4. Kontemplacja

Czym jest kontemplacja? 

Słowo to oznacza utkwienie w czymś wzroku, zapatrzenie się na pewną rzeczywistość, która przyciąga. Kontempluję piękno morza, kontempluję wspaniałość gór. Słowo to ma wiele znaczeń. W życiu duchowym przedmiotem kontemplacji jest sam Bóg. Jest tajemnica Boga, która odsłania się przed człowiekiem, a człowiek wpatruje się w nią oczyma duszy. Z tej kontemplacji czerpie światło i pokarm dla swojego życia duchowego, a zatem coraz głębsze zrozumienie swojego stosunku do Boga oraz stosunku Boga do niego.
Oczywiście, zakłada to jako punkt wyjścia uznanie człowieka za Boże stworzenie, to znaczy za istotę odwiecznie przez Boga pomyślaną i pokochaną. A ściślej mówiąc - pomyślaną i pokochaną wewnątrz Trójcy Przenajświętszej: Ojciec uważa cię za syna i pragnie być kochany podobnie, jak jest kochany przez Syna w Duchu Świętym.
Kontemplacja we właściwym tego słowa znaczeniu, w znaczeniu ściśle religijnym - to właśnie wpatrywanie się oczyma duszy w te tajemnice.

Jeżeli zadaje sobie pytanie o pochodzenie człowieka i wezmę do ręki Biblie, przeczytam w niej: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz i podobnego Nam". Słowa te wyjaśniają, co to znaczy, że człowiek został pomyślany jako podobieństwo Boga i pokochany. Gdy mówię o „podobieństwie Bożym", nie mam na myśli czegoś zewnętrznego; myślę o tym, co dotyczy istoty relacji Bóg-człowiek. Chodzi o człowieka, który w osobie Syna, zrodzonego z Ojca, ma udział w życiu Bożym i odpowiada na zamysł i miłość Ojca, wedle miary swoich możliwości, ale w tej linii, w jakiej jedyny Syn, obraz niewidzialnego Ojca, odpowiada na te miłość.
Kontemplacja jest wiec ze swej natury zagłębieniem się w tej relacji i jej przeżywaniem w rzeczywistości ludzkiej. Jesteśmy bowiem ludźmi.
Osoby oddane kontemplacji traktujemy zazwyczaj jako odrębną kategorie chrześcijan; są to ludzie obierający specjalny stan życia, aby móc sprostać wymogom takim, jak milczenie i skupienie, podporządkowując temu rytm własnego życia. Jest to życie mnisze, oddzielenie od świata. Ten rodzaj życia jak gdyby antycypuje to, co jest ostatecznym, wiecznym przeznaczeniem człowieka - człowiek bowiem został stworzony do kontemplacji. Oto cel, ku któremu powinien zmierzać: osiągniecie stanu kontemplacji Boga oraz tego, co nazywamy życiem wiecznym. Życie kontemplacyjne staje się wiec życiem błogosławionym.
Kontemplacja tajemnicy Boga prowadzi do pełni radości życia, nadając istnieniu jego pełny sens, bowiem człowiek w tym celu został stworzony. Dlatego właśnie pojecie kontemplacji stosowane jest w szczególny sposób dla zdefiniowania określonych stanów życia. Jednakże i w życiu każdego chrześcijanina powinno się znaleźć miejsce na życie kontemplacyjne.

