Chrześcijańska przygoda (5)

VII. FUNDAMENTY ODBUDOWY

Najbardziej dokuczało mu to, że znalazł się w kraju protestanckim, gdzie nie miał możliwości uczestniczenia w liturgii. Zastępował ją odmawianiem Anioł Pański i odprawianiem Drogi Krzyżowej.

Z myśli zanotowanych pod koniec internowania wyłania się typowy dla Lazzatiego realizm chrześcijański. Znajdował się już w obozie przejściowym, po wyzwoleniu, i oczekiwał na repatriację z około 9 tysiącami Włochów, kilkoma tysiącami Polaków oraz przedstawicielami innych narodów - mężczyznami, kobietami i całymi rodzinami. Jego spostrzeżenia zaprawione były goryczą: „Można było przypuszczać - pisał - że bolesne doświadczenia, przez które przeszliśmy, powinny dopomóc w odnalezieniu samych siebie i skłonić ludzi do postępowania w «nowości życia». Lecz ja nigdy nie cierpiałem tak wiele, jak w tych dniach, widząc potwierdzenie moich najgorszych przewidywań. Widziałem świat bestii w swoich najbardziej odpychających przejawach, pozbawiony całkowicie hamulców moralnych. Mimo to uważają się za katolików! I z takimi ludźmi będziemy musieli podjąć dzieło odbudowy! Ciarki przechodzą na samą myśl o tym...".

Zestawiając wspomnienia Lazzatiego ze wspomnieniami jego więziennych przyjaciół, odkryliśmy pewną prawidłowość. Uwięzienie było dla niego okazją do dawania świadectwa, do czego czuł się zobowiązany w każdym czasie i miejscu. Jezuita Piersandro Vanzan przebadał dokładnie koleje życia Lazzatiego i porównywał go z typem starca ze Wschodu - „świeckiego oddającego się kontemplacji", który dzięki życiu modlitewnemu i zjednoczeniu z Bogiem, stawał się „apostołem". Obdarzony był szczególnymi charyzmatami, przede wszystkim rozsądkiem i umiejętnością doradzania innym. W Lazzatim można odnaleźć to, co na Wschodzie św. Maksym wyznawca nazywa „ciągłym przebywaniem w obecności Bożej" i co jest typowe dla każdego ascety. Widzieliśmy wcześniej, z jaką energią, płynącą z uczestniczenia w codziennej mszy świętej, potrafił on rozjaśniać monotonne dni obozowe, organizując spotkania wieczorne i ożywiając je swoją porywającą wymową.

Poruszane były najróżniejsze tematy: ból, radość, łaska, kobieta i mężczyzna, czystość - zagadnienia dość niezwykłe jak dla grupy żołnierzy. A jednak udawało mu się zdobyć uznanie u słuchaczy. Oprócz kontaktów grupowych utrzymywał także kontakty indywidualne; wiele osób przychodziło do niego, by podyskutować na tematy sporne. Oficer ten z pewnością wywarł wrażenie na współwięźniach, zawsze bez zarzutu, w czystym, chociaż zużytym mundurze, pomimo wiadomych trudności z utrzymaniem higieny; pogodny i radosny w każdej sytuacji, umiał rozprawiać o Bogu z taką naturalnością i przekonaniem, jak opowiada się o swojej własnej rodzinie. Ci, którzy zaglądali do jego baraku, wychodzili stamtąd wewnętrznie odmienieni. Na terenie obozu działało również wielu kapelanów, prawdopodobnie lepiej „wyszkolonych" do takich dyskusji, ale więźniowie woleli przychodzić do Lazzatiego.

Był on bez wątpienia autorytetem, i dlatego mógł pozwolić sobie na mówienie o Bogu, pewien, że go wysłuchają. I tak pod jego duchowym kierownictwem przygotowywano się do świąt kościelnych. Jeden z towarzyszy niedoli w swoich wspomnieniach, zatytułowanych Pięć miesięcy z Lazzatim, pisze między innymi: „Pamiętam, że z okazji uroczystości Niepokalanego Poczęcia zapisywało się imiona chętnych do odmawiania różańca dzień w dzień, przez całe życie. Były ich setki (...). Następnie zgromadził wokół siebie ludzi interesujących się problemami edukacji. Zorganizował i pokierował tak zwaną «Grupą Pedagogiczną», która postawiła sobie za cel pogłębienie wiedzy o istotnych problemach edukacji i przedstawienie ich w świetle nowych koncepcji, które będzie można wykorzystać po powrocie do ojczyzny".

Już wtedy zdawał sobie jasno sprawę, że trzeba będzie szybko wyrzucić z pamięci - gdy tylko skończy się wojna - faszystowski system edukacji, który wycisnął fatalne piętno na umysłach młodzieży włoskiej, i zabrać się do przygotowania nowej klasy politycznej, nadającej się do kierowania zniszczonym krajem. Poza celem czysto religijnym odzywała się w nim wielka pasja polityczna, inspirowana szczerą miłością ojczyzny.

Spotkania religijne przekształcały się najczęściej w dyskusje o charakterze kulturalnym, i właśnie to niepokoiło Niemców, także z powodu wielkiej liczby uczestników, których Lazzati zdołał skupić wokół swojej osoby. Cel uświęcał okoliczności i miejsca. Pewnego razu zorganizował cykl rekolekcji w opuszczonej toalecie, podczas gdy barak przemieniał się raz w kościół, raz w teatr, a kiedy indziej w salę lekcyjną. „Czynił rzeczy, które opowiadane dzisiaj, wydają się nieprawdopodobne. Organizował konferencje, lekcje, debaty, wszystko w celu podtrzymania godności ludzkiej w tych, którzy zdawali się ją tracić. Prowadził lekcje historii, teologii, polityki. Pomimo 24 stopni poniżej zera lodowate pomieszczenia rozgrzewały się jego wewnętrznym ogniem".

Naturalnie, działalność ta nie mogła pozozstać nie zauważona i w pewnym momencie Lazzatiemu zakazano wypowiadać się publicnie. Do takiego zakazu przyczyniła się dyskusja między Lazzatim a wyższym oficerem; doszło do niej wtedy, gdy Lazzati rozprawiał o bólu, wyjaśniając jego znaczenie zgodnie z wiarą. Oficer był innego zdania, utrzymując, że istnienia bólu nie da się w żaden sposób wytłumaczyć, na co Lazzati odpowiadał, że taki punkt widzenia wskazuje na brak wiary. Może zaistniała tylko zbieżność między tymi wydarzeniami, fktem jest, że po tej gwałtownej wymianie zdań dowództwo niemieckie zamknęło Giuseppe na kilka miesięcy w pobliskim obozie; następnie przyjęło go z powrotem, ale z zakazem spotyka¬nia się z więcej niż dwoma osobami naraz.

Warto zaznaczyć, że także po wyzwoleniu, w oczekiwaniu na repatriację, spotkania przez niego organizowane wzbudzały nieufność w oficerach przybyłych z Italii do pomocy dowództwu angielskiemu, wywołując napięcia na terenie obozu. Tematyka kulturalna obejmowała także kursy języków obcych i literatury włoskiej. Ale w przeważającej mierze interesował Lazzatiego wymiar duchowy i społeczno-polityczny. 

Zaraz po powrocie do Włoch opublikuje cztery broszury napisane w obozie. Warto bodaj pobieżnie się im przyjrzeć.

