Chrześcijańska przygoda (6)

X. REKTOR „SWOJEGO" UNIWERSYTETU

Za narzędzie najodpowiedniejsze do urzeczywistnienia swojej „utopii" i swojego powołania Lazzati uważał Instytut Chrystusa Króla. Jeśli ojciec Gemelli ze swoimi Missionari delia Regalita myślał o pracy nad światem, a Dossetti wybrał życie poza światem, to Lazzati zdecydował się działać w świecie i dla świata. Z tego też powodu może być uznany za prekursora tej szczególnej formy życia chrześcijańskiego, jaką wybrały instytuty świeckie. Kardynał Hamer - prefekt Kongregacji watykańskiej, która zajmuje się zakonnikami i instytutami świeckimi - powiedział: „Jestem pewien, że kiedy opracuje się historię Kościoła we Włoszech, dla Giuseppe Lazzatiego będzie zarezerwowane miejsce, na jakie sobie zasłużył - miejsce wybitne".

Giuseppe był przekonany, że jako chrześcijanie powinniśmy kochać świat i służyć mu, a jako świeccy służyć pomocą Kościołowi w jego dziele ewangelizacji. Do idei tych dorastał stopniowo i powoli, wsłuchując się w głos serca. Od młodości zadawał sobie pytanie, jaka jest wola Boża względem niego, i szybko zdał sobie sprawę, że jest powołany do szczególnego życia konsekrowanego.

W tamtych czasach tego typu powołanie, powołanie do życia konsekrowanego, wyrażało się w dwóch tylko formach: kapłaństwie lub życiu zakonnym. Podczas lat spędzonych w Instytucie ojca Gemellego odkrył, że każdy ochrzczony ma w świecie misję do spełnienia, a świętość można osiągnąć wypełniając zwykłe obowiązki, które niesie ze sobą codzienność. Innymi słowy, zdaniem Lazzatiego, jesteśmy świeckimi apostołami nie z powodu zleconej nam przez Kościół „misji specjalnej", ale na mocy chrztu świętego, który zobowiązuje konsekwentnego chrześcijanina do bycia solą ziemi bądź zaczynem w „cieście" świata. Jeśli potem zaś świecki pragnie w sposób bardziej radykalny potwierdzić powołanie wypływające z chrztu świętego i uczynić je pełniejszym, może pójść za radami ewangelicznymi, ale zawsze tkwiąc w świecie, który jest jego naturalnym miejscem dawania świadectwa. Tak oto, po bolesnej rozłące z Missionari delia Regalita narodził się Instytut Milites Christi.

Czas spędzony w obozach nazistowskich był nadzwyczaj owocny dla „Milites". Lazzati mógł - także dzięki zetknięciu się z cierpieniem, w dramatycznych okolicznościach - głębiej spojrzeć na rolę chrześcijanina świeckiego w Kościele i świecie. W liście wysłanym do członków Instytutu, w kwietniu 1948 roku, specyfika takiego powołania była już wyraźnie widoczna: „Pozostać w świecie, jednocześnie nie będąc ze świata, budować królestwo Chrystusa, to znaczy, poddać Mu świat, aby dokonała się pełnia wcielenia i objawił się jego cel, którym jest uwielbienie Ojca. I właśnie nasze powołanie jest wezwaniem do takiej świętości".

Zatwierdzenie Instytutu na prawie diecezjalnym nastąpiło w 1952 roku; w 1969 Instytut zmienił nazwę na Instytut Chrystusa Króla, pozbywając się w ten sposób terminologii pochodzenia militarnego. Także i w tym Lazzati potrafił dotrzymać kroku zmieniającym się czasom. Dodatkowe poprawki zostały wprowadzone w okresie soborowym.