Jak pogodzić postawę kontemplacyjną z dzisiejszym życiem przeciętnego człowieka, który pracuje, uczy się, żyje w rodzinie? Nie jest to rzeczą łatwą, bowiem właściwym zadaniem powierzonym przez Boga przeciętnemu człowiekowi jest troska o sprawy życia codziennego. Bóg stworzył świat, aby go powierzyć człowiekowi oraz po to, aby człowiek, starając się o rozwój świata, doprowadzał do pełni dzieło stworzenia zapoczątkowane przez Boga i przez Boga powierzone Jego dzieciom. Niewątpliwie zadanie to zawiera w sobie aspekty kontemplacji - sam fakt zaangażowania się ze zrozumieniem w dzieło powierzone przez Boga powinien stanowić element życia kontemplacyjnego.
Nie jest to łatwe; trzeba jednak powiedzieć, że człowiek winien być tego świadom, ilekroć spełnia swoje obowiązki rodzinne, społeczne, zawodowe. Idąc do pracy każdego dnia, powinienem umieć odpowiedzieć sobie na pytanie: Dlaczego pracuje? Odpowiedzieć w kategoriach ostatecznych: „Pracuje, ponieważ sam Bóg powierza mi to zadanie". I w tym właśnie zawiera się aspekt kontemplacyjny. Dzięki niemu najbardziej nieciekawa, po ludzku mówiąc, praca, na pozór najdalsza od kontemplacji, staje się kontemplacją właśnie ze względu na ową podstawową motywację. To przekonanie towarzyszy moim wysiłkom skierowanym na wypełnianie dzieła, jakie Bóg mi powierza i w którym odczytuję wolę Bożą, w którym dostrzegam oblicze Boga powierzającego mi tę pracę. Gdy wchodzę do biura, do szkoły, obejmuję stanowisko pracy, moja postawa, będąca odpowiedzią na pytanie dlaczego, powinna się przekształcić w pytanie - jak? Skoro pracuję, ponieważ Bóg tego chce, powinienem pracować tak, jak Bóg tego chce.
Co to wszystko oznacza dla wiernego świeckiego? Oznacza to troskę o doskonalenie dzieła, w duchu ofiary dla Boga, co również nie jest rzeczą łatwą. Są takie rodzaje pracy, które ze względu na swój charakter z trudem dają się umieścić w tej perspektywie, nadającej ostateczny sens mojej pracy niezależnie od tego, na czym ona polega: czy jest to praca angażująca najwyższe władze intelektu ludzkiego, czy też praca manualna (nigdy zresztą nie odłączona od umysłu, albowiem ręce człowieka są wyrazem jego umysłu), w której przeważa aspekt praktycznego działania. Chodzi o to, by pracować tak, jak tego pragnie Bóg. Chrystus przez trzydzieści lat swojego życia wykonywał pracę cieśli, pozostając wobec Ojca w stosunku kontemplacyjnym. Pracował, ponieważ Ojciec tego pragnął, i wykonywał pracę tak, jak Ojciec pragnął, ze względu na miłość do Niego. Na tym polega przenikanie pierwiastka kontemplacji w życie ludzkie.
Obecnie żyjemy w społeczeństwie bardzo złożonym, w którym człowiek nie ogląda rezultatów własnej pracy, nie widzi nawet swojego związku z wytworzonym przedmiotem. Sprawia to, iż coraz trudniej jest dostrzec ów kontemplacyjny wymiar.
Zwróćmy teraz uwagę na bardzo istotny moment: przechodzenie od kontemplacji do modlitwy - modlitwy rozumianej jako droga, na której udaje mi się stopniowo wypracowywać w sobie owego ducha kontemplacji; dzięki niemu będę mógł dostrzegać wszędzie obecność Boga.

Naucz nas modlić się

Na początku trzeba powiedzieć, że chrześcijanie, niestety, nie modlą się, że nie uczy się chrześcijan modlitwy. W związku z tym bardzo trudno jest uchwycić chrześcijaninowi ów kontemplacyjny aspekt życia, aspekt przemieniający sens życia i pozwalający człowiekowi zgłębić go. Tego sensu nie można nigdy oddzielać od relacji Stwórca-stworzenie; w porządku zaś historycznym, w którym żyjemy, stosunek ów wyraża się jako odkupienie. To, Co było na początku, zostało zburzone przez nieposłuszeństwo człowieka Adama - a przywrócenie tego stanu możliwe było jedynie dzięki posłuszeństwu Chrystusa - który „stał się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej". Stworzenie w posłuszeństwie Chrystusowi odzyskuje możliwość odkrycia swego synostwa Bożego, bowiem w Synu, który stał się człowiekiem, człowiek staje się synem Bożym.
Powiedzieliśmy, że, niestety, nie uczy się ludzi modlitwy, że chrześcijanie nic modlą się.
Miejscem, w którym rodzi się potrzeba modlitwy, jest właśnie relacja Stwórca-stworzenie: stworzenie, świadome swojej nieudolności, zwraca się do Stwórcy z prośbą o pomoc.

Gdy uczniowie proszą Chrystusa: „Naucz nas modlić się", On odpowiada im: „Kiedy się modlicie, tak mówcie" (por. Łk 11, 1-4). I Chrystus uczy apostołów modlitwy Ojcze nasz, która w swej pierwszej części zawiera wezwanie do Ojca: „Ojcze, niech się święci Twoje imię". Oznacza to, iż musi się we mnie narodzić świadomość, że celem, dla którego żyję, jest to, by święciło się imię Ojca. „Niech przyjdzie Twoje królestwo" - cel, dla którego żyję, powinien pozwolić mi wejść możliwie jak najgłębiej w tę Miłość, która mnie zrodziła i która pragnie mnie całego ogarnąć. Wreszcie trzecia prośba: „Bądź wola Twoja", ukazuje drogę, która prowadzi do tego, aby święciło się imię Ojca i nadeszło Jego królestwo. Słowo „królestwo" niewiele nam dzisiaj mówi; nie bardzo wiadomo, co robić z królami. Ale w tym wypadku Królestwo oznacza poddanie się mocy miłości Bożej oraz postępowanie w taki sposób, aby każda praca była odpowiedzią miłości.