Pierwsza - Świt miłości. List do osiemnastolatka - mówi o wyborze powołania, który stoi przed każdym młodym człowiekiem, i o misji wychowawczej rodziny.

Druga - Czas przygotowania - to refleksja o okresie narzeczeństwa, postrzeganym jako czas dojrzewania do roli męża, ojca i wychowawcy. Między wierszami, mimowolnie, Lazzati kreśli autoportret, wskazuje drogę, jaką powinna przebiegać formacja wychowawcy. Musi on przede wszystkim posiadać głęboki szacunek dla prawdy, silne poczucie sprawiedliwości, połączone z poczuciem obowiązku i stanowczością. Kto poznał osobiście Lazzatiego, od razu odnajdzie podobieństwo.

Trzecia broszura - ...a ty chcesz? - zadedykowana była „mediolańskiej Młodzieży Akcji Katolickiej, światłu i sile moich trudnych dni uwięzienia". Lazzati snuje refleksje na temat koncepcji cywilizacji i znaczeń, które są jej przypisywane. Istnieje cywilizacja przemysłowa, dążąca do dobrobytu materialnego; istnieje cywilizacja kultury, ale prawdziwa cywilizacja to taka, która stwarza człowiekowi warunki do osiągnięcia możliwie jak najbardziej harmonijnego rozwoju, zarówno w sferze materialnej, jak i duchowej, wprowadzając ład w serce i środowisko człowieka. Królestwo Chrystusa nie jest organizacją polityczną, ale chrześcijanin musi działać w taki sposób, aby miłość Chrystusa i Jego prawda rządziły sercami ludzkimi.

Czwarta broszura - Uwierz! Wiara - dotyczy problemów związanych z istnieniem Boga i życiem wiarą, w sposób chrześcijański. Autor zachęca młodzież do studiowania z zapałem zagadnień teologicznych, widząc w tym środek niezbędny do podtrzymywania płomienia wiary. Zachęca do korzystania z porad przy wyborze lektury oraz do unikania towarzystwa, w którym prowadzi się rozmowy sprzeciwiające się wierze. Poza pewnymi sformułowaniami typowymi dla tamtych czasów odnajdujemy jako rzecz najistotniejszą powagę wymagań człowieka, który jest konsekwentny w swoich decyzjach. „Życie w wierze - to myślenie zgodne z myślą Bożą" - pisze w pewnym momencie -i odgadujemy, że myśl Boża nie jest myślą tego świata.

Jedną z większych zasług „obywatelskich" deportowanego Lazzatiego było wzbudzenie w swoich współtowarzyszach nadziei na inną Italię i nade wszystko przygotowywanie podstaw dla jej odnowy duchowej. Wydarzenia wojenne podsuwały żołnierzom tematy do dyskusji; spotykając się razem dodawali sobie odwagi, by dochować przysięgi na wierność ojczyźnie. Pomimo odizolowania docierały do nich wiadomości o postępującym upadku imperium nazistowskiego. Lazzati przechowywał, pośród innych rzeczy, części do radia, które zostały rozdzielone między kilku oficerów, by zmniejszyć ryzyko „wpadki". O umówionej godzinie spotykali się, montowano w pośpiechu radio i słuchano informacji z Londynu o działaniach wojennych. Po zakończeniu audycji rozchodzono się i w grupach wybuchały dyskusje na temat powojennej przyszłości.

Jako obywatel swoim zachowaniem Lazzati starał się ukazać we właściwym świetle wartość słowa „nie"; był to jego sposób na uczestniczenie w Ruchu Oporu. W 1953 roku, w artykule napisanym dla periodyku Młodzieży Akcji Katolickiej, wyłożył jeszcze raz istotne przyczyny swojej postawy, polemizując z pewnymi ludźmi Kościoła, którzy w tamtych czasach z ewidentną sympatią spoglądali w kierunku faszyzmu.

„Wiele razy - stwierdzał - w naszych uszach rozbrzmiewały słowa tych, którzy wykazywali obojętność Kościoła wobec ustrojów politycznych i taką naukę popierali przykładami z historii. Ale zarówno taka teoria jak i taka praktyka, bez wątpienia słuszne, często usprawiedliwiały zachowania, które wcale nie były obojętne totalitaryzmowi faszystowskiemu. System ten, przypisując sobie funkcję obrońcy wiary, kazał sobie słono za to płacić, odcinając stopniowo dostęp do powietrza, którego potrzebujemy, to znaczy do wolności". Ale nadszedł moment, w którym kraj jasno powiedział swoje «nie» faszyzmowi, co - wyjaśniał Lazzati - „było powiedzeniem «nie» każdemu systemowi politycznemu zamierzającemu w jakikolwiek sposób i w jakimkolwiek celu deptać prawa osoby ludzkiej".

Szczególną wartość posiada tekst wystąpienia, przygotowany przez Lazzatiego w obozie Sandbostel i rozszerzony później w kolejnych wydaniach. Tematem jest odbudowa - przedmiot wielu dysput. Wobec degradacji społeczeństwa Lazzati stwierdza z goryczą: „Głęboki upadek człowieka, wewnętrznie rozbitego przez długi proces prowadzący aż do negacji transcendencji, jest w istocie negacją Boga". Wskazywana przez Lazzatiego droga wyjścia z sytuacji upadku była w pełni zgodna z jego wizją świata. „Odbudowa - pisał - nie będzie łatwa, jeśli najpierw nie dostarczy się konstruktorom materiału do odbudowy - którym jest człowiek, jego więc odnowa moralna jest warunkiem wstępnym odbudowy kraju". Ale jeśli ktoś myśli o skutecznej odnowie osoby ludzkiej - dodaje - „i jeśli nie chce być ślepym, musi uznać wagę działań podejmowanych w tym kierunku przez Kościół katolicki. Żywa obecność Chrystusa w człowieku umożliwia mu powrót do życiowej jedności własnej osoby".

Zdawał sobie sprawę, że mówił rzeczy sprzeczne z ówczesnymi trendami i kończył tymi słowy: „Łatwo będzie mnie oskarżać z powodu takiego sposobu myślenia o naiwność bądź o anachronizm. Dla nas nie jest naiwnością poszukiwanie istoty rzeczy ani anachronizmem powrót do prawd, które są wieczne".

Dzisiaj wiele osób świeckich śmiało może podpisać się pod tymi poglądami, wystarczy pomyśleć o powszechnym poważaniu, jakim cieszy się Stolica Święta, która stała się w świecie punktem odniesienia w sprawach pokoju i ochrony praw człowieka. Ale wtedy, w atmosferze antykatolickiej, podsycanej przez lewicę, która przypisywała sobie pierwszeństwo w Ruchu Oporu, trzeba było odwagi cywilnej, by wygłaszać i podtrzymywać tego rodzaju opinie.

W związku z powyższym nie można nie przytoczyć jednoznacznego świadectwa pewnego sławnego towarzysza uwięzienia, którym był Alessandro Natta, w latach siedemdziesiątych sekretarz generalny Włoskiej Partii Komunistycznej. Właśnie w Sandbostel brał udział wraz z Lazzatim w swego rodzaju seminarium ideologiczno-politycznym, poświęconym „kwestii społecznej", podczas którego zderzały się wielkie idee i różne tendencje polityczne.

