi należy walczyć; i aby odbudować chrześcijaństwo, stworzył do tego narzędzie - Uniwersytet Katolicki, który miał przygotować elity zdolne do zbudowania struktur nowego chrześcijaństwa i kierowania nim w ścisłej zależności od biskupów.

Idee fermentujące wśród młodzieży skupionej wokół tego kapłana - postaci charyzmatycznej, także przez nadzwyczajny rozgłos, z jakim spotkało się jego nawrócenie - nie mogły nie zarazić Giuseppe, który w 1931 roku wstępuje do instytutu Missionari delia Regalita. Tutaj właśnie spotykają się różnorodne osobowości i powołania, wybory i projekty, różnorodne sposoby pojmowania apostolstwa i konsekrowanej świeckości. Na razie spoiwem grupy jest ojciec Gemelli, ale z czasem ujawnią się ostro zasadnicze rozbieżności. Lazzati będzie zmuszony do rozejścia się z założycielem, by pójść własną drogą.
Kwestią sporną było głębokie przekonanie Lazzatiego i innych, że instytut powinien być miejscem formacji, wzbogacania życia wewnętrznego stowarzyszonych. Ci zaś potem spełnialiby swoje posłannictwo apostolskie tam, gdzie żyją i pracują, bez wiązania się z żadną ściśle określoną, zinstytucjonalizowaną działalnością; zatem ani z Akcją Katolicką, ani z Uniwersytetem.

Z tego powodu Lazzati znalazł się w sytuacji, która zmusiła go do dokonania bolesnego wyboru. Od kilku lat wypracowywał zarys ideowy będący jego wizją życia, co do której był głęboko przekonany i o wartości której zdołał przekonać także innych. Wobec takiego obrotu spraw był zmuszony do uczciwego powiedzenia „nie" ojcu Gemellemu, z którym od dawna był mocno związany i któremu po części zawdzięczał wybór swojej życiowej drogi. Chodziło także o odłączenie się od grupy przyjaciół, z którymi dzielił wartościowe doświadczenia duchowe i intelektualne i których spotykałby zresztą każdego dnia ze względu na swe obowiązki wykładowcy uniwersyteckiego i przewodniczącego Młodzieży Akcji Katolickiej. Lazzati przed podjęciem decyzji rozmyślał i modlił się żarliwie. Potem postawił pytanie swojemu sumieniu i napisał ten oto list do ojca Gemellego.

Wielebny Ojcze!
Myślę, że nietrudno będzie odgadnąć po ostatnim posiedzeniu, jaka jest moja odpowiedź na ojca list. Po wysłuchaniu dyskusji i oświadczeń niniejszym składam dymisję z Missionari delia Regalita. Nie oznacza to zdrady tego, co dla mnie najcenniejsze w życiu zaraz po powołaniu chrześcijańskim, czyli mojego poświęcenia się w Bogu dla pracy apostolskiej. Ponieważ ojcu i księdzu Olgiati zawdzięczam rozbudzenie mego powołania, nie mogę nie wyznać tego, właśnie teraz, kiedy odczuwam tak żywy ból. Chcę wyrazić ojcu jeszcze raz moją głęboką wdzięczność i oddanie, wykraczające poza związki organizacyjne, od których dzisiaj się uwalniam. I jeśli mogę być pomocnym ojcu, pragnę kontynuować moją służbę w taki sposób, jaki ojciec uzna za stosowny. Mój list, tuż przed upływem terminu wyznaczonego dla naszych odpowiedzi, może częściowo dać wyobrażenie o tym, jak długo myślałem i modliłem się, i jak bardzo bolesna jest dla mnie ta decyzja. Gdy piszę te słowa, różnorodne myśli i uczucia kłębią się we mnie, jakby prosząc jeszcze o czas do namysłu. Ale mam pewność, że działam zgodnie z sumieniem i jestem spokojny, kiedy rozważam te sprawy na modlitwie przed Bogiem, l przed Bogiem, odnawiając przyrzeczenia wierności powołaniu, któremu ojciec pomógł dojrzeć, składam również ofiarę z mojego wewnętrznego cierpienia. W chwili rozstawania się ze sprawami i uczuciami, które są mi bardzo bliskie, proszę, aby ta ofiara dopomogła mi wzrastać w moim powołaniu całkowitego oddania się Bogu. Jako pamiątka mojej konsekracji pozostanie mi krzyż otrzymany z ojca rąk.
O łaskę ściślejszego zjednoczenia się z tym krzyżem chcę prosić także za pośrednictwem ojca modlitwy; tak aby moja odpowiedź na dar Boży była szczera i przyniosła owoce. Z synowskim uczuciem proszę o ojcowskie błogosławieństwo.
Patrząc z perspektywy lat można przypuszczać, że u podstaw decyzji Lazzatiego leżały także inne ważne powody. Na przykład, odmienna wizja rzeczywistości. Gemelli - tak jak wszyscy neofici - był mało elastyczny w wymianie poglądów i wyznawał strategię walki, nie dialogu, podczas gdy Lazzati dojrzewał do traktowania „innych" z większym szacunkiem. Ponadto młody profesor przewidywał, że z czasem pojawią się rozbieżności także w postrzeganiu faszyzmu. Ojciec Gemelli, przynajmniej w pierwszych latach, nie zdystansował się wystarczająco od zjawiska, które powoli skieruje Włochy ku katastrofie wojennej. Może był on bardziej zainteresowany, także ze względu na swoją pozycję rektora Uniwersytetu Katolickiego, poszukiwaniem kompromisu z dyktaturą i nie zastanawiał się nad tym, co będzie potem. Jeśli nawet jest prawdą, że później, jeszcze za rektorstwa Gemellego, akademickie środowisko w Mediolanie stało się jaskinią opozycji, to Lazzati od początku miał świadomość, że nie można pójść na żaden kompromis z poglądami faszystowskimi. I potwierdził to jeszcze raz, kiedy został internowany w obozie nazistowskim.