Czym jest zatem modlitwa? Modlitwa to uświadomienie sobie, że jesteśmy stworzeniami oczekującymi odkupienia, stworzeniami, które swoją tożsamość uzyskują jedynie dzięki pomocy, tchnieniu, którego źródłem jest relacja z Bogiem. Pierwszą drogą modlitwy jest Słowo, czyli rozważanie, uważne i wnikliwe słuchanie słowa Bożego. Jedynie dzięki temu będziesz mógł myśleć tak, jak myśli Bóg, pragnąć tego, czego Bóg pragnie, kochać tak, jak Bóg kocha. Jeżeli nie znasz Jego myśli, pragnień, Jego miłości, jak możesz żyć życiem syna Bożego?
Również i w tym miejscu musimy stwierdzić, iż zbyt mało uwagi poświęca się posłudze Słowa, która jest pierwszym zadaniem powierzonym kapłanom. Niestety, często jest to zadanie zaniedbywane, do tego stopnia, że wysłuchujemy takich homilii, że byłoby lepiej, gdybyśmy ich w ogóle nie wysłuchali. Powszechnie uskarżają się na to ludzie dobrej woli; nie czują się oni wystarczająco umacniani przez Słowo, co jest pierwszym, bezpośrednim warunkiem wejścia w sposób myślenia Boga, w sposób, w jaki On kocha, i zarazem warunkiem życia pełnią człowieczeństwa.
Modlić się - to najpierw słuchać, aby później móc wyrażać na różne sposoby to, co Duch nam mówi.

Chcę być Twoim synem

Pierwsze słowa winny być wyrazem uwielbienia, następne - dziękczynieniem ze strony stworzenia, które wie, że zostało wyniesione do takiej godności. Naturalnie pojawi się potem pokorna prośba o przebaczenie, każdy bowiem ma świadomość, jak daleko mu do ideału, do tego, co można by nazywać swoim powołaniem.
Uwielbienie spontanicznie przechodzi w dziękczynienie w świadomości tych, których moc Boża wynosi z kondycji ludzkiej do bycie synami w Synu, domagając się od nich, aby zgodnie z tą godnością postępowali, myśleli pragnęli i kochali. Nie jest to łatwe w dzisiejszych czasach, żyjemy bowiem w sytuacji, kiedy przewagę zdobywa poczucie samowystarczalności, człowiek sądzi, iż z chwilą, kiedy) oddaje się do dyspozycji komuś innemu, zatraca swoją ludzką właściwość. Taka samowystarczalność niszczy u podstaw myśl o zależności od Boga.
Jeżeli zabraknie nam świadomości, że zależymy od Boga, modlitwa pozbawiona będzie sensu, Modlitwa ma sens wówczas, kiedy człowiek uznaje własną istotową zależność od Boga: albc zależę od Boga, albo nie jestem tym, kim być powinienem, bowiem człowiek w ten właśnie sposób został pomyślany.
Modlitwa staje się naprawdę momentem decydującym w życiu człowieka. Takiego człowieka nazywam chrześcijaninem, albowiem wszystko to dokonuje się w Chrystusie i przez Chrystusa. Św. Paweł mówi, że cechą właściwą chrześcijaństwa jest tworzenie nowego człowieka, doskonalenie go. Nic jest to możliwe bez modlitwy, gdyż właśnie modlitwa daje taką zdolność: zdolność rozumu, woli i czynu. Bez Bożej pomocy człowiek nie mógłby dokonać tego, do czego zobowiązuje go chrześcijańskie powołanie.

Czy rzeczywiście istnieje nieprzezwyciężalna sprzeczność między samowystarczalnością człowieka, pojmowaną jako zdolność działania, urzeczywistniania czegoś, posługiwania się inteligencją oraz umiejętnościami praktycznym a faktem, iż człowiek jest włączony w Boży plan zbawienia? Nie, nie ma tu sprzeczności. Z istoty swej owe zdolności ludzkie dążą do osiągnięcia pełni i dążą do tego czysto ludzkimi drogami; jednakże osiągnięcie takiego celu możliwe jest jedynie poprzez przylgnięcie do planu Boga, klóry odkupił człowieka po to, by obdarzyć go taką zdolnością i mocą.
Podstawowym warunkiem jest, oczywiście, przyjęcie słowa Bożego z wiarą; bowiem tylko wówczas można zrozumieć, że modlitwa staje się czymś podstawowym, że jest oddechem, pokarmem duszy. Jest modlitwa oddechem duszy, kiedy słuchamy słowa, oraz pokarmem, kiedy człowiek przyjmuje w Eucharystii samego Chrystusa jako pokarm. Chrystus kształtuje człowieka wedle miary dziecka Bożego, a ściślej mówiąc - kształtuje zdolność myślenia po Bożemu, zdolność oceny wedle Bożych kryteriów, zdolność kochania miłością Bożą.