Alessandro Natta wspomina:
Myślę, że warto podkreślić sposób, w jaki Lazzati przeżył okres internowania. Nie chodzi mi tu tylko o tę pełnię, której ludzie wierzący chcą dawać świadectwo w każdym czasie historycznym, ale i o chęć uczynienia, stworzenia czegoś, co mogłoby służyć innym i jemu samemu. Być nauczycielem, wychowywać, w sensie religijnym i świeckim, przysposabiać do zaangażowania społecznego i politycznego, w obozie czy na uniwersytecie, nie stanowiło dla Lazzatiego zasadniczej różnicy. Najprawdopodobniej powołanie pedagogiczne, wola i umiejętność bycia nauczycielem oraz apostołem charakteryzuje i wyróżnia Lazzatiego spośród innych. Ciężkie życie obozowe staje się okazją do służenia innym, do doradzania innym, by bronili godności ludzkiej, nie dali się pokonać uciskowi, głodowi, barbarzyństwu. Jest także okazją do poszukiwania nowych rozwiązań, do potwierdzenia naszej tożsamości narodowej i położenia nowych wartości pod fundament społeczeństwa i państwa włoskiego oraz Europy.

Natta wypowiedział te słowa w czasie seminarium na temat lat obozowych Giuseppe Lazzatiego, które odbyło się l czerwca 1990 roku. Ale już wcześniej jego wypowiedzi były godne uwagi.

Pamiętam go dobrze, trzymał się na uboczu, powściągliwy w wypowiadaniu myśli, a pomimo to zawsze gotowy do dialogu. Katolik w każdym calu i nieugięty antyfaszysta, ale zawsze wysłuchujący innych opinii. Ceniłem go bardzo już wówczas: świeckość jego postawy na równi z powagą i stanowczością przekonań; szczególnie w tamtym czasie, w którym w obrębie drutów i poza nimi nie było wiele miejsca na tolerancję. W Lazzatim już wtedy uderzyło mnie mocne przekonanie o konieczności odbudowy narodu i państwa i że może się to dokonać jedynie z udziałem i zaangażowaniem najliczniejszych klas społecznych i orientacji kulturowych, które stara Italia trzymała na marginesie życia politycznego. I jeszcze jedna rzecz, co do której był w pełni przekonany: że nie będzie można cofnąć się do Włoch przedfaszystowskich.

Powróciwszy do Italii, 31 sierpnia 1945 roku, Giuseppe zamknął okres życia pod znakiem „nie" i rozpoczął nowy - pod znakiem „tak". Ludzie z obozów rzeczywiście nie zadowolili się tylko negacją, ale zaangażowali się w tworzenie nowej świadomości, potrzebnej do odbudowy świata, który legł w gruzach, i do umocnienia i obrony demokracji.


VIII. GORZKI SMAK DZIAŁALNOŚCI POLITYCZNEJ


Giuseppe Lazzati, który zawsze nazywał siebie „politykiem wbrew swej woli", został pomimo to uznany za jednego z „ojców Republiki", co jest kolejnym paradoksem w jego życiu. Z okazji nadania mu przez Uniwersytet Katolicki w Louvain doktoratu honoris causa, w lutym 1981 roku, Lazzati skomentował z niezwykłą szczerością, jak to miał w zwyczaju, 7 lat swoich doświadczeń politycznych.

Obowiązki i zainteresowania pierwszoplanowe dla badacza literatury wczesnochrześcijańskiej zostały odsunięte na bok; spadły na mnie zadania z pewnością odległe od pracy naukowej oraz, jak sądzę, nie do pogodzenia z nią: mam na myśli działalność polityczną w parlamencie. Nie był to dobrowolny wybór, ale prawie konieczność, której musiałem poddać się w momencie, kiedy mój kraj wychodził osłabiony politycznie i ekonomicznie z tragicznych wydarzeń wojennych oraz spod jarzma dyktatury faszystowskiej i stanął przed olbrzymim zadaniem odbudowy. Wracałem po dwu latach uwięzienia i zastałem przyjaciół, tak jak ja pracowników uniwersyteckich, przygotowanych duchowo i intelektualnie do podjęcia tego zadania, zaangażowanych bezpośrednio w działalność polityczną, do czego zmuszała potrzeba chwili.

Lazzati nie zdążył jeszcze otrząsnąć się z szoku poobozowego, a już w pierwszych dniach września 1945 roku zadzwonił do niego Dossettii, mówiąc: „Trzeba, abyś kandydował z listy Chrześcijańskiej Demokracji".

17 października komitet Chrześcijańskiej Demokracji regionu lombardzkiego powołał go na pełnomocnika do spraw kultury, z zadaniem koordynowania całej działalności na tym polu. W kilka miesięcy później, w roku 1946, był już Lazzati radnym miejskim w Mediolanie (wybrany 172.108 głosami), a 2 czerwca tego samego roku członkiem Zgromadzenia Konstytucyjnego. Na pierwszym krajowym kongresie Chrześcijańskiej Demokracji wszedł do zarządu głównego partii.

Godnym odnotowania jest fakt, że zaraz po rozpoczęciu aktywnej działalności politycznej Lazzati zrezygnował z pełnienia funkcji przewodniczącego mediolańskiej Młodzieży Akcji Katolickiej, aby podkreślić w ten sposób to, co ówcześnie nie było rzeczą oczywistą, a mianowicie: potrzebę oddzielenia zaangażowania polityczno-partyjnego od zaangażowania kościelnego.

Warto dodać, że Lazzati, tak jak Dossetti, był już wówczas osobą „niewygodną" w Chrześcijańskiej Demokracji z powodu swojej koncepcji uprawiania polityki. W wystąpieniu w Louvain pośrednio to przyznał: „Mówiąc o polityce, przynajmniej w moim kraju, używa się określeń dwuznacznych, i to raczej negatywnych. Polityka to „brudne zajęcie", w którym regułą ma być unikanie słowa „tak" lub „nie", i dlatego trzeba od niej uciekać, by nie pobrudzić sobie rąk. Ma jednak polityka inne, prawdziwe, szlachetne znaczenie, które określa ją jako wiedzę i sztukę tworzenia oraz kierowania polis - miastem człowieka".

Dla niego ważne było przede wszystkim zagadnienie moralności w polityce. Nie tolerował widoku chrześcijan, którzy stali się karykaturami chrześcijaństwa; pisał o tym w czasopiśmie „Cronache Sociali" w 1947 roku: „Jest rzeczą oczywistą, że istnieje zasadnicza rozbieżność między chrześcijaństwem a makiawelizmem. Odróżnianie sfery politycznej od religijnej nie znaczy wcale, że przyjmujemy pogląd rozpowszechniony niestety także wśród wielu chrześcijan, na ustach których pojawia się mniej lub bardziej otwarcie zdanie: «polityka to całkiem inna rzecz», tak jak gdyby można było wyłączyć politykę z zasad porządkujących całe działanie chrześcijańskie! Także w polityce chrześcijanin powinien zawsze zachowywać się po chrześcijańsku. I jest rzeczą słuszną i konieczną, by odróżniał te dwie sfery, ale ich nie rozdzielał".

