Smutno i przykro

Po zobaczeniu "Kleru' jest mi smutno, przykro i wstyd. Nie jestem nim jednak znieważony, czy aż tak dotknięty do żywego, żebym obrażony miał uznać go za podły, szkalujący czy złośliwie tendencyjny i miał ochotę protestować czy namawiać do jego bojkotowania.

Fabularność tego filmu, bo to film fabularny, nie dokumentalny, jest jak dla mnie przesadnie przerysowana, tak że zakrywa czasem na groteskę, mieszając tragiczność postaci z komizmem, piękno z brzydotą.

Im dłużej patrzyłem na ten film, tym bardziej czułem, że biorę udział w nasyconej pikanterią opowieści o innych i że to ta pikanteria jest tu jakby ważniejsza niż fakty. Ale rozumiem, że film miał zaboleć i boli. Na tej pikanterii też zbudowana została zapowiedź tego filmu. Co też nawet rozumiem. Każda zresztą opowieść o bliźnim z takimi smaczkami zawsze będzie jak magnes przyciągać uwagę.

Prawda, że fabułę tego filmu oparto na faktach. Jestem już na tyle stary w kapłaństwie, żeby powiedzieć wprost: z faktami nie będę polemizował ani ich podważał. Nie będę się też silił na przekonywanie, że to tylko mnie czy bardziej wąski margines, i nie będę też udowadniał, że w innych grupach zawodowo-społecznych jest podobnie albo i gorzej, bo własnego zła i grzechu nigdy nie wolno usprawiedliwiać, tłumaczyć sobie ani innym cudzym złem i grzechem.

Gdybym jednak miał taką możliwość, to spotkawszy Reżysera, chętnie bym Mu podziękował za tytuł, że to kler, a nie Kościół, i świadomie piszę tu kler od małej, a Kościół od dużej litery. Jest to film o fragmencie z fragmentu Kościoła. To prawda, że naznaczonym sakramentalnością święceń, ale jednak tylko fragmencie z fragmentu.

Mam też takie poczucie, ze ten film, niestety, umocni tylko wokół kościelną polaryzację i dwubiegunowość. Jednych ugruntuje w przekonaniu, że instytucjonalny Kościół to samo zło, a kler to niemoralne darmozjady, a drudzy zewrą obrończe szeregi, uznając potrzebę obrony przed zmasowanym atakiem na Kościół. A szkoda.

Bo zdaje mi się, że w tym filmie warto zobaczyć plusy, a po nim może i powinno pozostać też jakieś dobro. Pierwsze, że my, księża, przestaniemy budować swoją rację i autorytet na klerykalizmie tylko, zasłaniając i ukrywając przy tym swoje wady i grzechy za i pod tym dywanem klerykalizmu. Drugie, że może też nareszcie zaczniemy zauważać, i to całkiem blisko siebie, świeckich  i duchownych, którzy w Kościele nas cieszą i budują. ale jest i trzecie. To okazja do bardzo pouczającej rozmowy o tym, co tak bardzo doskwierało tym czterem kapłańskim postaciom, co tak ich przerosło, że nie dawali sobie z tym rady, chowali to, przykrywali, uciekali przed tym w arogancję władzy, karierę, alkohol, kobietę czy nawet demonstracyjność zbuntowania. Ale to już zupełnie inny temat.

Oczywiste jest, że od nas, księży, trzeba, a nawet należy wymagać więcej, z jedną wszak świadomością w tle, co wcale nie usprawiedliwia i nie rozgrzesza. W jednym z wywiadów powiedział Reżyser tak: "Duszpasterze udzielają spowiedzi. Są wzorcem moralnym dla katolików. Kto, jak nie oni, powinien być kryształowy". Nie wiem, czy to oczekiwanie kapłańskiej kryształowości wynika z tęsknoty za wzorcowo idealnym człowieczeństwem, czy też z chęci postawienia nam warunku nie do spełnienia.

Nie wiem też, czy ktokolwiek był, czy też będzie mógł tak do końca zaspokoić takie oczekiwanie. Ja przynajmniej takich nie znam, począwszy od moich patronów, Piotra i Pawła, po Matkę Teresę. Co nie znaczyło, że nie mogli zostać uznani za świętych.


Ks. Piotr Brząkalik (proboszcz parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Katowicach-Szopienicach), Smutno i przykro, w: Gość Niedzielny nr 41/2018, s. 59.