Nic wolno zapominać, że pośród wypowiadanych przez Chrystusa słów znajdują się te, które zapisał św. Jan w swojej Ewangelii. Mówią one o nowym przykazaniu. A jakie jest to nowe przykazanie? - „Abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem" (J 13, 34). Świadczy ono o tym, że człowiek zdolny jest kochać tak, jak Chrystus ukochał człowieka. Ale zdolny jedynie wtedy, gdy jest głęboko zjednoczony z Chrystusem! Mamy tego przykłady i możemy wymienić wiele nazwisk. Szczególnie uderza nas przykład matki Teresy z Kalkuty, a także osób, z którymi zetknęliśmy się, a których już nie ma wśród nas, jak Giorgio La Pira, burmistrz Florencji, profesor uniwersytetu, deputowany do Parlamentu. Giorgio La Pira był człowiekiem obciążonym licznymi obowiązkami; całe jego dni, a niekiedy dni i noce były wypełnione pracą. Nigdy jednak nie zaniedbywał modlitwy i nadawał jej taki wymiar, który pozwalał mu odczuć, że to, co czyni - czyni w łączności z Chrystusem, na chwałę Boga. Opublikowano kilka tomów jego listów do sióstr klauzurowych. Ostatni - Listy do klarysek - jest dowodem jego żywej nadziei, że potrafi sprostać niemałej wagi obowiązkom, które na siebie przyjął. Nie było bowiem sprawą bagatelną pełnić funkcje burmistrza Florencji, i to w sposób, w jaki on to czynił; być podsekretarzem w departamencie pracy w tamtych trudnych latach i nie zatracić w tych momentach poczucia, że wszystko to wypełnia w łączności z Chrystusem. Był to owoc takiej modlitwy, która pozwalała mu na nieustanne słuchanie i wprowadzanie w życie słowa Bożego, przemieniając każdy jego czyn w akt miłości. Konieczne jest zatem, aby człowiek uznał, że jest stworzeniem, któremu Stwórca już w samym akcie stworzenia dał udział w życiu Bożym. Stworzenie staje się dzieckiem Boga, uczynionym na Jego obraz. Aby człowiek mógł być podobieństwem Ojca, musi być blisko Niego i uczyć się myśleć, oceniać i kochać tak jak On. W ludzkiej historii dokonuje się to poprzez zjednoczenie z Chrystusem, prawdziwym Synem Boga, w którego chrześcijanin zostaje wszczepiony przez wiarę i chrzest.

Wyjaśnia to, dlaczego kontemplacja jest mozliwa dla zwykłego człowieka, zwykłego chrześcijanina, a nie tylko dla tych, którzy wycofują się ze świata, aby wyłącznie jej się poświęcić. W przypadku chrześcijanina, który wszystkie swoje obowiązki codzienne, wszystkie sprawy i zadania przeżywa w zwyczajnej sytuacji rodzinnej i społecznej - to wszystko staje się modlitwą, modlitwą, dla której oczywiście musi się znaleźć czas i sposób, ale nie jest powiedziane, że ten sposób ma być dla wszystkich jednakowy.
Czy można jakoś określić czas i sposób modlitwy? Jest to bardzo trudne właśnie ze względu na różnorodność sytuacji. Oczywiście, mam na myśli konkretnie nasze życie ludzi świeckich, którzy pochłonięci wszelkimi obowiązkami i sprawami świata, nie mają możliwości wyznaczenia sobie godzin odmierzanych dzwonkiem, jak to się dzieje w klasztorach. Każdy musi sobie sam zaplanować i wyznaczyć czas modlitwy. Jedni mają go więcej rano, inni raczej wieczorem; często zależy to od przypadkowych okoliczności. To samo dotyczy również pomocy, którymi posługujemy się w modlitwie, a których jest wiele do wyboru: ktoś woli słuchać bezpośrednio słowa Bożego czytając Pismo Święte, ktoś inny woli poznawać je za pośrednictwem jakiegoś świętego, jakiejś książki do medytacji.