„Grupa profesorska" skupiona wokół Dossettiego usiłowała w tamtych latach natchnąć Chrześcijańską Demokrację duchem posłannictwa i w pewien sposób być jej sumieniem. Ale szybko poglądy „profesorów" zderzyły się z metodą kierowania partią i doszło do bezpośredniego konfliktu z charyzmatycznym przywódcą chadeków - Alcide De Gasperim.
W grudniu 1946 roku Lazzati i Dossetti podpisali wniosek o wotum nieufności dla kierownictwa partii, a w rzeczywistości dla metod De Gasperiego, uznanych za niedostatecznie odpowiadające ideałowi partii ludowej, demokratycznej i nowoczesnej. Rozdźwięk z czasem pogłębił się, zmuszając obu sygnatariuszy do porzucenia wszelkiej aktywności politycznej. Wniosek o wotum nieufności oddalono, a Lazzati został wykluczony z nowego kierownictwa partii.

Co jeszcze oprócz sporu o metodę kierowania partią dzieliło „grupę profesorską" i De Gasperiego? Przede wszystkim wysokie mniemanie - może zbyt idealistyczne i utopijne - o samej polityce. Lazzati przyzwyczajony był do myślenia kategoriami ideowymi, marzyła mu się polis, jako „wspólny dom", w którym dążyłoby się wytrwale do dobra materialnego i duchowego człowieka. Natomiast dla De Gasperiego, który pochłonięty był odbudową kraju zrujnowanego przez wojnę, polityka była raczej sztuką rzeczy możliwych. Trzeba było stawić czoło przeciwstawnym tendencjom, usiłującym skorzystać z chaosu, by bądź wskrzesić „społeczeństwo chrześcijańskie" na modłę średniowieczną, bądź zainstalować „socjalizm realny" na modłę stalinowską.

Wkład Lazzatiego w pracę Konstytuanty był o wiele większy, niż to wynika z lektury dokumentów. Nazwał on ten okres „szczęśliwym momentem w mojej działalności politycznej", ponieważ „konfrontowały się tam koncepcje ideowe, które zmuszone do pozostawania w podziemiu przez długi czas dyktatury faszystowskiej, wypływały teraz na powierzchnię w postaci radykalnych projektów politycznych. Jednego faktu nie mogę przemilczeć. Dzięki grupie profesorów katolików Konstytucja - która stanowi fundament nowego państwa, powstałego z gruzów dyktatury faszystowskiej z doświadczeń Ruchu Oporu - stała się symbolem personalizmu wspólnotowego. Kojarzy się on z takimi nazwiskami, jak: Maritain, Mounier, Toniolo i Sturzo; w kontekście kulturowym tej epoki stał się on swego rodzaju odrodzeniem, ale w nowoczesnym ujęciu, postaw wczesnochrześcijańskich".

Lazzati, oczywiście, pozostawił kolegom bardziej od siebie biegłym w dyscyplinach prawniczych szczegółowe dopracowanie tekstów ustaw, ale jego wkład nie był wcale drugorzędny, o czym zaświadczyło wielu ówczesnych deputowanych.

Wystarczy przerzucić artykuły z „Cronache Sociali", żeby zorientować się, jakie idee kształtowały jego działalność polityczną. Lazzati zawsze mocno podkreślał wagę Konstytucji jako środka ułatwiającego zrozumienie, czym jest „myślenie polityczne" i czym jest prawidłowa praktyka polityczna.

Czas Konstytuanty jest dla całej „grupy profesorskiej" także okresem działalności formacyjnej. Wystarczy przypomnieć powołanie do życia ruchu Civitas humana, we wrześniu 1946 roku, i utworzenie, prawie równoczesne, grup Servire („Służyć") w celu „przygotowania przywódców zdolnych do pracy w swojej specjalizacji, myślących kategoriami politycznymi".

Były prezydent Republiki Włoskiej, Cossiga, w swoim wspomnieniu tuż po śmierci Lazzatiego potwierdził działalność rozwijaną w tym zakresie przez przyjaciela.

Moje pierwsze z nim spotkanie odbyło się tuż przed latami pięćdziesiątymi. Lazzati przyjechał na Sardynię, by poznać kilku młodych ludzi w związku z przedsięwzięciem, w które byli zaangażowani także Dossetti i La Pira. Chciano utworzyć, bez dążeń separatystycznych, małe grupki, które odczuwałyby radość i pilną potrzebę obecności chrześcijańskiej i demokratycznej w życiu społecznym i politycznym; obecności przejawiającej się przede wszystkim w pracy kulturalnej, refleksji, wspieraniu wolności, słowem, w pracy rozważnej i wspaniałomyślnej. W ten sposób narodziły się na wyspie i w innych częściach Italii emanacje Civitas humana, nazwane grupami Servire. Lazzati przyjeżdżał wiele razy na spotkania z nami i my jeździliśmy do niego, by spędzić razem trochę czasu. Odnajdywaliśmy w nim godnego szacunku formatora naszych sumień, przykład zaangażowania politycznego, brata ożywionego miłością bliźniego.

W 1948 roku, pomimo przeciągającej się polemiki wewnątrzpartyjnej z De Gasperim i wzrastającej chęci wycofania się z polityki, Lazzati za radą kardynała Schustera postanowił kontynuować swoje „zapasy" polityczne. Zostaje wtedy posłem i wiceprzewodniczącym klubu parlamentarnego swej partii oraz członkiem komisji do spraw rolnictwa, z pełnomocnictwem do zajęcia się parcelacją wielkich majątków ziemskich. W okresie powojennym istniała pilna potrzeba radykalnych reform i jedną z nich była reforma rolna. Lazzati stał się autorem ważnego projektu, w którym przyznano właścicielom ziemskim należne im miejsce w umowach agrarnych; sprzeciwił się jednak otwarcie temu, co określał mianem „prawa kapryśnego", które zezwalało na jednostronne zerwanie umowy o najem, bez podania rzeczywistej przyczyny.

W okresie, w którym Lazzati był wiceprzewodniczącym klubu parlamentarnego, sprawa reformy rolnej znalazła się na dobrej drodze dzięki skoordynowanym poczynaniom „grupy profesorskiej" i De Gasperiego. Udało się bowiem ominąć normalną ścieżkę legislacyjną dwuizbowego parlamentu, kiedy to projekty ważniejszych ustaw zwykle są modyfikowane przez jedną z izb, po zgłoszeniu zastrzeżeń przez drugą. Wtedy zdarzyło się coś absolutnie wyjątkowego: tekst ustawy o reformie zaproponowany przez Senat został bez poprawek przyjęty przez izbę niższą.

W Rzymie „grupa profesorska" mieszkała w tym samym domu. Lazzati i Dossetti zajmowali dwa pokoje przylegające do siebie, oddzielone jedynie cienkim przepierzeniem. „Nie do uniknięcia było - pisał Dossetti - przenikanie się wzajemne rytmów życia nas obu. Lazzati nigdy nie zaniedbywał modlitwy w ciągu dnia, nawet w dni wypełnione po brzegi życiem politycznym i parlamentarnym. Podchodził do niej z czułą wiernością, w sposób skrupulatny, ale bez przesady. Tak jak nie zaniedbywał nigdy swoich obowiązków, wypełnianych zawsze z pogoda ducha i spokojem, zachowując właściwy porządek rzeczy. Od momentu, kiedy go poznałem, nie zauważyłem nigdy, żeby się spóźnił lub wycofał się z przyjętych zobowiązań". Komu nie jest obca rzeczywistość życia parlamentarnego, ten zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z chlubnym wyjątkiem.

