Obecność w świecie a życie modlitewne
Marzec 1955
Moi Drodzy,
Jeden z was pisze do mnie między innymi: „w zgiełku i w braku koncentracji naszej epoki, ironią wydaje mi się mówienie o ciszy i skupieniu. A jednak doświadczenie i praktyka Kościoła uczą nas, że nie istnieje życie religijne bez pielęgnowania i poszerzania w naszym życiu obszaru ciszy. Gdybym nie był o tym przekonany, wystarczyłyby mi comiesięczne dni skupienia, rekolekcje - postrzegane przede wszystkim jako zaspokojenie potrzeby samotności i skupienia, żeby móc nawiązać głęboki i bezpośredni kontakt z Bogiem w modlitwie. Są to, jednak, tylko chwile, krótkie przerwy w długim, całorocznym łańcuchu dni spędzonych w hałasie współczesnego życia, zajęci sprawami naszej pracy, z której - właśnie z powodu powołania - nie możemy zrezygnować.
A jednak, żeby w pełni przeżywać nasze powołanie nie możemy zaniedbywać ani potrzeby obecności w świecie, ani potrzeby samotności życia modlitewnego.
W jaki sposób można pogodzić te dwa wymiary, tak bardzo ze sobą sprzeczne i powiedziałbym prawie nie do osiągnięcia dla jednej i tej samej osoby?"
Powyższy list /nawiasem mówiąc forma wydaje mi się odpowiednia, aby skłonić do napisania odpowiedzi na żywotne dla nas problemy/ kieruje naszą uwagę na jedną z wielu sprzeczności, które pojawiają się w naszym typie życia, zakładając że traktujemy je serio i z pełnym zaangażowaniem. Mamy nie tylko być obecni w świecie, ale również interesować się sprawami świata, aby ukierunkować je zgodnie z wolą Bożą. Jednocześnie podkreśla się potrzebę, konieczność ciszy i samotności, które z pewnością nie są obecne w rzeczywistości, w której chcemy żyć. I co mamy z tym zrobić?
Zacznijmy do konstatacji, że te i inne, realne bądź pozorne sprzeczności nie są tylko udziałem naszego typu życia; my, może bardziej je odczuwamy, ale są częścią życia chrześcijańskiego w ogóle. Czy to możliwe, aby w chrześcijaństwie istniały sprzeczności? Wystarczy postawić takie pytanie, aby zauważyć, że brzmi niedorzecznie i instynktownie /mam na myśli instynkt wiary/, pojawia się w nas odpowiedź negatywna. Jeśli jednak chwilę się zastanowimy, to dojdziemy do wniosku, że dostrzegamy sprzeczności, ale nie w łonie samego chrześcijaństwa, tylko między duchem chrześcijańskim a duchem tego świata /świata w znaczeniu Janowym/; czyli tej rzeczywistości, której Jezus wypowiedział bezkompromisową wojnę. To dopiero jest sprzeczność!
Pomyślcie - czasami stawianie hipotez jest dobrym ćwiczeniem dla umysłu - co by było, gdyby wszyscy byli doskonałymi chrześcijanami. Zauważcie, iż podkreśliłem słowo doskonałymi, chcąc wydobyć z terminu chrześcijanie całe bogactwo zawartej w nim treści: wartości nadprzyrodzone jak łaska, wiara, nadzieja, miłość, dary Ducha Świętego oraz wartości ogólnoludzkie.
W takim stanie rzeczy - hipotetycznym rzecz jasna - myślicie, że istniałyby owe sprzeczności? Wszyscy znaleźliby - nawet kosztem ofiar, gdyż grzech pierworodny ciągle istnieje wraz z jego pochodnymi /pożądliwościami/ - czas i na modlitwę, i na pracę, na skupienie modlitewne w rozmowie z Bogiem, i na podtrzymywanie wzajemnych kontaktów. W takim kontekście nie byłoby wreszcie trudności z zaspokojeniem potrzeby ciszy i samotności. Mam nadzieję, że jesteście o tym przekonani.
Czas potrzebny na wyciszenie i samotność, choć zmienia się w zależności od powołania, to jest konieczny w życiu każdego chrześcijanina. A między chrześcijanami doskonałymi, choć nie wszyscy byliby zakonnikami i mnichami, potrzeba wyciszenia znalazłaby swój dom.