Już w 1962 roku Lazzati, wraz z kilkoma innymi osobami, zostaje powołany do grupy roboczej, która miała zorganizować pierwsze międzynarodowe spotkanie przewodniczących instytutów świeckich, planowane we Francji, w lipcu 1963 roku. Na początku Soboru oczekiwanie instytutów świeckich na ostateczne uznanie ich formy życia spotyka się z pewnymi trudnościami. To właśnie interwencja, którą podjął Lazzati u papieża Pawła VI, przyczyni się do zmiany ważnego punktu w dekrecie Perfectae caritatis, poprzez wyraźne rozróżnienie między formami konsekracji: zakonną, z jednej strony, a świecką z drugiej. Lazzati zaproponował następujące zdanie: „Instytuty świeckie, choć nie są instytutami zakonnymi...", żeby uniknąć przedstawiania ich - instytutów świeckich - w dekrecie dotyczącym odnowy życia zakonnego - jako nowej formy właśnie „życia zakonnego". Paweł VI, zwracając się w 1972 roku do głównych przełożonych z różnych instytutów świeckich, określił je jako „wysunięte na świat skrzydło Kościoła". W czasie posoborowym Giuseppe pochłonięty był nową redakcją Konstytucji Instytutu, co pozostawało w związku z pracami nad nowym Kodeksem Prawa Kanonicznego.

W trakcie audiencji udzielonej członkom Instytutu Chrystusa Króla, przybyłym do Rzymu w pielgrzymce z okazji Roku Wiary, papież Paweł VI powiedział, odchodząc w pewnym momencie od oficjalnego tekstu przemówienia:

W związku z „uświęceniem świata" pamiętamy rozmowę z profesorem Lazzatim, która pozostanie na zawsze w naszej pamięci. Wyjaśniał on nam to, czego odbicie zobaczyliśmy później w dekrecie soborowym: że życie w świecie dla tego, kto znajduje się w waszej sytuacji duchowej, z podjętymi świadomie obowiązkami, nie jest jedynie przeszkodą do pokonania, nie jest jedynie środowiskiem, w którym wytycza się drogę do zbawienia własnej duszy i dusz innych. Ale jest przede wszystkim terenem żyznym i zarazem źródłem waszej duchowości i, powiedzmy to otwarcie, waszej świętości. Wykonywany zawód staje się elementem pozytywnym, a nie negatywnym bądź obojętnym; nieustannie pobudza do urzeczywistniania poświęcenia świata, które powinno - będąc miłe Bogu -zmieniać nieco oblicze spraw doczesnych i świeckich, czyniąc je godnymi królestwa Bożego i zachowując jednocześnie szacunek dla ich natury i praw, którymi się rządzą i w których znajdują swoje potwierdzenie.

Tak wyraźne uznanie rzadko kiedy wychodzi z ust Papieża. W 1969 roku Lazzati przewodniczył komitetowi organizacyjnemu pierwszego światowego kongresu instytutów świeckich, który miał odbyć się we wrześniu 1970 roku w Rzymie.

Przyszli członkowie Instytutu w różny sposób zapoznawali się z tą formą życia, ale często spotkanie z Lazzatim rozstrzygało o podjęciu ostatecznej decyzji. Antonio Sartorello, na przykład, jako świeżo dyplomowany lekarz natknął się na statut Milites Christi, który od razu wydał mu się skrojony na jego miarę, ponieważ już wcześniej miał zamiar wybrać stan życia poświęconego Bogu, pozostając równocześnie w świecie jako świecki. Poprosił więc Lazzatiego o spotkanie i ten przyjechał specjalnie do Treviso, by się z nim zobaczyć. Był to marzec roku 1954.

Prosząc, abym usiadł obok niego, od razu stworzył atmosferę, w której poczułem się swobodnie. Twarz szczera i spokojna, włosy ciemnoblond, czoło szerokie i wysokie, oczy bystre i przenikliwe, głos ciepły, głęboki i przekonywający, gestykulacja umiarkowana, podkreślająca ważniejsze słowa i myśli. Słuchałem go z zapartym tchem, był wspaniałym mówcą i wyśmienitym rozmówcą, umiał jednak zachować umiar. Nie można było oczywiście powiedzieć wszystkiego komuś dopiero co poznanemu, i dlatego rozmowa nie dotarła do istoty rzeczy. W drodze powrotnej, przemierzając na rowerze kilometry dzielące mnie od stacji, rozmyślałem o zdarzeniu, które mi się przytraifło, i o człowieku, który został mi opatrznościowo zesłany przez Pana, by oświetlić moją drogę. Coś wielkiego i nadzwyczajnego wydarzyło się tamtego dnia.

