Odpowiedź na pewien list
Luty 1955
Najmilsi,
Otrzymałem taki oto list: „Kreślę kilka myśli i refleksji, które w tych dniach zajmowały mój umysł i serce. Chciałbym przedstawić moje osobiste postrzeganie Instytutu, moją do niego przynależność i moją w nim obecność. Z pewnością wielką wagę przywiązuję do istnienia „wspólnoty zakonnej" oraz pragnę, aby była ona bardziej i silniej obecna, choć warunki, w których żyjemy ograniczają jej zasięg.
Uważać Instytut — ileż razy to się mówiło i jak trudno realizować to w praktyce — za najcenniejszą dla mnie rzecz w Kościele i odbierać go jako największy dar otrzymany od Jezusa w procesie mojego uświęcenia. I choć cele te są tak oczywiste, to moje życie dość odbiega od ich wiernej realizacji. Wiele pytań rodzi się w mojej głowie. Dlaczego Pan pozwala mi tak silnie odczuwać funkcję Instytutu i równocześnie trzyma mnie daleko, w sensie fizycznej obecności, od niego? I choć w nasze powołanie wpisany jest ograniczony, fizyczny kontakt z Instytutem — co często jest ciężkie do zniesienia - powinna też istnieć, chociażby przez krótki czas, również przynależność fizyczna, do Instytutu. W jaki sposób osiągnąć pełną i całkowitą zależność od Przełożonych, za pośrednictwem których istnieje Instytut, trochę jak biskup stanowi Kościół —jeśli nasze kontakty z nimi są dość sporadyczne?
Jak możemy zaufać naszym wątłym siłom, mając świadomość tylko duchowej zależności od Przełożonych - bardziej owocu przekonania i modlitwy, niż konkretnych aktów i zewnętrznych motywów? Czy nasz stan nie powoduje, że trochę zapominamy, iż jesteśmy także ludźmi? Nie chciałbym przesadzić w stawianiu tez; stawiam jedynie pytania: Czy przypadkiem nie potrzebujemy też pewnych „form"?
Radość z „przebywania razem", ze wspólnej modlitwy — oczywiście z tymi, którzy otrzymali od Boga to samo powołanie, co my — ze wspólnej wymiany doświadczeń, także duchowych /co dobrze zrobiłoby naszej dumie/: Czy to wszystko jest ulotną wrażliwością, owocem duszy płytkiej, zdolnej do odbierania jedynie bodźców zewnętrznych, które nie mają wpływu na istotę rzeczy i nie powodują zewnętrznej zmiany?
Piszę te słowa, nie po to, aby skłonić Pana do szukania nowych form, abyśmy więcej czasu spędzali razem jako wspólnota. Chcę jedynie powiedzieć, że ciągle jeszcze nie potrafię we właściwy sposób, czyli całkowicie — poczuć mojej przynależności do Instytutu wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami".
Sądzę, że łamy Comunicare są właściwym miejscem do udzielenia odpowiedzi, gdyż problem poruszony w powyższym liście z pewnością dotyczy wielu /lub wszystkich?/ i odpowiedź może posłużyć wszystkim. W mojej odpowiedzi przywołam zagadnienia, które były przedmiotem naszych rozważań w zeszłym roku.
Z refleksji nad tymi zagadnieniami zrodził się ten list.
1. Musimy zacząć od zaznaczenia pewnego faktu. Instytuty Świeckie stanowią szczególny przypadek w stosunku do tradycyjnych form życia zakonnego, także ze względu na inny typ wspólnoty. Wszystkim jest wiadomo, że różnica między tymi formami polega, między innymi, na tym, że członkowie instytutów świeckich nie są zgromadzeni w domach, zakonach czy siedzibach, lecz są rozrzuceni po świecie. Czy z tego powodu należy twierdzić, że nie są wspólnotą? Z pewnością nie! Są jednak wspólnotą do tego stopnia szczególną, iż od razu widać po tych, którzy nie są do niej stworzeni, że potrzebują wspólnoty typu tradycyjnego, która zakłada przebywanie razem. Te osoby powinny szukać swego miejsca w takich właśnie formach, lub stworzyć nowe odpowiadające ich potrzebom.
