Szansa bycia na dnie

Z o. Wojciechem Jędrzejewskim OP o różnicach pomiędzy kryzysem a regresem, szczerości z samym sobą i potrzebie refleksji rozmawia Weronika Frąckiewicz

W ostatnim czasie ukazała się Ojca książka „Ruchome schody. Rozwój przez regres”. „Regres” to mocne stwierdzenie. Dużo częściej, w trudach naszej codzienności, podpieramy się słowem „kryzys”. Jaka jest różnica pomiędzy regresem a kryzysem?

- Kryzys jest czymś mniej dotkliwym, jeśli chodzi o intensywność doświadczenia. Regres sięga głębiej i dotyka nas ze wzmożoną siłą. W praktyce kryzys wiąże się ze skorygowaniem kierunku naszych działań, a regres zazwyczaj oznacza rozpoczęcie wszystkiego od nowa. W moim przekonaniu regres jest spowodowany dwoma postawami. Pierwsze jest wtedy, gdy człowiek myśli, że już coś osiągnął, poczuł się pewnie, w związku z czym odpuścił stałość i systematyczność. Wówczas wkrada się pycha i rozleniwienie, które doprowadza do tego, że człowiek idzie spokojnym krokiem, ale po ruchomych schodach, które ciągną go w dół, sukcesywnie coraz niżej, aż do głębin, do degrengolady. Drugą kwestią, która stoi za regresem, jest niedojrzała motywacja działań, która od samego początku zaraża wszystkie podejmowane czynności. Może nią być chęć kupienia sobie miłości Boga albo chęć odkupienia błędów czy win tylko o własnych siłach. Pojawia się przekonanie, że ja sam to wszystkie odpracuję, zrobię, naprawię, odbuduję. Gdy zaczynamy jakieś dzieło, warto sprawdzić, co mnie motywuje, uczciwie się temu przyjrzeć. Wystrzegajmy się w naszych działaniach ślepej gorliwości, która zazwyczaj przynosi odmienne skutki.

Jak przeprowadzić diagnozę regresu w swoim życiu?

- Niestety jest tak, że bardzo lubimy porozdzielać różne płaszczyzny życia. Może się zdarzyć, że nasza kariera rozwija się kwitnąco, mamy prestiż i uznanie u ludzi, czujemy się dobrze psychicznie, a tymczasem jesteśmy w bardzo głębokim kryzysie duchowym. Ikoną takiej postawy jest św. Paweł, który jako faryzeusz zaszedł bardzo wysoko i nie zauważył, że jego serce pała nienawiścią. W chrześcijaństwie, poczynając od Starego Testamentu, można wskazać wiele postaci, których stan ten dotyczy. Jest to dowodem na to, że zjawisko regresu nie jest czymś marginalnym, czymś, co dzieje się na peryferiach. Skoro dotyczy postaci centralnych naszej wiary, może dotykać każdego z nas. Święty Paweł we własnym mniemaniu był u szczytu zaangażowania religijnego, nie miał jednak świadomości, że głęboko rozminął się z rdzeniem wiary, której chciał bronić. Trudne w regresie jest to, że może mu towarzyszyć rozkwit w innych obszarach życia. Przez wiele lat jako Kościół instytucjonalny mieliśmy przekonanie, że pełnimy jakąś niesłychanie ważną rolę społeczną, narodową, formacyjną. Tymczasem okazało się, że będąc głęboko zanurzonymi w tych zaangażowanych, odeszliśmy od Ewangelii, od świadectwa o Jezusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, Zbawicielu, który idzie nieustannie i wszędzie szuka tych, którzy się zagubili. Poczucie sukcesu na polach, o których wspomniałem, uśpiło naszą czujność, że w tym, co najważniejsze, oddalamy się od Ewangelii. Jest to ten rodzaj złudzeń, który potrafi ogarnąć indywidualny umysł, ale też całą społeczność. Potrafimy długo i intensywnie bronić się przed przebudzeniem i mamy na to wiele sposobów. W regresie człowiek bywa jak wysoko funkcjonujący alkoholik, który wypiera problem, gdyż prowadzi świetnie prosperującą firmę zatrudniającą sto osób i nie rozumie, dlaczego ktoś mu mówi, że nie ogarnia rzeczywistości. To jest rodzaj łudzenia siebie, w którym człowiek już dawno stracił rodzinę, własne serce, ducha i zdolność do uczciwości wewnętrznej, a wmawia sobie, posługując się wszystkimi argumentami sukcesów z innych dziedzin, że jest w porządku. Zawsze można odnaleźć w sobie taki rodzaj alibi, który podważy przeczucie, że jest się gdzie indziej, niż chciałoby się być. Jako Kościół chcielibyśmy być solą ziemi, a nierzadko jesteśmy solą sypaną na rany.