Poza tym dla wszystkich jest ten wielki moment modlitwy wspólnotowej, jaką jest liturgia, podczas której pragnienie modlitwy odczuwane przez poszczególne osoby - stapia się w jedną modlitwę ludu. Liturgia nie tłumi modlitwy indywidualnej, lecz włączają w modlitwę wszystkich; dokonuje się jak gdyby pewna wymiana, w której wszyscy modlą się za jednego i jeden za wszystkich.
Znaczenie liturgii. Niekiedy msze niedzielne, będące dla wielu osób jedyną możliwością modlitwy wspólnotowej, bulwersują nas: są odprawiane w pośpiechu, z obawy, że gdyby trwały dłużej, ludzie wyszliby z kościoła. Może się mylę, ale, moim zdaniem, byłoby lepiej podjąć takie ryzyko i przywrócić niedzielnej liturgii należny jej czas i rangę; jestem pewien, że wówczas ci, którzy może wyszliby przedwcześnie z kościoła, wróciliby dostrzegając bogactwo modlitwy wspólnotowej, zgodnej z kanonami i regułami modlitwy liturgicznej.

Z całą pewnością w dawnym Kościele nie obowiązywała zasada pośpiechu w liturgii, lecz odprawiania jej dobrze, lak aby liturgia rzeczywiście stawała się momentem szczególnego umocnienia, czy to poprzez Słowo, homilie, czy poprzez sprawowanie Misterium.
Jestem przekonany, że gdybyśmy mieli odwagę sprawować liturgie w jej rzeczywistym kształcie, w określony sposób i odpowiednim rytmie, stałaby się ona dziś wielką pomocą dla życia po chrześcijańsku. A nie jest ono łatwe; żyjemy niewątpliwie w środowiskach, w których często spotykamy się z lekceważeniem życia chrześcijańskiego - uważanego za alienację człowieka. Człowiek obawia się być posłusznym Innemu; nie zdaje sobie sprawy, że ten Inny, komu winien jest posłuszeństwo, to Ten, od którego wyłącznie pochodzi życic - Ojciec, nasz Stwórca. Życie w prawdziwym i głębokim sensie tego słowa, życic ludzkie, nie sprowadza się jedynie do spraw codziennych, lecz zawsze je przekracza - w sferze poznania, miłości i nadziei, które stanowią istotę życia chrześcijańskiego.

Sądzę, że naprawdę wiele jest do zrobienia, aby ponownie wprowadzić w życie chrześcijańskie stosowny rytm modlitwy, bez której to życie nic istnieje. Wielką pomocą mogą tu służyć ośrodki życia kontemplacyjnego w najgłębszym sensie tego słowa; uważam, że oddalibyśmy wielką przysługę, gdybyśmy mogli się do tego przyczynić. Kiedy się zastanawiam nad dziejami Kościoła i ośrodkami modlitwy, takimi jak słynne opactwa, klasztory - rozumiem, jak wielką pomocą mogły służyć świeckim, którzy chcieli przeżyć chwile wielkiej modlitwy i sprawić, by modlitwa stała się oddechem i pokarmem duszy.
Gdy tylko człowiek poczuje, że jego płuca nie funkcjonują dobrze, niezwłocznie rozpoczyna leczenie; podobnie, gdy odczuwamy zaburzenia w układzie trawiennym. Jeżeli więc jest prawdą, że modlitwa to oddech duszy i pokarm dla niej - wynika stąd, że żyjemy o tyle, o ile oddychamy i przyjmujemy potrzebny pokarm.
Sądzę, że gdyby te prawdy zostały wyraźnie ukazane przez kogoś, kto autentycznie jest o nich przekonany, i na mocnym fundamencie słowa Bożego - wiele osób mogłoby odnowić w sobie i spotęgować żarliwość religijną. A dzięki temu obecność chrześcijan w świecie mogłaby stać się spełnieniem tego, czego domaga się od nich Ewangelia: „aby ludzie widzieli wasze dobre czy¬ny i chwalili Ojca, który jest w niebie".

Za pomocą jakich form stwarzać okazję do takiego ożywiania życia chrześcijańskiego? Wypada odnaleźć te wielką pomoc, jaką jest w ciągu całego życia - poczynając od lat młodzieńczych - kierownictwo mistrza duchowego, człowieka duchowego, który nauczy cię modlić się, który będzie obserwował twoje życie duchowe, który będzie pomagał, umacniał. Nie da się bowiem zaprzeczyć, iż czasem nachodzą nas chwile, kiedy mamy ochotę rzucić wszystko, nie modlić się, gdyż instynktowość człowieka utrudnia mu dochowanie wierności przyjętym zobowiązaniom. A zatem trzeba przywrócić praktykę kierownictwa duchowego; potrzebni są do tego ludzie Boży. Ale - czym się zajmują księża, jeśli tego nie robią?

