Żyć Soborem
8 września 1962
Moi Kochani,
Zbierałem się do napisania kilku myśli podsumowujących okres wakacyjno-rekolekcyjny, kiedy dotarła do mnie wiadomość o śmierci w wypadku samochodowym ojca Maurizio Roberti S.J., który w zeszłym roku głosił w San Salvatore rekolekcje do grupy profesów. Odczuwam więc potrzebę, aby poprosić was wszystkich o modlitwę, jak za prawdziwego przyjaciela.
Z radością zgodził się prowadzić rekolekcje, pieczołowicie się przygotowywał przyjeżdżając w tym celu kilka dni wcześniej z Monasteru Praglia, aby lepiej poznać nasze teksty. Kto go słuchał, poświadczy, że jego rozważania w sposób wyjątkowy przystawały do naszego typu życia. A teraz, już z nieba będzie otaczał nas swoją przyjaźnią, a my będziemy mieć go za swego orędownika, ci zwłaszcza, którzy z bliska mogli cieszyć się jego talentami i cnotami.
Wyciągnijmy jakąś naukę z tych bulwersujących śmierci osób młodych, po których wiele się spodziewano, l. Plany Boga różnią się od naszych i trzeba je zaakceptować; 2. Trzeba być przygotowanym, gdyż nie wiemy, kiedy zostaniemy wezwani; 3. Kto używa pojazdów mechanicznych, niech pamięta, że jest zobowiązany do ostrożności, aby nie powiększać i tak dużego ryzyka.
Tym, których miałem okazje pozdrowić przed rozpoczęciem kolejnych tur rekolekcji powiedziałem, iż są to rekolekcje wprowadzające nas „w stan soborowy". Chcę kontynuować rozpoczęty wątek, dołączając się do apelu Papieża, który w przyszłym tygodniu uda się na szczególne rekolekcje, mając w perspektywie bliskie już otwarcie Soboru.
Według Konstytucji apostolskiej „Humanae salutis", Sobór ma być odpowiedzią Kościoła na wyzwania współczesnego świata, który wchodzi w nową erę swej historii. Ma to być analiza świata pomagająca zrozumieć jego negatywne i pozytywne aspekty, a przede wszystkim potrzeby; analiza Kościoła pomagająca zrozumieć jego wieczną żywotność i równocześnie potrzebę dostosowania się, która sprawia że jest on zawsze zdolny do pełnienia swej misji i do wychodzenia naprzeciw nowym wyzwaniom. Oto dwa powody, które leżą u źródeł decyzji o zwołaniu Soboru.
Dlatego też, my, jesteśmy w sposób szczególny nim zainteresowani i angażujemy się w nim. My, którzy jako świeccy i to świeccy konsekrowani reprezentujemy tę część w Kościele, która głębiej zanurza się rzeczywistość tego świata. Jesteśmy jak drożdże w cieście, dzięki którym sranie się przaśne, jak sakramentalne misterium odnowienia świata, co jest przecież zadaniem Kościoła: sacramentum renovationis totius mundi!
Kościół odczuwa dwie potrzeby, dwa są także radykalne wymogi naszego powołania, wzbudzonego w tym momencie życia Kościoła przez Ducha Świętego: żeby coraz bardziej był sobą i coraz wierniej odzwierciedlał rysy swego niedoścignionego wzoru — Chrystusa, gdyż jest jego kontynuacją w czasie; żeby coraz bardziej wnikał w świat uświęcając to, co w nim jest dobrego i jednocześnie nie ulegając duchowi tego świata, jako że jest zaprzysięgłym wrogiem Chrystusa.