Wkrótce Lazzati napisał do Antonia, że może uważać się za przyjętego na czas próbny. Jednocześnie zawiadamiał, że okres aspirancki może rozpocząć w uroczystość Chrystusa Króla. „Byt to pierwszy list - podkreśla Sartorello - pierwszy spośród wielu innych, które zazdrośnie przechowuję. Od początku okresu aspiranckiego do momentu złożenia ślubów przychodziło ich coraz więcej. (...) Byłem mało wyrobiony i potrzebowałem całej jego mądrości i doświadczenia. Pisywałem więc do niego, gdyż potrzebowałem wskazówek, wyjaśnień, kryteriów do podejmowania decyzji. I niezwłocznie otrzymywałem odpowiedź, czasami zwięzłą, a czasami obszerną, jak rozmowa. Czynił tak pomimo wielu obowiązków, z pewnością niemałych i niełatwych. 5 listopada 1968 roku pisał do mnie: «O jednej rzeczy nie powinieneś nigdy wspominać, o tym, że mi przeszkadzasz, ponieważ sprawia mi radość możliwość oderwania się na chwilę od zbyt wielu spraw i trosk, które związane są ze stanowiskiem tak odpowiedzialnymi'".

Pisząc o „stanowisku" - miał na myśli funkcję rektora Uniwersytetu Katolickiego, powierzoną mu w lipcu 1968 roku. Warto przypomnieć, że w 1965 został wybrany na dziekana Wydziału Humanistycznego, a równocześnie był konsultantem w Ministerstwie Edukacji.

Nominacja na rektora przyszła w momencie szczególnie trudnym. Był to gorący czas kontestacji studenckiej 1968 roku, która we Włoszech wybuchła po raz pierwszy, właśnie w Uniwersytecie Katolickim, zaskakując człowieka tak łagodnego i dobrego, jakim był ówczesny rektor Ezio Franceschini. Jako nieuleczalny optymista (miał zwyczaj mówić, że świat pełen jest świętych), prawdopodobnie nie całkiem zdawał sobie sprawę z nadchodzącej burzy. W niedługim czasie studenci rozpoczęli okupację Uniwersytetu, i Franceschini chcąc rozładować sytuację dobrowolnie podał się do dymisji. Lazzati zostaje mianowany prorektorem do czasu wygaśnięcia kadencji kolegi, co było kwestią kilku miesięcy. Podczas tej próby okazał swoją kompetencję, mimo sceptycznych przewidywań niektórych, i udowodnił, że orientuje się całkiem dobrze w problemach „swojego" uniwersytetu. Przyjęcie stanowiska równało się wtedy podjęciu sporego ryzyka, ale Lazzati jeszcze raz zdał się na swoje poczucie służby i zabrał się do pracy. Wyniki były widoczne od razu, do tego stopnia, że Rada Administracyjna Uniwersytetu powierzyła mu stanowisko rektora na okres trzech lat, by później przedłużać kadencję aż do 1983 roku.

Z tamtego okresu posiadamy cenne świadectwo Maria Capanny - ówczesnego lidera lewackiego Ruchu Studenckiego. Kiedy rozpoczęły się zamieszki, Lazzati był dziekanem Wydziału Humanistycznego, na którym studiował Capanna. Jego linia postępowania już wtedy, ale przede wszystkim jako rektora, polegała na zdecydowanym mierzeniu się z problemami, aż do usunięcia z Uniwersytetu liderów kontestacji. Capanna tak opisuje moment, w którym został poddany publicznemu przesłuchaniu przed Senatem Uniwersytetu, w styczniu 1968 roku:

Lazzati siedział obok rektora Franceschiniego. Oskarżyciel, kończąc swoją mowę, utrzymaną w stylu Inkwizycji, zapytał mnie, czy się wyrzekam idei, którymi się kieruję w walkach studenckich, czy też nie. Jednym tchem i w sposób prowokacyjny odpowiadam, że nie wyrzekam się niczego i że duch Ewangelii jest po mojej stronie. Ostatnie słowa wypowiadam wpatrując się w Lazzatiego. Człowiek ten nie spuszcza oczu, nie leży to w jego naturze, ale twarz zdradza lekkie drżenie, udzielające się lśniącym gronostajom przykrywającym jego ramiona. Kilka lat później mieliśmy okazję rozmawiać ze sobą przez telefon, i właśnie Lazzati przypomniał tamten moment. Powiedział z sympatią, że moja duma pozwoliła mu poczuć się znowu młodym, a moje wydalenie z Uniwersytetu odczuł jako porażkę, ale było ono konieczne ze względu na najwyższe racje Uniwersytetu Katolickiego.