W tym samym domu - zwanym „małym klasztorem" - Emmanuel Mounier, sławny francuski teoretyk personalizmu, spotykał się z grupką naszych przyjaciół, ale „z trudem orientował się w żywej argumentacji La Piry, uśmiechach Lazzatiego i w uściśleniach czynionych od czasu do czasu przez Dossettiego".

Oprócz różnicy zdań z De Gasperim, który nazywał grupę profesorską «moimi radykałami - był także drugi konflikt, dojrzewający w czasie. W 1948 roku Lazzati w „Cronache Sociali" ujawniał pomieszanie pojęć, jakie istniało w kwestii relacji zachodzących między działalnością religijną a polityczną, temat, który na nowo zostanie podjęty w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Na tym tle powstał rozdźwięk, który skłonił naszego bohatera do porzucenia polityki, a raczej do porzucenia polityki w taki sposób prowadzonej.

We wspomnianym artykule zastosował do realiów włoskich rozróżnienie - wywalczone przez Maritaina - między działaniem zawsze „jak" katolicy, ale „jako" katolicy jedynie w sferze apostolatu w ścisłym tego słowa znaczeniu, podległego hierarchii. Natomiast w sferze świeckiej, w sferze obowiązków obywatelskich należy postępować jako obywatele, to znaczy w dialogu z tymi, którzy chcą budować „miasto człowieka". Innymi słowy, uważał on, że katolik chcący uprawiać politykę nie powinien za wszelką cenę myśleć o nawróceniu swoich partnerów czy antagonistów, ale szukać porozumienia dla wspólnego dobra, w taki sposób, by każda osoba mogła rozwijać się możliwie jak najlepiej pod każdym względem.

Gotowość do dialogu ze wszystkimi ściągnęła na Lazzariego i na grupę profesorską oskarżenia ze strony konserwatywnych środowisk katolickich. Wyrażały się one w określeniu grupy profesorskiej - „komunistami z zakrystii". Tezom Lazzatiego przeciwstawiano punkt widzenia przywódców Akcji Katolickiej, według których także w polityce należy działać „jako" katolicy. Stwierdzenia takie stały się podstawą do utworzenia słynnych Komitetów Obywatelskich, które spotykały się z coraz lepszym przyjęciem nie tylko ze strony konserwatywnych środowisk katolickich, ale i Chrześcijańskiej Demokracji, mimo wyjaśniających wystąpień Lazzatiego. W każdym razie propozycja „grupy profesorskiej" nie została zrozumiana, nie przez złą wolę kogokolwiek, ale z powodu ogólnego braku kultury politycznej.

Na powyższy temat toczyła się ożywiona polemika, którą Lazzati tak oto skomentował:
Nie mogę z goryczą nie zauważyć nieodpowiedniego sposobu, w jaki, źle oddając myśl jasną i powszechnie znaną, usiłowano uczynić ze mnie buntownika, który rości sobie prawo do dawania lekcji hierarchii kościelnej. Sedno problemu tkwi w tym, że według moich adwersarzy Akcja Katolicka nie tylko może, ale powinna uprawiać politykę. My zaś, którzy wyrośliśmy na nauczaniu papieskim, stwierdzamy, że Akcja Katolicka nie może zajmować się działalnością polityczną. Akcja Katolicka jest tym, czego nas nauczono: organizacją ściśle współpracującą z hierarchią kościelną w pracy apostolskiej i nie można jej mylić z „akcją katolików". Kto zmienia sens uroczyście ogłoszonych dokumentów, popełnia błąd. (...) Jeśli Akcja Katolicka, w swoim dotychczasowym kształcie, chce uprawiać politykę, domagamy się jedynie ze strony hierarchii kościelnej oświadczenia, które by skorygowało to wszystko, co zostało powiedziane do tej pory, i otworzyły się nowe możliwości. W takiej sytuacji podporządkujemy się hierarchii.

Wielką goryczą napawał Lazzatiego fakt, że niektórzy uważali go za buntownika, jego, który chcąc być posłusznym, zrezygnował ze swojej jedynej, autentycznej pasji - studiów nad literaturą wczesnochrześcijańską, aby podejmować najbardziej niewdzięczne zadania. W tej sytuacji postanowił napisać do Papieża list, o którym nie wiemy, czy został wysłany i czy doczekał się odpowiedzi.

Czytamy w nim: „W związku z ostatnimi wypadkami jestem zaniepokojony i pełen obaw, że niechcący dałem pretekst kierownictwu Akcji Katolickiej do stwierdzeń, które wydają się być problematyczne". Przypomina, że kiedy został posłem, zrezygnował z funkcji przewodniczącego mediolańskiej Młodzieży Akcji Katolickiej, właśnie dlatego, by uniknąć ryzyka bezpośredniego zaangażowania Akcji Katolickiej, jako organizacji, w działalność polityczną sensu stricte. Wyjaśnia, że usiłował na wszelkie sposoby pokazać „trwałą wartość ustalonego rozróżnienia między działalnością religijną pojętą jako bezpośrednia działalność apostolska, rozwijająca się we wszystkich obszarach, ale z cechami właściwymi działalności, w którą zaangażowana jest bezpośrednio hierarchia kościelna - a działalnością polityczną, w którą katolicy powinni się angażować w tym samym duchu, w którym przykładają się do pracy apostolskiej, ale na własną, osobistą odpowiedzialność. W ten sposób katolicy będą pełnili, pośrednio, działalność apostolską, ale w kształcie i metodach właściwych ludziom świeckim i z pełną odpowiedzialnością za swoje czyny".

I pisze dalej: „Obca jest mi idea duchowości izolującej Kościół od świata. Przykładem, pismami, słowem starałem się, może w sposób niedoskonały, dać wyraz czemuś dokładnie przeciwnemu. Czuję jednak, że dla zapewnienia skuteczności działania Kościoła w świecie i uczynienia go duszą świata - w każdych okolicznościach rozróżnienie między bezpośrednią działalnością apostolską a działalnością polityczną posiada trwałą i niepodważalną wartość. Oczywiście, zadania polityczne są podejmowane i wykonywane przez katolików w duchu apostolskim. Pisałem zawsze: «w tym samym duchu, który ożywia działalność Akcji Katolickiej». A może trudna sytuacja tych dni powstała wraz z dostrzeżeniem, że katolicy nie zawsze potrafią zaangażować się w działalność polityczną z taką intencją, która odpowiadałaby wymogom polityki inspirowanej duchem chrześcijańskim i prowadzonej po chrześcijańsku".

Idee rozwinięte przez Lazzatiego w jego książce Fundamenty każdej odbudowy wspierały się na swego rodzaju radykalizmie katolickim, w świetle którego koncepcja i praktyka polityczna de Gasperiego okazywały się nieodpowiednie dla osiągnięcia ustalonych celów. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, trudno jest wyrazić jednoznaczną opinię. Historycy mogą powiedzieć, że metoda małych kroków stosowana przez De Gasperiego była w tamtych czasach wręcz niezbędna dla wzmocnienia ciągle jeszcze kruchych instytucji demokratycznych i że w tamtej konkretnej sytuacji nie można było osiągnąć więcej niż osiągnął. Ale wspomniany wywód nie tyle dotyczył przywódcy, który jako człowiek cieszył się pełnym szacunkiem Dossettiego i Lazzatiego, ile całej ówczesnej chadecji, nie przygotowanej kulturowo, a w konkretnych decyzjach kierującej się czystym pragmatyzmem.