Napisałem 'która zakłada przebywanie razem', gdyż nie to określa istnienie wspólnoty. Ileż form, w których przebywa się razem nie jest wspólnotą! Stwierdzając ten fakt, nie zamierzam ujmować wartości temu elementowi, który, znając ludzką naturę, może stanowić poważny walor i w pewnej mierze konieczność.
Chcę jedynie zaznaczyć, że można być wspólnotą bez tego elementu, czyli bez przebywania razem. A dlaczego? Sądzę, że to właśnie powinniśmy zrozumieć.
Zwykle myślimy, że tym silniej odczuwa się więź wspólnotową z bliźnimi, im więcej czasu spędza się razem. A to dlatego, że wyobrażamy sobie wspólnotę przede wszystkim jako wspólnotę naturalną. W momencie, w którym rozmowa ze wspólnoty naturalnej przechodzi na wspólnotę nadprzyrodzoną, automatycznie przenosimy nasze wyobrażenia o wspólnocie naturalnej na poziom nadprzyrodzony. Podobnie dzieje się, kiedy mówi się o chrześcijaninie jako o najdoskonalszej, naturalnej formie człowieka — poważny i niestety dość rozpowszechniony błąd.
Element chrześcijański — „łaska" nie jest udoskonaleniem natury, choć ułatwia, pomaga, podnosi tę doskonałość. Jest to jednak nowy element, gdyż jest ze swej natury wyższy niż naturalna doskonałość. Podobnie jest ze wspólnotą nadprzyrodzoną, jest to rzeczywistość ułatwiająca, pomagająca, podnosząca wartość wspólnoty naturalnej, choć sama z siebie jest odmiennej natury.
2. Wspólnota nadprzyrodzona jest obrazem stworzonym i odciśniętym na ludzkości, na wzór nie stworzonej wspólnoty Trójcy Świętej. Co to znaczy? Nie tylko pojedynczy człowiek, ale cała ludzkość jest po to stworzona, żeby odzwierciedlała obraz Słowa, przez które została stworzona. Chrystus Odkupiciel, dokonuje odkupienia, gromadząc wokół siebie ludzi, czyli kształtując, każdego indywidualnie oraz wszystkich razem, na swój obraz Syna Bożego /Kościół/, aby przedstawić to wszystko Ojcu.
Jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że wspólnota nadprzyrodzona jest tworzona przez Boga i w Bogu. Jest dana z góry, a nie jest formowana od dołu. Jej pierwiastek jest we mnie, kiedy Bóg swą łaską rozlewa we mnie miłość. W tym momencie, jeśli dostosuję się do prawa wpisanego w moje serce, otwieram się na wspólnotę z tymi wszystkimi, którzy już są lub potencjalnie są uczestnikami tego samego daru. Tym bardziej wzrasta we mnie poczucie wspólnoty, im usilniej poddaję siebie Bogu, to znaczy, kiedy wzrastam w łasce i miłości.
Z tego wypływa nowy rodzaj miłości do braci, którzy według słów Jana /proszę przeczytać rozdział IV l Listu św. Jana/, są jakby dowodem mojej miłości do Boga. Nie należy więc wychodzić od rzeczywistości naturalnej, żeby zrozumieć nadprzyrodzoną, ale odwrotnie. To nadprzyrodzona rzeczywistość zbawia naturalną oraz tworzy bazę dla rzeczywistości, którą Bóg na początku zamyślił stwarzając świat.
Podobnie jest z Kościołem oraz ze wspólnotami, które w Kościele szukają własnego uświęcenia w jego świętości. W tym kryje się istota wspólnoty, bo przecież mogę odczuwać wspólnotę z osobą, której nigdy wcześniej nie widziałem. Odkrywamy wtedy, że Bóg zadziałał w nas tak, że dał nam wspólne odczucia: Hoc sentite in vobis quod et in Christo Jesu — te same uczucia, które miał Jezus! Nigdy tego nie doświadczyliście? Jestem pewien, że tak.