Biskup Carlo Colombo, który w czasie Soboru był teologiem Pawła VI, wspomina, jak w sposób prowokacyjny zakłócone zostało przez Ruch Studencki jedno z wystąpień rektora, do tego stopnia, że kardynał Pellegrino, któ¬ry mu asystował, oburzony opuścił salę. „Lazzati natomiast pozostał i kontynuowł wystąpienie nie podnosząc głosu, tym samym tonem, z tą samą stanowczością, dając dowód wielkiej siły ducha. W końcu studenci z Ruchu Studenckiego Maria Capanny zostali pokonani, ponieważ zrozumieli, że mają przed sobą prawdziwego człowieka. Ten sam hart ducha, wypływający z wiary, ożywiał jego działalność związaną z zarządzaniem Uniwersytetem. Nie dawał sobą sterować nawet szanowanym przez siebie przyjaciołom".

Lazzati nie zapomniał o Capannie i o innych wydalonych ze studiów: dyskretnie pomagał niektórym z nich, również finansowo; nie zerwał przyjaźni, kierując się szacunkiem dla odmiennych poglądów. Zresztą sam Capanna przyznał: „Postać Lazzatiego zawsze mnie fascynowała: człowiek o jasnym umyśle, nieskazitelny, czasami również twardy, odważny w podejmowaniu decyzji, o wielkiej kulturze klasycznej (...). Znajomość z nim przyczyniła się decydująco do zrozumienia przeze mnie myśli i kultury postępowych katolików. Kiedy zbliżały się wybory na prezydenta Republiki, byłem prawie zdecydowany, by poprosić moją partię o zgłoszenie kandydatury Lazzatiego. Jego sylwetka moralna i przeszłość polityczna były bardziej niż godne zaufania. Zostałem w sposób uprzejmy, ale stanowczy odwiedziony od tego zamiaru przez samego zainteresowanego. Niechęć do wystawiania się na widok publiczny była jeszcze jedną jego zaletą".

Strategia Lazzatiego wobec kontestacji nie ograniczyła się tylko do wydalenia liderów. Jednocześnie podjął wszechstronną analizę tego zjawiska. Chciał zrozumieć przyczyny i ze zwykłą sobie uczciwością intelektualną uchwycił analogie między poważniejszymi żądaniami studentów a ideałami zawartymi w Konstytucji Republiki. Nigdy nie zerwał dialogu z młodzieżą, wiedząc, że Uniwersytet utraciłby swój charakter, jeśli przestałby być miejscem dysput ideowych. Siłą rozumu i równowagi wewnętrznej zdołał sprowadzić kontestację do form możliwych do przyjęcia. Rzecz interesująca: znacznie trudniej było mu porozumieć się z ruchem Comunione e Liberazione („Wspólnota i Wyzwolenie"), przez który był równie mocno krytykowany; przyczyna, jak dotąd, pozostaje nieznana.

Ocaliwszy to, co było dobre w kontestacji studenckiej, zajął się „rozjaśnianiem" w oczach katolików włoskich wizerunku Uniwersytetu Najświętszego Serca. W opinii publicznej wizerunek ów został rzeczywiście wypaczony. „Jakiś dowód na to? - powiedział w wywiadzie udzielonym tygodnikowi «Famiglia Cristiana» w 1975 roku. - Rzućmy okiem na wpływy ze zbiórki przeprowadzonej w Dniu Uniwersyteckim w roku 1974: 60 procent parafii włoskich nie zebrało ani jednego lira na nasz Uniwersytet. Stolica Święta - dorzucił - nie daje nam nic, poza osobistym wsparciem Papieża. Gdyby dla nas uczyniła wyjątek, musiałaby także wesprzeć finansowo inne uniwersytety katolickie, rozsiane po całym świecie. Wskutek niewłaściwego zrozumienia kontestacji studenckiej upowszechniła się opinia, że nasz Uniwersytet nie potrzebuje pomocy albo że jest wręcz bogaty. Ale nawet laik, po obliczeniu wydatków, zrozumie szybko, jaka jest nasza sytuacja finansowa...".
Zarzucano też w tych latach Uniwersytetowi nadmierne upolitycznienie i że rządzą nim to czerwoni, to czarni. W rzeczywistości wpływy skrajnych studenckich nurtów nie były tak silne, jak hałaśliwe i nagłaśniane, dając mylne wrażenie o wielkiej ich liczbie. „Tak naprawdę - powiedział mi wówczas Lazzati - osób zaangażowanych było ze dwadzieścia".