Dlaczego tak nie jest? Dlatego, że takich chrześcijan ze świecą trzeba by szukać; bo łatwiej znaleźć wielu przesiąkniętych duchem tego świata, stąd także wśród chrześcijan łatwiej o hałas i dekoncentrację niż o skupienie i ciszę. W takim środowisku dziwakami wydają się być ci chrześcijanie, którzy chcieliby dać więcej miejsca tym, tak koniecznym wartościom.
A ile miejsca należy dać? Ile miejsca należy przeznaczyć na ciszę i skupienie, ażeby chrześcijanin /a na nasz użytek powiemy osoba konsekrowana/ mógł poddać Bogu swoje życie: kontakty z ludźmi i to wszystko, co niesie ze sobą obecność w świecie.
Zadanie to utrudnia fakt, że wydajemy się dziwni. Takimi byli postrzegani przez pogan pierwsi chrześcijanie do tego stopnia, że z powodu ich powściągliwości objawiającej się w nie uczestniczeniu w świętach, w ukochaniu ciszy, byli nazywani „genus triste" /smutni ludzie/.
A przecież chrześcijanie byli pełni radości.
Dzisiaj ryzykujemy tyle, że przez innych chrześcijan zostaniemy nazwani „ponurakami". Mam nadzieję, że nie będzie to wynikiem poczucia wyższości wobec innych, gdyż bylibyśmy wtedy na złej drodze. Powinniśmy się modlić, aby Pan pozwolił nam uniknąć podobnej zdrady naszego powołania, które przecież przejawia się w postawie pokory i miłości, a miłość „cierpliwa, łaskawa, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie unosi się gniewem, nie szuka swego, nie pamięta złego (...) Wszystko znosi (...) wszystko przetrzyma" /lKor 13, 4-7/.
A jeśli wyczuwamy w środowisku, w którym się znajdujemy pewną niechęć z tego powodu, że szukamy ciszy i samotności, to pamiętając o miłości, musimy być na tyle silni, aby umieć wytrwać przy swoim. A może, nawet ci, którym wydaje się, że tego nie potrzebują, za sprawą naszego przykładu, odkryją środek często skuteczniejszy niż wiele rozmów.
Jaka jest zatem odpowiedź na pytanie: Jak mamy postępować? Sądzę, że istnieje tylko jedna odpowiedź. Czując, że angażujemy się w walkę ze światem, który w swej zaborczości wkracza na teren chrześcijański, należy uzbroić się w męstwo i iść pod prąd.
Bo przecież sam fakt, że żyjemy w świecie nie oznacza, że mamy przesiąknąć duchem tego świata.
Z pewnością nie jest to zgodne z naszym powołaniem, mamy więc walczyć z duchem tego świata, aby wszystko znalazło swoje miejsce zgodnie z wolą Boga.
Uważajmy jednak, aby nie ulec pokusie i nie wykorzystywać tego jako usprawiedliwienia dla naszej nieobecności wśród innych.
Chcąc uniknąć dwu skrajności: za dużo i za mało, powinniśmy zwrócić się po radę do Przełożonych, którzy pomogą nam obiektywnie spojrzeć na dany problem, żeby nie polegać wyłącznie na sobie, na swych zmiennych nastrojach, które mogą zaciemnić obraz.
Piszę te słowa w świętym czasie Wielkiego Postu, który wzywa wszystkich do umartwienia, a więc również do szukania ciszy i skupienia. Tym ostrzej odczuwam ból z powodu powiększającej się liczby chrześcijan ulegających duchowi tego świata, który niweluje wszelką różnicę między tym świętym czasem, a czasem przed i po Wielkim Poście. Życzenie błogosławionych owoców Wielkiego Postu jest także życzeniem męstwa, które pozwoli nam wytrwać w ciszy i skupieniu, i jeśli to możliwe wezwać innych, w sposób zgodny z duchem miłości, do wypełnienia tego chrześcijańskiego obowiązku.
Aby Pan wszystkim nam pobłogosławił i dzięki wytrwaniu w skupieniu, uzdolnił nas do dzielenia się z innymi radością, nawet w ciszy. I tak będzie, pod warunkiem, że nasze chwile samotności będą przepełnione Bogiem.
* za Comunicare nr 7, marzec 1955