Prawica partii wobec tych „górnolotnych celów" grupy profesorskiej zareagowała oskarżeniem jej o integralizm, całkowicie bezpodstawnym; ale mogło ono posłużyć jako zasłona dymna pozwalająca zapomnieć o surowych ocenach etycznopolitycznych wydanych przez pismo „Cronache Sociali", i niestety proroczych.

Pierwszym, który zorientował się, że kontynuowanie współpracy z grupą kierującą Chrześcijańską Demokracją nie jest możliwe, był Dossetti. W 1951 roku przedstawił swoją dymisję z rady krajowej partii. Lazzati zdecydował się nie iść od razu w ślady przyjaciela, ale poczekać do końca kadencji. Ale i on 9 marca 1953 roku przesłał krótkie pismo przewodniczącemu partii. „Moim obowiązkiem jest przekazać ci moją przemyślaną decyzję o wycofaniu się z życia politycznego. Tego rodzaju decyzja skłania mnie do prośby, co czynię niniejszym listem, o niewpisywanie mojego nazwiska na listę kandydatów Chrześcijańskiej Demokracji w przyszłych wyborach".

Na próżno sekretarz Chrześcijańskiej Demokracji prosił go „natarczywie", żeby odstąpił od tego postanowienia. Lazzati był niewzruszony, podziękował jednak za okazany mu w ten sposób szacunek i odpowiedział: „Pewność uzyskana podczas długich rozważań, że będę lepiej mógł służyć wspólnemu dobru, którego wszyscy poszukujemy, oddając się innym zajęciom, bardziej mi odpowiadającym, utwierdza mnie w mojej decyzji. Myślę, że z tego powodu nasze kontakty nie zostaną zerwane, ale się wzmocnią".

Jako świecki konsekrowany musiał on myśleć przede wszystkim o swoich zobowiązaniach zawodowych i osobistych, o skuteczności swojej działalności apostolskiej, która mogłaby być zagrożona w sytuacji, w której Lazzati już się nie odnajdywał. Także „grupa profesorska" wybrała dość szybko inną drogę.
Przed byłym posłem otwierały się mimo wszystko nowe możliwości, z pewnością nie mniejsze od poprzednich.

IX. DYREKTOR DZIENNIKA KATOLICKIEGO

Po opuszczeniu Chrześcijańskiej Demokracji Lazzati spotkał się z ostrymi wymówkami ze strony niektórych przyjaciół. Wśród nich był filozof Gustavo Bontadini, który stwierdzał: „Mecz nie jest jeszcze przegrany. Zawsze jest możliwość strzelenia bramki w dogrywce! Aż do chwili śmierci, jednostki bądź cywilizacji, istnieje zawsze możliwość rewanżu. Oczywiście, myśl polityczna grupy profesorskiej zawierała pewną dozę utopii, która, z drugiej strony, potrzebna była do wzbudzenia entuzjazmu zagrzewającego do działania. Myślę, że zarówno Lazzati, jak i Dossetti, przynajmniej w fazie najintensywniejszego zaangażowania politycznego, mieli w tym względzie bardzo wyważoną koncepcję".

Filozof miał trochę racji wypominając to wszystko przyjacielowi. Wycofanie się Lazzatiego mogło ułatwić grę jakiemuś przeciętnemu karierowiczowi, oczekującemu z niepokojem na zwolnienie się miejsca. Pomimo to, patrząc z perspektywy lat, Lazzati rozumował dobrze. Wiedział, że niektórzy z grupy, choć zdawali sobie sprawę z postępującego upadku sztuki myślenia politycznego, pozostaną na placu boju, starając się w różny sposób i w różnych okresach oszczędzić najgorszego krajowi i młodziutkiej demokracji. W jakiejś mierze udało im się to, pomimo klęsk i rozczarowań.

Lazzati, obierając inną drogę, podążył za głosem swojego autentycznego powołania - zajął się formowaniem serc i umysłów. Myślał, że usunięcie się z polityki będzie pożyteczne, ponieważ pozwoli mu poświęcić się przygotowaniu nowych szeregów. Jako bystry obserwator zdawał sobie sprawę, że prawdziwą klasę polityczną trzeba będzie dopiero uformować, a widząc poważne braki w kulturze politycznej świeckich katolików, obawiał się najgorszego. Rzut oka na aktualną sytuację potwierdza, że Lazzati miał dobre rozeznanie, i nie jest to przypadek, że w bardziej otwartych środowiskach katolickich, z nim współpracujących, wyrosły szkoły formacji politycznej, które są jedyną nadzieją zmian na lepsze.

To, że nigdy nie czuł się zwolniony z pracy formacyjnej, udowodnił później, jako rektor Uniwersytetu Katolickiego, angażując się z młodzieńczym entuzjazmem - on, bliski już śmierci - w realizację zamysłu nazwanego „Miastem człowieka", który nawiązywał do młodzieńczej Civitas humana. Oceniając jego dokonania w tym względzie, można by powiedzieć, że nie był rasowym politykiem, zdolnym do łagodzenia przeciwieństw, do poszukiwania rozwiązań kompromisowych, wtedy kiedy są konieczne, i sam to przyznawał.

Zamykając ten temat, należy zaznaczyć, że wewnętrzne napięcia w Chrześcijańskiej Demokracji nie były zjawiskiem przejściowym, związanym z czasem odbudowy kraju, ale ujawniły się znowu po latach, dając Lazzatiemu okazję do ponownego zajęcia się tym problemem w artykule napisanym dla „Vita e Pensiero" w grudniu 1979 r.

Czytamy w nim:
Wysiłki ludzi świeckich, najpierw w sferze kultury, a potem polityki, powinny zmierzać do sformułowania i uporządkowania problemów politycznych, to znaczy budowania miasta człowieka, nie w kategoriach wiary, ale tych oczywistości, na które wskazuje rozum oraz doświadczenie historyczne. Chodzi zatem o wartości doczesne, które stosowna filozofia polityczna powinna naświetlić jako cele tejże polityki, z myślą o zbudowaniu polis odpowiadającej potrzebom ludzkim. Oczywiste jest, że chrześcijanin świecki winien być wspomagany w tym niełatwym wysiłku przez trwałą obecność wiary, która nada jego działaniu wielką siłę przekonywania, również dzięki zdolności tworzenia stosownych historycznie form urzeczywistniania tychże świeckich wartości.

Jak się okazało, Lazzati nie odszedł całkowicie od polityki; postanowił tylko zająć się tworzeniem dla niej trwałych podstaw społeczno-kulturalnych, czyli swoistego przedpola polityki, a tutaj właśnie chrześcijanie ujawniali niemałe braki. Była to więc decyzja o byciu obecnym pośród najistotniejszych problemów społeczeństwa, by wychowywać je do „myślenia politycznego".

Ale właśnie w momencie, kiedy powrót do jego ulubionych studiów wydawał się ostateczny, przyszło mu raz jeszcze wypełnić „obowiązek", od którego nie mógł się uchylić. Na wiosnę 1961 roku arcybiskup Mediolanu, Montini, poprosił go o przejęcie dyrekcji dziennika katolickiego „L'Italia". Propozycja była dla niego zaskoczeniem. Lazzati nie czuł się stworzony do tego rodzaju pracy, i tym razem posłuszeństwo wiele go kosztowało. Arcybiskup znał jednak dobrze Lazzatiego i wiedział, że może liczyć na jego wypróbowaną wierność.