Dobrze sprawowana liturgia

Myślę tu o obydwu momentach liturgii eucharystycznej. Liturgia słowa powinna być jak najlepiej przygotowana, dobrze przemyślana. Być może, w dzisiejszych czasach mogłaby okazać się pomocną do takiego przygotowania wspólna ze świeckimi, którzy tego pragnęliby, medytacja nad niedzielnymi czytaniami. Wierni świeccy mogliby w ten sposób wyrazić potrzeby środowisk, w których żyją. Uwzględnienie tych wymogów w połączeniu z przemyśleniami doktrynalno-egzegetycznymi kapłana może nadać homiliom wymiar takiej konkretności, że wierny wyjdzie z kościoła z poczuciem, iż rzeczywiście mu ona pomogia.
Następująca po liturgii Słowa liturgia eucharystyczna - łamanie Chleba - również winna być sprawowana z najwyższą starannością, z wielkim spokojem i mądrością. Modlitwa eucharystyczna posiada określone formuły, jednakże sobór pozwala posługiwać się różnymi ich wariantami, stosownymi dla konkretnej sytuacji czy konkretnej grupy ludzi.

Trudno byłoby wymienić tutaj wszelkie możliwe przykłady. Przypuśćmy jednak, że w danej parafii wydarzyło się jakieś nieszczęście, coś, co głęboko dotknęło wspólnotę. Człowiek Boży nie może nie uwzględnić tego w liturgii, tak aby było oczywiste, że nie jest ona oddzielona od życia, ale że jest duszą życia. Oczywiście, może to prowadzić do pewnej przesady; Jeżeli jednak wszystko zostanie utrzymane w pewnych ramach, uwzględniających istotne wymogi liturgii, wierzę, że okaże się to pożyteczne. Ważne jest, aby liturgia stała się bliższa potrzebom ludzi, którzy przychodzą na mszę świętą i zbyt często wychodzą z kościoła, mówiąc: „Zastanawiam się, po co właściwie chodzę do kościoła". Dzieje się tak dlatego, że nie pomaga się chrześcijanom uczynić z modlitwy istotnego życiowo momentu, punktu odniesienia, bez którego nie można się obejść.

Czy możliwe jest, i w jaki sposób, pogłębianie własnej modlitwy? Każdy z nas może to osiągnąć, wystarczy dobra chęć, by rozpocząć, i, oczywiście, potrzebna jest wiara - podstawa wszystkiego. Mówiąc o wierze, mam w tym przypadku na myśli pragnienie otwarcia się, bycia człowiekiem w pełnym sensie tego słowa, człowiekiem, dla którego relacja z Bogiem staje się czymś osobiście przeżywanym: istnieję, ponieważ Bóg odwiecznie zamierzył mnie i ukochał.
Jeżeli człowiek przyjmie taki punkt widzenia, który ogarnia cały jego byt - zaczyna wówczas przyjmować stopniowo wszelkie wymogi pozwalające mu uczynić tę wizję rzeczywistością życia codziennego. Jednakże dopóki w naszej świadomości istnieje rozdźwięk, który powoduje, że nie potrafimy stworzyć jedności z modlitwy i spraw życia codziennego, dopóty nie jest to możliwe. Na tym polega nasz błąd: rozdzielanie różnych momentów życia, które winny być połączone w jedno; modlitwa jest właśnie narzędziem scalającym te różne rzeczywistości w jedno.

Oznacza to również, że wszystkie nasze cele ludzkie i społeczne mają same w sobie wartość i znaczenie. Istotne jest, aby przyczyniały się one do wzrostu zamierzonego przez Boga, który umieścił Adama w świecie, aby go strzegł i uprawiał. Zatem również i ja, jak każdy człowiek, mam obowiązek strzec i uprawiać stworzony świat: strzec, aby nie popadł w ruinę, uprawiać, aby wzrastał. W tym zawiera się cała wola Boża; dlatego wszystko, co robimy w dziedzinie nauki czy techniki, o ile nie jest czymś ze swej natury niewłaściwym, jest zgodne z woła Bożą.
Czy jest to zgodne z wolą Bożą również w przypadku, kiedy człowiek zajmujący się tymi dziedzinami nie jest tego świadomy? Z pewnością tak jest i wówczas, kiedy sobie tego nie uświadamia; niemniej, kiedy zdaje sobie z tego sprawę, może uniknąć niebezpieczeństwa, że zajmując się tymi dziedzinami, będzie się kierował własnym upodobaniem, zamiast odkrywać zamysł Boży.
Sobór, mówiąc o wiernych świeckich stwierdza wyraźnie, że „ich zadaniem, z tytułu właściwego im powołania, jest szukać królestwa Bożego zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej" (KK, 31). Oczywiście, łatwo tu popaść w interpretacje integralistyczne czy klerykalne. „Kierować sprawami świeckimi po myśli Bożej" oznacza: zgodnie z prawami, które rządzą tą rzeczywistością, uwzględniając jej autonomię. Obrażam bowiem Boga, jeżeli sądzę, że należycie kieruję sprawami świeckimi, nie uwzględniając przy tym właściwych im praw; poszanowanie dla tych praw jest poszanowaniem stwórczej woli Boga.