W każdym razie czułe „anteny", w które był wyposażony nowy rektor, pozwoliły mu zrozumieć potrzebę odnowienia systemu studiów -co było jednym z postulatów 1968 roku - by bardziej odpowiadał on potrzebom społeczeństwa. Lazzati posiadał jasną wizję tego, czym powinien być Uniwersytet Katolicki. U jej podstaw leżała konieczność, którą odczuwał jako obowiązek - zaangażowania kulturalnego Kościoła i katolików w świecie wobec wyzwania, jakie niosła ze sobą nowoczesność. Następnie konieczność podtrzymywania żywego kontaktu ze światem zewnętrznym, a nie zamykanie się w wąskim gronie akademickim. W celu podniesienia poziomu uczelni utworzył nowe instytuty, między innymi Instytut Religioznawstwa, okazując się także w tym pionierem. Nadał nową, żywą formę czasopismu „Vita e Pensiero", które zostało założone przez ojca Gemellego w początkach Uniwersytetu.

Z narzędzia pomocnego przy tworzeniu Uniwersytetu Lazzati uczynił, w 1970 roku, organ odnowy tegoż Uniwersytetu. Stopniowo pod jego wpływem wyrastały w wielu miastach włoskich ośrodki kultury, a następnie Ośrodek Studiów i Badań nad Rodziną. Organizuje się specjalistyczne kongresy i „kursy wzbogacenia wiedzy o kulturze", które angażują coraz większą liczbę osób dobrej woli, pragnących dołożyć swoją cegiełkę do budowy „miasta człowieka".

Intensywna była także wymiana i kontakty z Międzynarodową Federacją Uniwersytetów i Akademii Katolickich, a zwłaszcza z uczelnią w Krakowie, gdzie Lazzati poznał kardynała Karola Wojtyłę.

Zdaniem Lazzatiego, prace naukowe i dydaktyczne winny mieć na celu formację studentów zarówno w czasie ich pobytu w uczelni, jak i po jej ukończeniu, w pracy zawodowej. Kształcenie zatem powinno utracić charakter bezpośredniego przygotowania do zawodu - na rzecz pogłębiania zdolności krytycznego myślenia. „Niezdolność do głębszego spojrzenia na sprawę kształcenia - stwierdził w wywiadzie udzielonym mi w 1975 roku - sporo kosztowała środowiska katolickie i była przyczyną wielu rozczarowań. Także ostatnio przekonaliśmy się, że niezgodność między poczynaniami politycznymi a fundamentalnymi potrzebami kraju wynika z niedostatków formacji kulturalnej u działaczy politycznych i z wyboru rozwiązań nie odpowiadających wymogom czasu".

Miał problemy z tymi, którzy byli przeciwni nowemu statutowi Uniwersytetu, ponieważ mówiło się w nim o uczestnictwie wszystkich składników społeczności akademickiej w zarządzaniu uczelnią, o ciągłym doskonaleniu warsztatu naukowego i ustawicznym kształceniu, a także o zmianach organizacyjnych, które miały naruszyć wszechwładzę dyrektorów instytutów.

Walczył z całych sił, aby Uniwersytet Katolicki mógł mieć swój wydział teologiczny, w przekonaniu, że interdyscyplinarność powinna objąć także tę dziedzinę. „Uniwersytet Katolicki nigdy nie posiadał wydziału teologicznego - mówił mi - pomimo ogromnych starań ze strony Gemellego. Rzym zawsze mówił «nie»; trudno się spodziewać, by w najbliższym czasie coś uległo zmianie".