Gaetano Lazzati uważa natomiast, że kandydatura Lazzatiego na stanowisko dyrektora w „L’Italii" została wskazana przez Jana XXIII. „Poznali się znacznie wcześniej, a potem jako dyrektor dziennika katolickiego mój brat był przyjęty na audiencji u Papieża. Giuseppe opowiedział mi niektóre szczegóły tego spotkania. Zmierzając w kierunku Papieża, powiedział: «Wasza świątobliwość - w najśmielszych myślach nie przypuszczałem, że przyjdę w charakterze dziennikarza...». A Jan XXIII z serdecznością odpowiedział; «A Pan myślał, że ja przypuszczałem, iż przyjmę Pana jako Papież?». Następnie dodał mu odwagi do kontynuowania tej pracy".

Jeden fakt jest pewny - nigdy przyjaciele nie widzieli go tak zmartwionego, jak w okresie pracy w „L'Italii". 6 maja, pięć dni po przejęciu funkcji dyrektora, Giuseppe pisał do przyjaciela: „Jeśli o mnie chodzi, to proszę cię o modlitwę, abym mógł unieść krzyż, który został włożony na moje barki... Piszę z mojej nowej siedziby - i pomyśleć, że wielu z ochotą zajęłoby moje miejsce! I tak powtarzam, sobie nieustannie - czynię to, ponieważ Bóg tego chce, czynię dla miłości Boga!".

Rzeczywiście, po trudnym okresie początkowym stres psychofizyczny był tak wielki, że musiał odpocząć kilka dni w Szwajcarii, w domu swego brata Gaetano, dokąd udawał się od czasu do czasu, ponieważ był wielkim miłośnikiem gór. Gaetano Lazzati pamięta, że także na wakacjach Giuseppe nie odstępował nigdy od planu dnia i od swoich praktyk religijnych. „Wstawał wcześnie i uczestniczył we mszy świętej, potem wracał do pokoju, by pracować i modlić się. Resztę czasu poświęcał na długie spacery, nigdy jednak w miejsca niebezpieczne, Ponieważ cierpiał na zawroty głowy. Wszyscy w okolicy znali go dobrze".

Początkowo Lazzati firmował gazetę jako dyrektor, ale bez odpowiedzialności prawnej, nie był przecież zawodowym dziennikarzem. Dlatego też musiał zarejestrować się jako praktykant w tym zawodzie, na czas przepisowych 18 miesięcy. Niektórzy jego koledzy zostawili świadectwa z tego okresu, podkreślające wielką dyscyplinę moralną Giuseppe. Nie był on z pewnością dziennikarzem w pełnym tego słowa znaczeniu, ale niewątpliwie okazał się świetnym dyrektorem dziennika, wiernym linii autentycznej służby człowiekowi, którą dyktowało mu jego chrześcijańskie sumienie.

Były to czasy papieża Jana XXIII, czasy soboru, który ofiarował światu bogactwo fermentu odnowy, a kardynał Montini, choć tego nie chciał, „uczył się na papieża". Aldo Moro usiłował stworzyć rząd centrolewicowy z socjalistami. Dziennik katolicki miasta najbardziej uprzemysłowionego we Włoszech miał anteny nastawione przede wszystkim na oczekiwania zwykłych ludzi. Z tego punktu widzenia wybór Lazzatiego okazał się niezwykle trafny; pod jego kierownictwem dziennik stał się niedoścignionym przykładem niezależności od każdej władzy: ekonomicznej, politycznej i kościelnej.

Kraj w tym czasie przechodził okres niepokojów i niepewności społeczno-politycznej, okres przejściowy. Proces uprzemysłowienia wycisnął głębokie piętno na myśleniu i życiu ludzi. W tym samym czasie w polityce kończyła się era rządów centrowych. W bólach rodziła się alternatywna forma rządów; tylko w ciągu 7 lat odnotowano osiem kryzysów gabinetowych. W życiu społeczno-kulturalnym eksplodowało zjawisko laicyzacji, efekt rozwoju na modłę amerykańską, przed czym zawsze przestrzegała grupa profesorska. Ale Kościół wydawał się najbardziej zaniepokojony centrolewicą - przynajmniej jego ważniejsi przedstawiciele.

Od 1960 do 1962 roku mnożyły się dokumenty, które mówiły o niestosowności lub wręcz o niemożności jakiejś formy współpracy z socjalistami. W 1962 roku kardynał Giuseppe Siri, wówczas przewodniczący Konferencji Episkopatu Italii, napisał list do posła Aldo Moro, wyjaśniając mu punkt widzenia biskupów w tej sprawie. Organ jezuitów „La Civilta Cattolica" w ten sposób tłumaczył opinii publicznej zaniepokojenie ze strony hierarchii kościelnej: „Otwarcie na lewicę, czyli sojusz z partiami zagrażającymi najbardziej żywotnym interesom obywateli katolików, dla obrony których katolicy wybrali do Konstytuanty i stale wybierają do parlamentu ludzi, którzy wyznają religię katolicką i powinni być konsekwentnymi katolikami - przedstawia się z punktu widzenia politycznego jako wyraźna sprzeczność, a z punktu widzenia moralnego jako prawdziwa zdrada". W swojej argumentacji biskupi przyjęli za rzecz oczywistą, że wszyscy posłowie chadeccy są „konsekwentnie katoliccy". Lazzati natomiast, patrząc trzeźwo, poświęcił się nie cierpiącej zwłoki sprawie edukacji katolików w „myśleniu politycznym", aby mogli działać konsekwentnie i zgodnie z zasadami wiary.

W owych latach jego zaangażowanie na tym polu było olbrzymie. Już w 1953 współpracował przy „rozruchu" pierwszego roku akademickiego w założonym przez jezuitów z Mediolanu Centrum Badań Społecznych, podejmując w swoich wykładach wprowadzających w problematykę społeczno-polityczną, temat- „Katolik a społeczeństwo dzisiaj". Później przyczynił się do odtworzenia na nowych zasadach Instytutu Badań Społecznych w diecezji mediolańskiej; stał się jego dyrektorem i ukierunkował go przede wszystkim na prowadzenie kursów formacyjnych, które przygotowywały świeckich katolików do podejmowania zadań w sferze publicznej. Następnie prowadził zajęcia w Wyższej Szkole Nauk Społecznych Instytutu Badań Społecznych w diecezji bolońskiej, założonej przez kardynała Lercaro. W 1960 roku wykładem zatytułowanym „Fundament kulturalny działalności katolików w życiu publicznym" -zainaugurował drugi rok akademicki w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Reggio Emilia, prowadzonej przez jezuitów.

Montini mianując Lazzatiego dyrektorem dziennika „L'Italia" znalazł zarazem osobę, która mogła być przewodnikiem wierzących w niełatwym przejściu Kościoła z ery Piusa XII do ery soborowej Jana XXIII oraz w równoczesnej ewolucji politycznej. Między arcybiskupem a Lazzatim istniało głębokie zrozumienie. W każdą sobotę, w południe, Giuseppe udawał się do niego na długą rozmowę i za każdym razem wracał odmieniony. Niedzielne artykuły wstępne dyrektora wyrażały nadzieję na „pełną demokrację" oraz oczekiwania rozbudzone przez Sobór, o którego pracach informował go, z bogactwem szczegółów, sam Montini.