Wsparciem dla Lazzatiego, w trudnej chwili przejścia z Missionari della Regalita do tego, co stanie się nowym instytutem, okazał się kardynał Mediolanu, Ildefonso Schuster. Młody Lazzati zawsze pytał go o zdanie przed podjęciem trudnych decyzji. Lazzati miał nie więcej niż 20 lat, kiedy 8 września 1929 roku mnich benedyktyński, przeor klasztoru Św. Pawła w Rzymie, Ildefonso Schuster, odbył uroczysty ingres do Mediolanu, gdzie miał pozostać jako biskup przez ćwierć wieku. W tamtym czasie Lazzati dojrzewał do zasadniczych wyborów życiowych (w 1931 r. postanowił całkowicie oddać się Bogu); został też, jak nadmieniliśmy, asystentem w Uniwersytecie Katolickim, a przedtem otrzymał nominację na przewodniczącego Młodzieży Akcji Katolickiej w diecezji mediolańskiej. W 30 roku życia z pomocą kardynała zakładał instytut, w którym miał działać aż do śmierci.

Rola, jaką odegrał kardynał Schuster w szczęśliwym rozwiązaniu tej sprawy, nie była wcale drugorzędna. Lazzati zaraz po udzieleniu odpowiedzi ojcu Gemelli pośpieszył powiadomić o tym kardynała, który nie miał zastrzeżeń i, co więcej, zdawał się dobrze rozumieć motywy swego rozmówcy.

Giuseppe w ten sposób informował o odbytym spotkaniu przyjaciół, którzy się do niego przyłączyli:
Z wielką radością kardynał dodał mi otuchy i powiedział, że to, co się wydarzyło, nie powinno pogłębiać moich rozterek duchowych. Jest On o wszystkim doskonale poinformowany i podziela nasz sposób postępowania. Przedstawiłem Mu wiec to, co wydaje się być moim zadaniem i za co czuję się odpowiedzialny, co będzie odpowiadało naszym ideałom, aby nie zdradzić naszego powołania. Rozważył ze mną kilka możliwości i przekonany o konieczności działania, podsumował wszystko tymi słowami: „Od dzisiaj będę się modlił za to przedsięwzięcie i jestem gotowy pomóc wam. W Kościele Bożym jest miejsce dla różnych form działania. Módl się sam i z innymi, a potem wróć do mnie z gotowym projektem. Przede wszystkim bądź dobrej myśli".

