Listy t. II - Rozważmy to jeszcze raz

Rozważmy to jeszcze raz

18 stycznia 1960 Bazylika św. Piotra w Rzymie

Najmilsi,

W wygłoszonej w święto Trzech Króli homilii, nasz Arcybiskup zechciał podkreślić wagę, jaką dla objawienia światu światła Chrystusowego ma obecność i aktywność świeckich.
Nie omieszkał też skierować uwagi „drogich i mężnych chrześcijan zaangażowanych w dzieło ewangelizacji" na dwa, czyhające na nich niebezpieczeństwa, które już sami wcześniej zauważyliśmy. Sądzę, że warto jest wrócić do tych problemów, gdyż nieuświadomione mogą wniwecz obrócić naszą prace i nawet nie będziemy wiedzieć kiedy.
Oto słowa Arcybiskupa:
„ Chcielibyśmy prosić naszych drogich i dzielnych Rycerzy Chrystusa o unikanie dwu niebezpieczeństw, na które, ze względu na swój typ działalności, są narażeni. Aby nie uważali za zbędne, naiwne, dewocyjne ciągłe odwoływanie się do ideowych korzeni ich działania, jak wierność Chrystusowi i Kościołowi, jak moralna bezkompromisowość i prawo miłości. Jest to nasze dziedzictwo ideowe, któremu jesteśmy winni wierność, ale z którego powinniśmy też czerpać nowe inspiracje i siły. Zbliżając się zaś do tych, którzy odeszli, uważajmy, abyśmy nie przejęli ich stylu myślenia i zachowania.
Obyśmy się nie stali ze zdobywców zdobytymi. Dialog jako konieczna metoda w pracy apostolskiej, nie musi kończyć się przemilczeniem naszej prawdy na rzecz błędu, lub prawdy połowicznej. Obecnie te dwuznaczne, niejasne zachowania są rodzajem pokusy i mogą doprowadzić do osłabienia katolickiego stanowiska czy "rozpuszczenia" go w jakimś ideowym synkretyzmie, przyzwyczajając działacza katolickiego do postaw konformistycznych, oportunistycznych, do serwilizmu. Sól, która straci smak, nie nadaje się do niczego".

Pierwsze niebezpieczeństwo można określić tak: nie nadawanie właściwej wagi ideowym motywom, które kierują naszym działaniem. Jeśli tego nie zrobimy, nasze działania szybko mogą zejść na poziom działań humanitarnych, uczciwych, szlachetnych, ale stracą swój prawdziwy sens, gdyż ich punktem odniesienia powinny być wyżej wymienione wartości.
Praca zawodowa, działalność w związkach zawodowych, w polityce, samorządzie czy w sferze kultury, traci swoją prawdziwą wartość, jeśli te płaszczyzny działania zredukujemy wyłącznie do ich wymiaru technicznego. Wtedy nasza aktywność stanie się jedynie okazją do osiągnięcia profesjonalnej sprawności.
Tego rodzaju perfekcja jest konieczna, ale niewystarczająca z punktu widzenia celu stawianego przed chrześcijaninem. A kiedy mówimy cel chrześcijanina, nie mamy na myśli narzucania innym własnej wiary, ale objawianie, w profesjonalnym działaniu, tej prawdy, która je przewyższa, sięga dalej; to jest objawienie
Chrystusa, który żyje w braciach przez Niego odkupionych i doprowadzonych do Ojca.
Chcąc urzeczywistnić tę wizję, nie możemy ograniczać się jedynie do technicznej sprawności, choć nie wolno nam zejść poniżej poziomu wyznaczonego przez profesjonalne działania.

Nie możemy też zadowolić się jedynie naturalnymi wartościami moralnymi, choć chcemy, aby wszystkie były obecne i wyrażone. Wymiar sprawności technicznej i naturalnych wartości moralnych powinien być ożywiany ideałami nadprzyrodzonymi. Ktoś, kto naprawdę w nie wierzy, żyje nimi, z nich czerpie inspirację i motywację do działania, ma zatem możliwość ukazania integralnych wartości ogólnoludzkich /sprawność techniczna + moralność/ jako wyrazu uzdrawiającej łaski Chrystusa.
W przeciwnym razie popadniemy w swego rodzaju naturalizm, który z pewnością nie może ukazywać wartości nadprzyrodzonych, czyli tego światła, które chce jaśnieć właśnie poprzez naturę, podobnie jak w człowieczeństwie Chrystusa jaśniała Jego boskość.

Drugim niebezpieczeństwem może być uleganie duchowi tego świata, tak w sferze wartości, jak i obyczajów. I chociaż biskup mówił o niebezpieczeństwie, to właściwie można powiedzieć, że zjawisko to jest już widoczne i to w niepokojących rozmiarach.
Co z pewnością tłumaczy mniejszą skuteczność ewangelizacyjną katolików zbyt ulegających w teorii i postawach duchowi tego świata. Myślę, że ciekawym eksperymentem byłoby przestudiowanie tego zjawiska tam, gdzie ono występuje nie jako przejaw konformizmu czy chęci dostosowania się, ale jako świadomy wybór metody poparty szlachetnymi intencjami.
Czy ktoś z nas nie miałby ochoty na podzielenie się z resztą wspólnoty swoimi spostrzeżeniami i opiniami w tej kwestii? Sądzę, że do naszych obowiązków należy ponowne wezwanie chrześcijan zaangażowanych w doczesną działalność do pełni bycia, myślenia i działania chrześcijańskiego, które nadaje prawdziwy sens naszemu działaniu.

Jest to warunek dialogu, który chcemy rozpocząć ze wszystkimi. Celem tego dialogu nie jest przekonywanie kogokolwiek na siłę; nie chcemy stosować duchowej przemocy wobec naszych rozmówców. Chcemy raczej być autentycznymi świadkami tego, co nosimy w naszym sercu; właśnie po to, aby dialog miał sens, a nie został sprowadzony do mówienia sobie rzeczy, które każda ze stron chce usłyszeć.
Możemy używać różnych metod, jedną z nich jest dość inteligentna metoda polegająca na „rozpoczęciu marszu razem ze wszystkimi, aby potem odbić w swoim kierunku"; pod warunkiem, że ten drugi moment nie będzie odraczany w nieskończoność.
Podważyłoby to sens świadectwa, które dane we właściwym czasie i pełne miłości, nie może rezygnować ze swej integralności, bo inaczej przestanie mieć sens i stanie się solą bez smaku.

Zastanawianie się nad motywami naszych działań, ma nam pomóc stać się takimi, jakimi chce nas widzieć Chrystus. I jeśli to możliwe, ma też pomóc innym w pielęgnowaniu ich działań dla Chrystusa i dla Kościoła, czyli dla zbawienia własnego i całego świata.