Celem Lazzatiego było uświadomienie katolikom niepowtarzalnych perspektyw, które otwierały się po połączeniu w jedno tych nowych elementów. Nie było to łatwe zadanie, tym bardziej, że jego linia polityczna nie wszystkim odpowiadała. Do redakcji nadchodziły protesty i prośby o wycofanie prenumeraty. Siłę do wytrwania czerpał, jak zawsze, z modlitwy. Przykładem tego był plan dnia: każdego ranka msza święta i Komunia, potem udawał się na uniwersytet, żeby prowadzić zajęcia, zawsze żywe i cieszące się wielkim zainteresowaniem; po południu pracował w redakcji dziennika, aż do późnego wieczora.

Cóż takiego oburzającego pisał Lazzati? Rzeczy, o których od dawna mówił i myślał, tylko że teraz wypowiadał je z trybuny znacznie ważniejszej i z błogosławieństwem arcybiskupa Mediolanu. Przytoczmy fragment artykułu z 3 stycznia 1962 roku.

Jedność na płaszczyźnie politycznej, wymagana od katolików, nie może wykluczać prawa każdego z osobna do posługiwania się własną głową i w związku z tym do wyrażania własnych opinii na temat poszczególnych spraw, które podlegają dyskusji. Wśród nas wielu jest takich, którzy łączą w jedno naukę społeczną Kościoła i ideologię partii Chrześcijańskiej Demokracji. Partia nie powstaje na fundamencie takiej nauki, tylko ideologii, która wymaga jedności od wszystkich wstępujących do partii i działających w niej. Ideologia właśnie stanowi o sile partii. Jak łatwo zauważyć, tego rodzaju jedność nie obejmuje wszystkich katolików, tylko tych należących do partii, która czerpie swoją siłę z jedności ideologicznej. W tym miejscu dotykamy kwestii, która zwłaszcza w trudnych momentach ujawnia się w Chrześcijańskiej Demokracji - jest nią brak sprecyzowanej ideologii politycznej, albo, jeśli ktoś woli, współistnienie kilku ideologii razem.

Gazeta pod kierownictwem Lazzatiego nabiera nowego profilu społeczno-kulturalnego: dołączył codzienną stronę poświęconą ekonomii (była to nowość w tamtych czasach), powrócił do wydawania gazety także w poniedziałek, co zostało zawieszone w 1950 roku. Stworzył także nowe rubryki, ukazujące się raz w tygodniu: poświęconą młodzieży i przez nią redagowaną oraz przeglądom nowości wydawniczych.

Niektóre istotne wydarzenia śledził osobiście, by ułatwić czytelnikom ich zrozumienie i właściwą ocenę: poczynając od podróży premiera do Moskwy (latem 1961), kończąc na poszczególnych etapach pontyfikatu Jana XXIII, łącznie z Soborem i wielkimi encyklikami. Przebieg Soboru był komentowany przez dwu specjalnych wysłanników, do których dołączył „wysłannik" wyjątkowy, jakim był arcybiskup Montini. Podczas pierwszej sesji (drugą poprowadzi już jako papież) nadsyłał raz w tygodniu do dziennika „L'Italia" tak zwany „List z soboru" i zwyczaj ten został podtrzymany przez jego następcę na stolicy arcybiskupiej.

Nietrudno sobie wyobrazić, jak mediolański dziennik katolicki zareagował na wybór kardynała Montiniego na papieża. Wydanie nadzwyczajne ukazało się kilka minut po błogosławieństwie urbi et orbi, a Lazzati w artykule wstępnym nie mógł powstrzymać się od przypomnienia ostatniego spotkania w Mediolanie: „Pożegnał nas w niedzielę wieczorem na lotnisku, ze zwykłą sobie uprzejmością, choć przesłoniętą szczególnym wzruszeniem, jak gdyby chciał powtórzyć to, co kilka razy mówił nam w zeszłą sobotę, poruszając różne problemy: «W przyszłym tygodniu, po konklawe, pomyślimy także i o tym...»".

W 1964 r. Lazzati towarzyszył Pawłowi VI w jego podróży do Ziemi Świętej, nadsyłając z Jerozolimy i z Ammanu obszerne sprawozdania do gazety. Najbardziej jednak poruszał go i angażował do aktywności dziennikarskiej istotny, centrolewicowy przełom w polityce. Poza tym pojawił się jeszcze problem nacjonalizacji energii elektrycznej, decyzja trudna do strawienia dla wielu Lombardczyków.

W wyborach parlamentarnych w 1963 roku Chrześcijańska Demokracja utraciła wiele głosów. Lazzati tak to skomentował: „Absolutną koniecznością dla partii jest przezwyciężenie pewnych wewnętrznych niedomagań, które osłabiają jej pozycję na scenie politycznej. Mocniej powinna zostać zaznaczona jedność partii, ponieważ nadmierne zróżnicowanie opinii oraz rozgrywki personalne nie służą wzmacnianiu w wyborcach poczucia pewności, którego potrzebują".

Latem 1964 Lazzati odchodzi ze stanowiska dyrektora gazety. Nowy arcybiskup Mediolanu, Colombo, napisał, że już kardynał Montini zdecydował się przyjąć prośbę o zwolnienie, którą Lazzati złożył, chcąc wrócić do swoich zajęć uniwersyteckich. 

Okres względnej ciszy miał trwać zaledwie kilka lat. Tymczasem mógł oddać się w spokoju swojemu Instytutowi, który w czasach Montiniego zasadniczo określił swój charakter i swoje statuty, zwłaszcza kwestię relacji między świeckością a konsekracją. Montini, zostawszy papieżem, uznał go za Instytut na prawie papieskim. W okresie pomiędzy aktywnością parlamentarną a dziennikarską Lazzati zainicjował Międzynarodowe Kolegium dla Studentów Trzeciego Świata, we współpracy ze Stowarzyszeniem Świeckich do Pomocy Misjom oraz Katolickim Stowarzyszeniem Uniwersyteckim. Inicjatywa ta miała na celu: po pierwsze - podkreślenie konieczności popierania rozwoju byłych krajów kolonialnych poprzez kształcenie autochtonicznych elit zdolnych do pokierowania własnymi krajami, bez popadania w zależność od innych; po drugie, i był to cel kościelny: przypomnienie, że trzeba kształcić nie tylko miejscowy kler, ale także świeckich posiadających pełną świadomość chrześcijańską i bogatych w przymioty ludzkie, zdolnych dzięki temu dawać w życiu rodzinnym, zawodowym, w działalności społecznej, kulturalnej i politycznej świadectwo o znaczeniu świadomości chrześcijańskiej dla rozwiązywania problemów tych społeczeństw, z których się wywodzą.

Arcybiskup Montini w jednym z listów pisanych do Lazzatiego wyraził swoje uznanie dla tej inicjatywy i określił ją tymi słowami: „niełatwa, ponieważ dotyka wielu zagadnień natury pedagogicznej, naukowej, duchowej i wreszcie organizacyjnej, ale równocześnie ukazuje w sposób ewidentny dalekosiężność celów tej instytucji".