Listy t. III - Niech Pan będzie błogosławiony!

lipiec-sierpień 1970

Błogosławmy Pana!

Wydawało mi się rzeczą nie do pomyślenia, że Pan może mnie prosić o fizyczną nieobecność na Kongresie, tak przeze mnie upragnionym i przygotowywanym. A jednak dzisiaj rozumiem, jak bardzo dalecy jesteśmy od prawdziwego postrzegania rzeczywistości oczami wiary. Myślimy przecież, że nasze działania są pożyteczne, a wręcz konieczne i nie przychodzi nam do głowy, że jedynie Bogu należy powierzyć bieg spraw, które uważamy za nasze, a przecież są Jego!
A teraz, moje serce przepełnione jest wielką wdzięcznością, ponieważ czuję, iż beze mnie Pan pokierował sprawami tak, jak chciał i jestem pewien, że doprowadzi do końca dzieło, które rozpoczął.
Będąc w szpitalu byłem, godzina po godzinie, duchowo obecny na Kongresie, ofiarując moje małe niewygody w tej intencji. Otrzymałem relację z pierwszej ręki od Przewodniczącego Kongresu i muszę powiedzieć, że lepiej nie mogło być! Prawda, że pragnąłem, aby inna osoba podjęła się najwyższej odpowiedzialności, ale wola Boża wyrażona głosami delegatów chciała inaczej, a mnie nie pozostaje nic innego, jak z radością to przyjąć, wiedząc że mam czynić nie to, czego ja chcę, lecz to, czego pragnie Bóg. Z pewnością wszyscy pomożecie mi dźwigać tak wielką odpowiedzialność!
Dołączam się do głosu Kongresu wyrażając podziękowania tym, którzy w minionym sześćdziesięcioleciu pracowali dla Instytutu. Pragnę też, w imieniu swoim i wszystkich, życzyć owocnej pracy nowym delegatom do Rady Generalnej i tym, którzy do niej wejdą z racji pełnionej funkcji.

Kongres wytyczył zasadnicze linie i muszę powiedzieć, że wypracowane dokumenty — owoc pełnej zaangażowania pracy najpierw w grupach, potem na Kongresach lokalnych i w końcu na obradach Kongresu — reprezentują taki poziom, że nie wiadomo, czy podziwiać dojrzałość Instytutu, czy zapał, z jakim podchodzi do wypełniania powołania, do którego Pan nas wezwał.
Każdy niech się uważnie zapozna z ich treścią, zaś Kongres zadba o realizację tego, co zostało w nich zapisane. Od nas będzie zależało, czy zapisy te pozostaną wyłącznie na papierze, pieczołowicie przechowywane w archiwach, czy zostaną wcielone w życie, dzięki wysiłkom osobistym i wspólnotowym. Do tego potrzebna jest wola wzrastania w miłości Bożej i miłości między nami. I to jest sprawą zasadniczą. Nie chcę upraszczać rzeczywistości ani wydać się powierzchownym, ale jestem przekonany, wszyscy jesteśmy przekonani, iż różne trudności, które napotykamy i będziemy napotykać, możemy przezwyciężyć, jeśli tylko uwierzymy w miłość Boga, którą nas pierwszy umiłował i postaramy się odpowiedzieć na tę miłość, kochając Go, żyjąc w jedności z Nim, kochając się wzajemnie, tak jak On nas umiłował.
I w ten sposób najlepiej okażemy naszą wdzięczność za powołanie nas do życia w Instytucie, który, jak sądzę, jest w Kościele punktem odniesienia na niełatwej drodze otwartej dla Instytutów świeckich.'