Lazzati od dawna miał w głowie dość jasno zarysowany projekt. Przedstawia go arcybiskupowi i uzyskuje aprobatę. „Nie chcę zwlekać - piszę 5 czerwca w liście do przyjaciół - z zakomunikowaniem wam dobrej nowiny. W czerwcu, miesiącu poświęconym Najświętszemu Sercu, zrealizuje się nasze marzenie - istnieją tego pewne przesłanki, jest i program. Postaram się, abyśmy spotkali się tak szybko, jak tylko to możliwe".
W marcu 1940 roku projekt został zastąpiony pierwszą próbną odbitką statutu i przedstawiony kardynałowi. Mamy do czynienia z dokumentem wielkiej wagi, który jest oryginalnym wyrazem charyzmy założyciela. Armando Oberti, następca Lazzatiego w kierowaniu Instytutem, porównuje go z „surowym diamentem dopiero co wyrwanym z mrocznego wnętrza ziemi; jeszcze pokrywa go osad, ale już przebija się wewnętrzne światło, i to stanowi jego istotę".

Oto kilka ważkich myśli z zarysu statutu: „Jest to instytut świecki, składający się ze świeckich i przez nich kierowany. Ale równocześnie chcą oni być osobami konsekrowanymi. Tym odróżnia się od innych form życia konsekrowanego, że wymaga od swoich członków obecności w świecie. Nie zakłada się życia wspólnotowego, z wyjątkiem przypadków szczególnych, nie zapewnia się członkom niczego, jeśli chodzi o ich sprawy materialne".
Konsekracja - jak wynika z tych słów - ma być rzeczywista, ale wspólnota jedynie duchowa. Podkreśla się więc świeckość instytutu, którego członkowie oddają się działalności apostolskiej, czerpiąc siłę z łaski chrztu świętego. Dzisiaj, po Soborze Watykańskim II, myśl taka może wydawać się czymś oczywistym. Ale w tamtych czasach była to nowość, burzącą ówczesny porządek rzeczy, tym bardziej że Akcja Katolicka właśnie wtedy klerykalizowała się coraz bardziej. Pozostawiała wprawdzie działaczom świeckim możliwość uczestnictwa, ale pod warunkiem podporządkowania się kapłanom, także w sprawach techniczno-organizacyjnych; wykluczała jakąkolwiek autonomię świeckich wobec hierarchii kościelnej. Dzięki staraniom Lazzatiego zdołano wypracować świecką duchowość chrześcijańską, w owym czasie nie istniejącą, która otwierała nieoczekiwane możliwości angażowania się dla tych, których nazy¬wamy „zwykłymi świeckimi chrześcijanami".

Instytut Milites Christi Regis („Rycerze Chrystusa Króla") - po zmianie nazwy w r. 1969: Instytut Chrystusa Króla - wyklucza możliwość posiadania własnych dóbr, z których czerpałby korzyści materialne, i nie podejmuje jakiejś specyficznej dla siebie działalności. „Królestwo" postrzega w aspekcie eschatologicznym, bez pomijania jednak kontekstu historycznego.
Trzeba przyznać, że kardynał Schuster wykazał się wielkim wyczuciem sytuacji, typowym dla człowieka, który potrafi odczytywać znaki czasu. Znalazłszy się wobec tej nowości, kardynał akceptuje ją, błogosławi i zachęca do jej rozwijania; jednym słowem, widzi jej oryginalną wartość. Kierował się tym, co powiedział Lazzatiemu podczas pamiętnego spotkania w roku 1939: „W Kościele Bożym jest miejsce dla różnych form działania".

Pewna charakterystyczna właściwość Instytutu zaznacza się w sprawozdaniu, które w lutym 1943 roku pierwsi członkowie (9 profesów i 18 aspirantów) doręczyli w czasie audiencji kardynałowi. Czytamy w nim: „Członkowie zobowiązani są do posłuszeństwa i pokory oraz do unikania niebezpieczeństwa związanego z podejmowaniem specyficznych własnych dzieł, które niekiedy przynoszą szkodę dobru powszechnemu. Chcą służyć Kościołowi, nie Instytutowi". Ostatnie zdanie ma wydźwięk polemiczny, ale kardynał wydawał się w całości je podzielać, dopisując na końcu przedstawionej mu relacji: „Celem Instytutu jest nie tyle troska o własne dzieła, ile bycie nowym zaczynem, który kobieta z przypowieści ewangelicznej dodaje do ciasta aż do momentu, w którym całe ciasto zostanie zakwaszone".