Zapytałem go, czy ma wrogów w środowisku akademickim. Wybrnął z tego dając intelgentną odpowiedź. „Nie powiedziałbym. Uwa¬żam, że znajduję się w sytuacji, w której wszyscy głęboko mnie szanują, nawet jeśli są tacy, którzy nie zgadzają się ze mną. W gruncie rzeczy, dobrze jest nie mieć zawsze racji - nie wydaje się Panu?".

Kontakt ze studentami oparty był na całkowitym oddaniu i szczerej lojalności z jego strony. Umiał także zrozumieć ich konkretne potrzeby, dyskretnie im pomagając. Ze współpracownikami i z wykładowcami szukał zawsze pełnego porozumienia. Był wymagający, ale sam dawał przykład, i w ten sposób wymykał się jakiejkolwiek krytyce. Od wykładowców wymagał w szczególności, by byli dobrze przygotowani.

Podsumujmy okres, w którym Lazzati był rektorem. Rozpoczniemy od zacytowania słów Jana Pawła II, wypowiedzianych z okazji nadania mu Wielkiego Krzyża Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego. Po stwierdzeniu, że „profesor Lazzati kierował Uniwersytetem Katolickim z wielką znajomością rzeczy, ciesząc się ogólnym poważaniem" - Papież podkreślił: „głęboka wrażliwość, z którą w latach naznaczonych głębokimi napięciami potrafił spojrzeć na ferment w środowisku młodzieży, pozwoliła mu uchwycić logikę jej dążeń i skierować je ku celom konstruktywnym. Szerokie poparcie dla takiego działania stało się wymownym potwierdzeniem szacunku i zaufania, którym różne składniki społeczności uniwersyteckiej obdarzały jego osobę. Każdy uznawał i chętnie uznaje w nim: prawość, szczerość, sprawiedliwość, uprzejmość i hart ducha, które to cechy dekret soborowy o apostolstwie świeckich wymienia jako warunek wstępny autentycznego świadectwa chrześcijańskiego".

Kiedy złożył funkcję rektora, odczuł swego rodzaju rozczarowanie, że zrealizował tylko częściowo swój program. Nie została ukończona praca nad tworzeniem instytutów, a Instytut Religioznawstwa, przez niego upragniony, nie spotkał się z przyjęciem, jakiego się spodziewał. Nie zdołał zreformować Statutu Uniwersytetu, który w jego zamyśle miał sprzyjać koordynowaniu badań naukowych z linią ideową Uniwersytetu, angażując o wiele więcej Kościół włoski. W końcu, nie udało mu się utworzyć wydziału teologicznego.

Jak wszystkie dzieła Lazzatiego, także i to miało zamknąć się pod znakiem utopii, ale z odcieniem zasadniczo optymistycznym, właściwym dla chrześcijanina, który potrafi siać ze świadomością, że inni zbiorą owoce. W tym znaczeniu może on być naprawdę uznany za „ponownego założyciela" Katolickiego Uniwersytetu Najświętszego Serca.