Jednakże, z drugiej strony, woli Bożej przeciwstawiają się instynkty, które są we mnie i które ze swej natury są dobre, lecz jeżeli nie kieruje nimi moc rozsądku, wsparta przez wiarę i łaskę, zaczynają nade mną panować. Instynkt posiadania zaciemnia właściwą wizję ekonomii, instynkt użycia zagraża całej sferze właściwego pojmowania podstawowej rzeczywistości ludzkiej, jaką jest miłość małżeńska; instynkt władzy rodzi pychę, która powoduje, że jedynym, co się dla mnie liczy, jest chęć panowania, i nic mnie nie obchodzi, że niszczę przy tym innych.
Jeżeli dam się ponieść tym instynktom, wszystko wali się w gruzy. Jednakże w Chrystusie została mi dana możliwość zapanowania nad instynktami i pokierowania nimi w taki sposób, by służyły wykonywaniu spraw doczesnych z poszanowaniem autonomii, która jest wolą Stwórcy. Albowiem rzeczywistości doczesne zostały stworzone przez Boga dla człowieka; Bóg jednak zastrzegł sobie, aby były traktowane zgodnie z tym, jak je zamierzył, a nic wynaturzane; aby zamiast służyć budowaniu, nic prowadziły do zniszczenia.

Co sądzić o tak bardzo rozpowszechnionych dziś formach medytacji, o uciekaniu się do pochodzących ze Wschodu metod, które zdają się wyrażać głębokie dążenia religijne? Osobiście sądzę, że takie dążenie w nich istnieje. Mam wrażenie jednak, iż nie przejawia się tutaj posłuszeństwo aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej - posłuszeństwo będące drogą, na której potwierdza się świadomość własnej zależności od Boga.
Nie wszyscy musimy iść na krzyż, ale wszyscy mamy obowiązek pełnić wolę Bożą, również wtedy, gdy nas to kosztuje. Jest to podstawowa zasada. Odwoływanie się do niektórych religijnych technik Wschodu wskazuje na istnienie głębokich wartości religijnych, brakuje jednak owego fundamentu; poza tym brakuje żywej obecności Chrystusa Zbawiciela oraz zamysłu, z jakim Bóg wszystko stworzył. Ojciec zamierzył, aby wszystko odkupić obdarzając człowieka wolnością dziecka Bożego, a przez to obdarzyć wolnością całe stworzenie, wyzwalając je spod władzy instynktów człowieka.

Jaki jest zatem wizerunek człowieka modlitwy? Człowiek modlitwy powinien umieć znaleźć, każdy zgodnie ze swoimi możliwościami, odpowiedni czas, by go poświęcić Panu. Będzie to czas krótszy lub dłuższy, ale wykrojony każdego dnia, ubogacony duchem modlitwy, który towarzyszy również człowiekowi w czasie pracy i dzięki któremu potrafi dostrzec w swym działaniu aspekt kontemplacyjny: wykonuję coś, czego oczekuje ode mnie Bóg.

Moje doświadczenia

Jakie było moje doświadczenie w tym względzie? Zaczęło się wszystko od mojej rodziny - ojciec i matka byli autentycznymi chrześcijanami, wypowiadali się więc jako chrześcijanie, a my słuchaliśmy i uczyliśmy się. Później, w okresie młodzieńczym, w studenckim Stowarzyszeniu Świętego Stanisława, doszła praktyka ćwiczeń duchowych, czyli rekolekcji. Były to wielkie pomoce, które sprzyjały stopniowemu kształtowaniu się tego, co nazywam mentalnością chrześcijańska, myśleniem po chrześcijańsku, czyli przyznawaniem pierwszeństwa duchowi. W ten sposób, w miarę mojego dojrzewania, wszystko to coraz głębiej zakorzeniało się w mojej świadomości, aż stało się wytyczną mojego życia, od której nic mogłem odejść bez poczucia, że tracę coś, co jest mi niezbędne.