Zazwyczaj tuż przed pojawieniem się wielkich zmian, które zachodzą wewnątrz nas, pojawiają się w naszym życiu pewne symptomy zapowiadające. Jakie czerwone lampki powinny nam się zapalić, gdy znajdujemy się na progu regresu?

- Znamienny jest kontrast pomiędzy bardzo dobrym samopoczuciem, podkreślaniem różnych zasług, sukcesów i poczuciem rozwoju a opinią ludzi z zewnątrz. To jest sytuacja, w której ktoś uważa się za dobrego katolika, a ludzie w relacji z nim są miażdżeni. W kontekście myślenia o regresie warto zapytać, co się robi w momentach, gdy ktoś nam mówi, że się gruntownie rozmijamy w swoim życiu z tym co najważniejsze. Czy szukamy „klakierów”, którzy powiedzą: „ale masz fatalną żonę, a przecież ty jesteś tak odpowiedzialnym facetem” lub „jak on ci mógł powiedzieć, że jesteś nadopiekuńczą matką, skoro jesteś ideałem?”. Jeśli nie szuka się tych, którzy mogliby uczciwie powiedzieć, co twierdzą na temat naszego życia, lecz tych potwierdzających nasze przekonania, to jest to poważny sygnał, że dzieje się z naszym życiem coś niedobrego.

Czym się różni regres do kryzysu?

- Zilustrujmy tę różnicę. Możemy przeżywać kryzys modlitwy poprzez zaniedbywanie jej regularności. Tu wystarczy jakiś rodzaj korekty, np. przez znalezienie stałego czasu, który spędzamy z Nim. Tymczasem regres to choroba, która pojawia się wewnątrz czegoś, co z wierzchu wygląda dobrze: wtedy, gdy bardzo regularnie się modlimy, nie opuszczamy nawet godziny przeznaczonej na bycie z Bogiem, a tymczasem rośnie w nas poczucie wyniosłości wobec innych ludzi. Coraz częściej kiełkuje w nas myśl, że ludzie to jest jakaś banda „tępaków”, którym wydaje się, że znają Boga lub w ogóle Go nie znają. Analogiczna sytuacja opisana jest w Ewangelii, w której faryzeusz modli się w jednej świątyni z grzesznikiem: „dziękuję Ci, Panie, że nie jestem taki jak on”. Modlitwa ma nas prowadzić coraz niżej w nas samych, do Bożego Serca, gdzie w wielkiej prostocie, otwartości, zapomnieniu o sobie otwieram się na miłość Boga. Do regresu nie można się przyzwyczaić.

Gdy zapoznawałam się z Ojca publikacją, słowem, której najczęściej towarzyszyło mi podczas lektury, była „pustka”. Regres jest dla mnie synonimem dojmującego braku odkrytego w sobie. Jak zmierzyć się z tą pustką i nie dać się jej złamać?

- Należy postawić sobie pytanie: czego potrzebuję, żeby fundamentalne decyzje podjąć na nowo. W kryzysie mamy świadomość naszych potrzeb, np. potrzebują wstać 15 minut wcześniej, aby się modlić. W regresie natomiast nie wiem, czego potrzebuję. Dochodzi tu do zmiany jakości: staję z pustymi rękoma, pozwalam, żeby pustka wybrzmiała, i mówię do Boga, że nie wiem, jak się z tego chaosu wykaraskać. We wcześniejszych etapach swojego życia religijnego Paweł pędził przed siebie i widział jasno, co chce robić, a teraz leży pod Damaszkiem na ziemi i nie wie już nic. Pojawia się w nas rodzaj niewiedzy, ale też zgody na nią. Święty Piotr czekał od momentu zaparcia się Jezusa do momentu spotkania Go po zmartwychwstaniu, wyobrażam sobie, że to były straszne godziny. Przeczuwam, że on nie wytrzymał pustki i powiedział, że idzie łowić ryby, chcąc tym samym powrócić do starych schematów. Regres jest szansą, aby będąc bardzo głęboko na dnie, dać się unieść podwodnym prądom pokory i przestać liczyć na swoje siły, wmawiając sobie, że dopłyniemy dzięki mocniejszym ruchom ramion.

W trudnych okresach naszego życia pojawia się pokusa odcięcia się od ludzi i skupienia tylko na sobie. Jak przepracować regres, jednocześnie będąc obecnym w swojej codzienności?