Zadania te wymagają od nas szczególnej wierności naszemu powołaniu: a) czyli wierności najgłębszej istocie naszej konsekracji Bogu wraz z całym jej bogactwem wewnętrznym: życie według ślubów, modlitwa, kompetencja w wykonywaniu swego zawodu, apostolat; b) czyli wierności dziełu konsekrowania świata Bogu jako owoc naszej w nim obecności. Ten drugi element naszego powołania jest swego rodzaju nowością, świeckość, która jest racją istnienia naszej formy życia. Świeckość, nie tyle rozumiana w węższym znaczeniu, jako stan doskonałości osób żyjących w Instytutach Świeckich, ile w znaczeniu szerszym, jako określenie na stan, w którym znajdują się wierni Kościoła. I właśnie ta druga postać świeckości stanowić będzie docelowy punkt prac soborowych. Sobór powinien postawić sobie za cel uformowanie ludu Bożego, który lepiej funkcjonowałby w świecie, w jego obecnej fazie rozwoju, czyli uformowanie wierzących zdolnych do ożywiania świata duchem chrześcijańskim i jednocześnie odpornych na jego złudne uroki. Kardynał Siri, wyjaśniając wiernym znaczenie Soboru, ostrzegał ich przed myśleniem, które widziałoby w Soborze przyzwolenie na zmniejszenie wymagań od chrześcijan. Wielkie zadania, które czekają na chrześcijan stojących wobec zdechrystianizowanego świata wymagają od nas wypróbowanych cnót, solidnej wierności, większego zaangażowania. Ustalenia soborowe będą wymagały większego wysiłku ze strony odnowionego chrześcijaństwa.
Chciałbym, abyśmy, wzmocnieni postanowieniami rekolekcyjnymi, umieli rozróżnić ducha Chrystusa od ducha tego świata po to, by nie mylić świeckości z laicyzmem i nie ugasić ducha Chrystusowego pokusami tego świata, a raczej ocalić świat w duchu Chrystusa.
Wiele razy zwracaliśmy naszą uwagę na potrzebę zwalczania ducha tego świata, co jest logiczną konsekwencją chrztu, sakramentu bierzmowania, konsekracji Chrystusowi jako Jego Milites. Ale wobec wzrastającego zjawiska laicyzacji, którego ofiarami są liczni chrześcijanie, w tym również księża i zakonnicy, nie można milczeć. Jeszcze raz pragnę zaapelować do naszych sumień, abyśmy żyli tym, co zostało zapisane w Konstytucjach w artykule 3; gdzie czytamy, iż nasza nazwa ma nam przypominać, że: „ustanowienie i szerzenie Królestwa Chrystusa wymaga walki z diabłem i duchem tego świata, aby, na mocy łaski, przeprowadzić „z niewoli zepsucia do wolności dzieci Bożych" /Rz 8,21/ wszelkie stworzenie, aby, dzięki Chrystusowi, w Bogu, osiągnęło pełnię swej wartości".
Czy moglibyśmy być żołnierzami Chrystusa, gdybyśmy zaakceptowali zadomowienie się ducha tego świata wśród nas; który na dodatek kierowałby naszym życiem? Bylibyśmy zdrajcami otwierającymi drzwi wrogowi! Oczywiście, nikt nie uczyniłby tego świadomie, ale podstępy Szatana i iluzje tego świata osaczają nas bez naszej wiedzy. Musimy wykazać się czujnością, żyć modlitwą w duchu Chrystusa i to pozwoli nam odróżnić to, co jest Chrystusowe od tego, co pochodzi z ducha tego świata.
Wiemy, że duch tego świata to duch trzech pożądliwości; że taktyka Szatana — księcia tego świata polega na wywołaniu w nas pragnienia posiadania: ludzi, pieniędzy, rzeczy, po to, aby wbić nas w pychę, która jeść korzeniem wszelkiego zła.
A może przez sam fakt, że jesteśmy Milites Christi Regis, że złożyliśmy śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, uważamy się za uodpornionych na 'zagrywki' Szatana?
Nie łudźmy się, że tak jest! Jeśli uczciwie się sobie przyjrzymy, to z łatwością zauważymy pęknięcia w murach obronnych naszej konsekracji: od strony ubóstwa; zauważymy że przyzwolenie na zaspokajanie zmysłów, jakże niebezpieczne, podminowuje naszą czystość; że bunt naszego egoistycznego 'ja' odrzuca podległość i osłabia nasze posłuszeństwo. Zdana się też, że z lekkością przechodzi się od tego, co jest niezbędne do tego, co jest nadmiarem; że częściowa, właściwa dla naszego stanu autonomia przekształca się w ducha niezależności, w źle pojęte poczucie honoru i stajemy się zarozumiali, krnąbrni, krytykanccy. Dzieje się tak, gdyż człowiek pozostaje zawsze człowiekiem, z natury słabym, a Szatan jest zawsze Szatanem. W ten sposób rozrasta się 'ja' zmysłowe i pełne pychy, 'ja', z powodu którego można zaniedbać Boga. Rozrost ten jest wyczuwalny i żadna naturalna siła nie może go powstrzymać; z czasem przyspiesza i znajduje ujście w pysze, która może doprowadzić nas do najgorszych zdrad. Proces ten ułatwia presja świata, w którym żyjemy, gdyż oddychamy powietrzem, w którym rozsiane są drobinki zasad rządzących tym światem /jak żyć, jak działać, jak odnieść sukces/, zasad przeciwstawnych duchowi Chrystusowemu. Czasami u chrześcijan widzimy symptomy tej choroby: mania wielkości, potrzeba dominowania, zbytnie zaufanie do środków doczesnych, choć to wszystko może występować pod płaszczykiem dobrych intencji, to jednak diagnoza jest jednoznaczna — uleganie wpływom tego świata.