W jaki sposób zdołałem utrzymać w życiu „prymat ducha" w rozmaitych doświadczeniach parlamentarzysty, profesora, dyrektora dziennika? Punktem wyjścia zawsze było dla mnie nie tyle to, że jestem profesorem, dziennikarzem, parlamentarzystą, ale że mam nim być w taki sposób, jak tego pragnie Bóg, czyli sprawować te funkcje w posłuszeństwie Bogu. Aby móc temu sprostać, konieczna jest modlitwa, bliskie obcowanie z Bogiem, szukanie tego, o co prosi Salomon w Księdze Mądrości (9, 10). Salomon był królem, był politykiem, spoczywał na nim obowiązek rządzenia; modlił się więc słowami: „Wyślij ją [Mądrość] z niebios świętych... by przy mnie będąc pracowała ze mną i żebym poznał, co jest Tobie miłe". W pewnym momencie staje się koniecznością współdziałanie człowieka z Bogiem, Boga z człowiekiem, aby człowiek mógł spełnić wolę Bożą: „Niech będzie wola Twoja". W ten właśnie sposób starałem się żyć.
Klęską dla człowieka było „nie" wypowiedziane przez Adama i Ewę; zbawieniem dla człowieka było „tak" Chrystusa wyrażające zgodę aż po śmierć, i to śmierć krzyżową, która wiele kosztowała. Pod wpływem psychologicznego napięcia w ogrodzie Getsemani, wywołującego krwawy pot, Jezus woła do Ojca: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich!". Dodaje jednak: „Wszakże nie jak ja chcę, ale jak Ty" (Mt 26, 39). Dlatego musimy wciąż powtarzać: „Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi". Takie jest podstawowe prawo i my, ludzie, winniśmy zrozumieć, że miara wartości naszego życia jest to, w jakim stopniu potrafimy pełnić wolę Boga. Im częściej odpowiadamy Ojcu „tak", im bardziej pełnimy Jego wolę, tym pełniej żyjemy. Regułą takiego postępowania jest modlitwa.

Jakie przeszkody napotyka człowiek - w wieku młodzieńczym czy dorosłym - w uznaniu woli Bożej? Przeszkodami tymi są trzy rodzaje instynktów. Pierwszą jest pycha, chęć działania po swojemu. Nie mamy zmysłu posłuszeństwa Bogu; sądzimy, że pozbawia nas ono, przynajmniej częściowo, naszej osobowości, podczas gdy naprawdę tym bardziej ją zachowujemy, im lepiej wypełniamy wole Boga, który zamierzył człowieka, powołał do istnienia i nieustannie się o niego troszczy. Bóg jest niczym artysta rzeźbiarz; jeżeli natrafi na kamień, który daje się rzeźbić, staje się Michałem Aniołem, ale jeżeli kamień jest nieodpowiedni, nic z niego nie powstaje.
Modlitwa jest właśnie pomostem pomiędzy pełnieniem woli Bożej i byciem sobą.

Kilka spostrzeżeń

Czasami zadaję sobie pytanie: „A gdybyś był księdzem, jak byś postępował?". I w odpowiedzi wydaje mi się, że postępowałbym inaczej, niż współcześni księża. Co mam na myśli? - Przyznałbym liturgii należny jej czas i uszanował jej formę; przeznaczyłbym na pełnienie kierownictwa duchowego czas, jakiego ono wymaga, poświęciłbym szkole modlitwy (nazywam rzecz umownie) czas, jakiego potrzeba, aby nauczyć ludzi modlenia się; kościoły byłyby otwarte w godzinach, kiedy ludzie mogą do nich pójść, podczas gdy dziś otwarte są jedynie w godzinach, kiedy ludzie pracują, a zamyka się je, kiedy mieliby czas tam pójść. Naprawdę jestem przekonany, że istnieją rzeczywiste możliwości i nie brakuje dobrej woli wśród ludzi, która jednak nie spotyka się z właściwym odzewem. Modlitwa i kontemplacja pozostają istotnym problemem; od tego zależy, czy odrodzi się i utrzyma chrześcijańska mentalność, konieczna do tego, by się doskonalić i żyć Ewangelią.
Czy lekcja religii jest w tym jakąś pomocą? Lekcja religii powinna być dobrze przeprowadzona, w przeciwnym bowiem razie lepiej, żeby jej nie było. Przeprowadzić dobrze, to znaczy: najpierw dobrze ją przygotować, tak aby dotarła do młodego człowieka. Później od niego już zależy, czy ją przyjmie. Nie możemy twierdzić, że lekcje religii to tylko kwestia kultury, bo wówczas nie miałoby to wszystko sensu.
Lekcja religii powinna wprowadzać w misterium chrześcijańskie. Święci Ojcowie nazywali to mistagogią, czyli wprowadzeniem w tajemnice. Oczywiście, potrzebni są do tego ludzie odpowiednio przygotowani, stoimy bowiem wobec tajemnicy, mamy wejść w tajemnice zbawienia.