- Warto rozejrzeć się, czy ktoś nie jest nam podesłany przez Boga, tak jak do Pawła został wysłany Ananiasz. Regres nie jest czasem, aby zostać samemu, bo to doprowadzi nas tylko do poczucia porażki i jeszcze większego zagubienia. W historii życia duchowego znamy zjawisko kierownictwa duchowego i według mnie właśnie w momentach regresu jest ono niezwykle istotne. Gdy jest się w regresie, pojawia się pokusa powiedzenia sobie, że szkoda czasu na to wszystko i że lepiej będzie to odrzucić. To, co wcześniej było dla mnie wartością, odrzucam w związku z ogromnym rozczarowaniem sobą. Wielu ludzi tą drogą dochodzi do ateizmu, mówiąc sobie, że tyle lat się starali być przy Bogu, a ich życie się nie zmienia. To właśnie obszary naszego największego starania objęte są ryzykiem rozpaczy w regresie. Ktoś walczył wiele lat z jakąś swoją słabością, poszedł na terapię, dużo zainwestował, aby wygrać i nagle nie tylko przestaje dostrzegać jakiś efekt, ale orientuje się, że wszystko wróciło do punktu wyjścia. Wtedy pojawiają się myśli, że to wszystko jest bez sensu. Dlatego tak ważne jest towarzyszenie kogoś, aby służył on słowem pociechy, nadziei, a nierzadko podpowiedzią.

Czasem mamy tendencję, aby swoje niepowodzenia przypisywać woli Bożej. Jak po doświadczeniu regresu nie pozostać z poczuciem, że to Bóg rzuca nam kłody pod nogi?

- Bardzo pomaga mi lektura Biblii. W opisanych trudnych historiach dotyczących indywidualnych ścieżek życia, jak i tych wspólnotowych, widać głęboką niezgodę Boga na krzywdę, jaką człowiek wyrządza sam sobie przez zakłamanie lub niewierność. Na kartach Biblii wybrzmiewa Jego głos, który mówi, że nie może być tak, że ten, który twierdzi, że kocha Boga, równocześnie swoją postawą niszczy innych ludzi. On nie zgadza się na to, że człowiek modli się gorliwie, a za chwilę depcze drugiego człowiek w arogancji i wyniosłości. Często wyrazicielami niezgody Boga są prorocy. Wchodząc prawdziwie w teksty Pisma Świętego, nie sposób nie dostrzec głęboko przenikliwej, wstrząsającej miłości Boga, zwłaszcza na tych ścieżkach, gdzie kieruje nami obojętność albo zaślepienie. W sytuacji doświadczenia regresu trzeba spokojnie opaść na dno, aby zobaczyć miłosierną rękę Boga, która nas stamtąd chce podnieść. Tak właśnie rozmawia Jezus z Piotrem po zmartwychwstaniu. Mimo, że Piotr zaparł się Jezusa, Pan tworzy atmosferę intymności między nimi, która prowadzi do zrozumienia tego, co się stało, a zarazem daje nadzieję i zaprasza Piotra do pracy: „Paś owce moje”. To jest punkt wychodzenia z regresu.

Pomyślmy o potencjalnym czterdziestolatku czy czterdziestolatce. Jego/jej życie jest w miarę uporządkowane, może nie jest rewelacyjnie, ale każdy dzień jakoś mija. Czy trzeba na siłę doszukiwać się w tym regresu?

- Nie warto szukać regresu na siłę, jednak chcąc być uczciwym ze sobą, Bogiem i ludźmi, warto do swojej stałej praktyki wprowadzić rewizję własnego serca: „Pokaż mi błędy przede mną ukryte, także od pychy broń swego sługę” (psalm 19). Stawajmy przed Bogiem z prośbą, aby pokazywał nam całą prawdę o nas samych, nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy na wszystkich płaszczyznach naszego życia w porządku. Jeśli jest jakiś obszar, w którym się oszukujemy albo nie chcemy widzieć jakiejś rozdzierającej pustki, to Bóg nam to pokaże. Biblijny Jonasz jest przykładem człowieka, który w ogóle nie brał pod uwagę tego, że może zapadać się w otchłań nienawiści i pogardy, tego, że jest w totalnym oddzieleniu swojego serca od serca Boga. Bóg musiał z miłości nim wstrząsnąć. Dlatego aby nie zatwardzać swojego serca, warto nieustannie je badać.

Dlaczego postanowił Ojciec swoją najnowszą książkę poświęcić zjawisku regresu?

- W swoim życiu dwukrotnie doświadczyłem regresu. Jeden z nich mogę nazwać tożsamościowym, a drugi moralno-rozwojowym. Dzięki Bogu dałem sobie w tamtym czasie pomóc. Dobrze zapamiętałem trudne uczucia towarzyszące mi wtedy, ale i wzruszenia, gdy uznałem w bezsilności, że potrzebuję pomocy. Chciałem tym doświadczeniem podzielić się z innymi. Jestem zdumiony, jak wiele dostaję informacji od ludzi, którzy przeczytali książkę. Regres naprawdę jest zjawiskiem powszechnym i przydarza się wielu ludziom na różnych płaszczyznach.

Źródło: Szansa bycia na dnie, w: Przewodnik Katolicki nr 36/4.09.2022, s. 30-33.

Komentarze