Co zatem robić? Złożyć broń uzasadniając to niepowodzeniem przedsięwzięcia? Odseparować się od świata, zaprzeczając naszemu powołaniu? Nie! Przecież dobrze wiemy, co należy robić: to, co Kościół robi na Soborze. Powinniśmy więcej ufności pokładać w naszym Królu, lepiej Go poznać, wierniej naśladować, gdyż to On modlił się do Ojca, aby nie zabierał nas ze świata, ale by obronił nas przed złem /J 17,15/- Powtarza nam słowa zwycięstwa, patrząc w nasze wystraszone oczy: „miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat" /J 16,33/.
Mamy wzrastać w miłości Chrystusa wyrażającej się nie w słowach, ale w czynach; mamy pielęgnować w nas postawę sprzeciwu wobec ducha tego świata, jako wyraz naszej miłość do Chrystusa i do świata, który tylko przez Niego może być zbawiony. Tak postępując staniemy się żyzną glebą, na której mogą dojrzewać owoce soborowe, po to, by przenikać duchem Ewangelii nasze czasy i w Chrystusie odnowić świat.
W czasie tegorocznych rekolekcji czytaliśmy wstrząsającą książkę ojca Van Straaten, „Przygody Ojca Lardo". Myślę, że wszyscy poczuliśmy się mali wobec heroizmu biskupów, księży, świeckich, zdolnych ofiarować Bogu wspaniałe świadectwo miłości w warunkach ekstremalnych trudności. Może poczuliśmy się też nieswojo zdając sobie sprawę, jak bardzo włoscy katolicy wydają się ignorować wielkie problemy i wyzwania stojące przed katolikami innych narodów.
A czyż podobnie nie jest z Soborem? Informacje docierające z innych krajów wskazują na wielkie duchowe poruszenie, którego nie można odczuć wśród włoskich katolików. Mam wrażenie, że natychmiast trzeba coś zrobić, najprawdopodobniej obudzić uśpioną wiarę poprzez „kampanię" miłosierdzia. Jedna z tur rekolekcji była cała poświęcona miłości miłosiernej. A czemuż by nie stać się apostołami miłości? Mam na myśli takie działania, które tchnęłyby życie w podstawowe cnoty chrześcijańskie oraz
w zbyt anemicznych katolików zamkniętych w indywidualnej, egoistycznej formie pobożności, gdzie człowiek zbawia się jednostkowo. Służba Chrystusowi nie może być niczym innym, jak służbą miłości i właśnie dzięki niej powróci do przestrzeni tego świata duch Ewangelii, który został zbytnio usunięty na jego margines. W tym momencie, nie wiem, co konkretnego mógłbym zaproponować; chciałbym, aby Pan was czymś natchnął, czymś, co pozwoliłoby naszym działaniom nadać skuteczną moc miłości.
W tym duchu żarliwości Chrystusowej lepiej będzie nam się oczekiwało na ostateczne słowo Kościoła w sprawie naszej formy życia, która otworzy przed nami nowe horyzonty. Nie chcę w tym miejscu rozwodzić się nad problemami, które w związku z tym się pojawią, zrobię to innym razem. Wiemy, że z pomocą Pana wszystkie mogą być rozwiązane, pod warunkiem, że Instytut będzie miał w sobie siły potrzebne do przekształcania trudności w powód do wzrostu.
Niech Pan nam w tym dopomoże, a Maryja wspiera swoim wstawiennictwem; Maryja, której pamiątkę narodzin dziś obchodzimy jako zapowiedź otwarcia nowych horyzontów nadziei przed Kościołem i przed światem.
Pozdrawiam was w Panu.