3. W tym znaczeniu więc rzeczą naturalną jest, że najwyższy stopień wspólnoty osiągają ci, którzy w ten sam sposób jej poszukując wzrastają w Bogu, chciałoby się powiedzieć „zestrajają się" z Bogiem. W ten sam sposób — pierwszym i fundamentalnym stopniem jest Kościół. W nim, kolejnym stopniem, będzie dla nas Instytut, którego forma jest określona Regułą. Reguła wyznacza sposób, w jaki każdy z nas ma poszukiwać Boga i w Nim wzrastać. I dlatego /zwróćcie uwagę na wymowę tej konkluzji/ Reguła tworzy z nas wspólnotę.
Czyż nie stosuje się to do każdej, tradycyjnej wspólnoty zakonnej? Oczywiście, że tak. Podczas gdy ci, którzy żyją razem we wspólnotach zakonnych, żyjąc regułą dają dowód autentyczności ich wspólnoty nadprzyrodzonej; u nas ten element nie istnieje, gdyż dowodem naszego wzrostu w Bogu ma być duch i praktyki miłości, którymi dzielimy się z tymi, których Opatrzność postawi na naszej drodze /rodzina, środowisko pracy, parafia itd.../. Prawdopodobnie jest to dość ciężki sprawdzian, gdyż pozbawiony elementów ułatwiających jego pozytywne przejście. Co za tym idzie, nasza forma życia wymaga takiej ilości czasu spędzonego wspólnie, jaka jest konieczna i wystarczająca do coraz głębszego przyswojenia ducha i formy Reguły, czyli naszego sposobu wzrastania w Bogu. W chwilach, w których jesteśmy razem, powinniśmy pamiętać o celu naszego przebywania razem, dążyć do niego indywidualnym i grupowym wysiłkiem i osiągnąć go. W takich momentach każda nasza rozmowa o tyle ma sens, o ile jest zorientowana na ten cel. Traci sens, a nawet jest szkodliwa, jeśli do niego nie dąży lub od niego oddala. Wydaje się, że największą moc posiada wspólna modlitwa, gdyż podobnie, jak w przypadku Kościoła tak i w naszym, to modląca się wspólnota buduje wspólnotę działającą z miłością. A zatem wszystko to tworzy z nas wspólnotę nawet wtedy, kiedy nie jesteśmy razem, oddzieleni setkami kilometrów /np. Adriano w Campobasso/; ale kiedy postępujemy w ten sam sposób, to znaczy szukając Boga w duchu i formach /modlitwa, praca, apostolat/ przewidzianych Regułą.
4. Można też zadać sobie pytanie, czy ten brak przebywania razem, jako dowód istnienia wspólnoty nadprzyrodzonej, nie jest przypadkiem naszą stratą, która może spowodować pomniejszanie tworzącej się wśród nas wspólnoty. Odpowiedź będzie negatywna, jeśli zastąpimy przebywanie razem elementem wymaganym przez powołanie — tym, o którym mówi św. Jan w swym Liście. Jeśli my, mocą ustanowionej z Bogiem, w Bogu i przez Boga wspólnoty, będziemy potrafili nawiązać relacje z braćmi tyjącymi obok nas /we wspomnianych wyżej środowiskach/, zorientujemy się, że poczucie wspólnoty między nami wcale się nie zmniejsza, a jest wręcz odwrotnie. Odpowiedź może Dyć pozytywna, jeśli to, co wyżej powiedzieliśmy, nie stanie się
rzeczywistością. A może tak być, jeśli nasza odpowiedź na Boską miłość będzie opóźniana przez słabość naszej woli. W tej kwestii, niestety, wszyscy odkrywamy w sobie braki i wtedy rodzi się w nas pragnienie /łatwe do wyjaśnienia/ szukania pocieszenia w przebywaniu razem. Jeśli nie wychodzi to poza ramy określone w punkcie 3, jest właściwe, i należy to zaspokoić we wskazany sposób - 100 procentowa i aktywna obecność na spotkaniach. Ale jeśli wyjdzie poza określone ramy, może się okazać niezgodna z naszym powołaniem. Może się okazać w pewnym sensie ucieczką od charakterystycznego dla nas wymiaru przejawiającego się w tym, że osiągamy maksimum wspólnoty między nami po to, aby móc osiągnąć maksimum wspólnoty ze wszystkimi żyjącymi obok nas.
*za Comunicare nr 6,luty 1955