Wspomnieć jeszcze trzeba o krytycznym stanowisku, jakie ruch Comunione e Liberazione zajmował wobec Lazzatiego. On sam na łamach „Corriere della Sera", jednego z ważniejszych dzienników włoskich, napisał w tej sprawie: „Przyjaciele z CL wiedzą, że nie skrywałem nigdy przed nimi moich życzliwych, ale zdecydowanych wątpliwości co do podstaw teologicznych, formacyjnych i «politycznych», na których opiera się ten ruch. Żeby ustanowić relację powinowactwa i ciągłości pomiędzy dwoma rodzajami doświadczeń (CL i Chrześcijańską Demokracją), nie wystarczy, moim zdaniem, stwierdzenie tej samej dążności religijnej. Może będzie to grzech zarozumialstwa, ale wydaje mi się, że w latach naszej aktywności politycznej u większości z nas istniało pełne pasji poszukiwanie porozumienia i współpracy ze wszystkimi na wspólnym gruncie wartości racjonalnych i ogólnoludzkich. Wyrażało się to czasami w zachowaniu pełnym powściągliwości i umiarkowania, co nie zawsze można dostrzec w postępowaniu i metodach działania CL. Zachowanie takie było również właściwe dla De Gasperiego, co mimo różnic politycznych pozwalało nam utrzymywać z nim więź opartą na lojalności i szacunku; niestety, są to cechy coraz rzadziej występujące w dzisiejszym świecie politycznym (...). Jak zaznaczył sam De Gasperi, nawet w okresach otwartego konfliktu nasz stosunek do partii był zawsze lojalny. Czy można powiedzieć to samo o stosunku Movimento Focolare (reprezentacja polityczna CL) do Chrześcijańskiej Demokracji? My (grupa profesorska) nie pretendowaliśmy nigdy do przejęcia monopolu na reprezentowanie świata katolickiego, ponieważ nasza propozycja polityczna była jedną z wielu i w związku z tym podlegała dyskusji. Co więcej, mocno odczuwaliśmy naszą przynależność do tego państwa, które wreszcie mogło kształtować się jako wspólny dom".

Artykuł kończy się „gorzkim spostrzeżeniem obyczajowym. Jeżdżąc po Włoszech stwierdziłem, że istnieje młodzież pełna energii i bogata w możliwości, zrzeszona również i przede wszystkim w małych, lecz żywotnych grupach, które nie kochają się w rozgłosie. Trzeba je pobudzać do działania, ośmielać, a kiedy trzeba upominać po bratersku. W moim wieku już nie czas na mało poważne praktyki o niejasnym posmaku demagogii. Nagli natomiast potrzeba dawania świadectwa prawdzie, której tak niewiele dane nam jest oglądać w naszym życiu".

XI. SPRECYZOWANE POGLĄDY NA TEMAT ŚWIECKICH W KOŚCIELE

Lat, kiedy był rektorem, nie uznał z pewnością za wystarczająco owocne, myśląc nie o sobie, oczywiście, ale o dobru instytucji, w której pokładał nadzieje i której poświęcił większą część swojego życia.

Uniwersytet katolików włoskich pojmował on jako sumienie całego społeczeństwa; by przekonać się o tym, wystarczy przejrzeć zapiski z różnych kursów wzbogacania wiedzy o kulturze, odbywających się w wielu miejscach we Włoszech. Niestety, Uniwersytet tylko częściowo poszedł za jego koncepcją. Nie zdoławszy przekazać wszystkim swojej pasji, poczuł się trochę wyizolowany – był bardziej punktem odniesienia na zewnątrz niż wewnątrz Uniwersytetu. Dopóki posiadał mocne oparcie i pełne zaufanie u Pawła VI, kierunek kulturowy, który wytyczył, był utrzymany, później jednak przeważyły wewnątrz Uniwersytetu inne dążenia.

Pomimo to Lazzati nie ustawał w wysiłkach, by uczynić z Akademii Najświętszego Serca wartościowe narzędzie, pomocne przy tworzeniu polis - miasta człowieka, według wzoru, który nie będzie ani liberalno-kapitalistyczny ani socjalistyczno-komunistyczny. Tym też tłumaczy się fakt, że w ostatnich dwu latach swojego życia zapoczątkował ruch „Miasto Człowieka", ożywiając ponownie ideę Civitas humana z lat 1946-47. Usiłował w ten sposób zrealizować poza Uniwersytetem Katolickim projekt, którego nie udało mu się przeprowadzić na jego terenie. „Wszystko to - podkreśla szef wydziału prasowego Uniwersytetu - świadczy o nadzwyczajnej świeżości duchowej Lazzatiego, który w wieku 75 lat angażuje się z entuzjazmem w przedsięwzięcie, którego idea pociągała go w czasie całego długiego życia: od lat sprzeciwu wobec faszyzmu, w okresie pobytu w obozie i wreszcie, gdy był politykiem, dziennikarzem i rektorem. Bardziej niż na zreformowaniu struktur, zależało mu na zreformowaniu sumień".

Taki właśnie cel przyświecał poczynaniom politycznym Lazzatiego. Nie posiadał on może doskonałego warsztatu politycznego, rzadko zabierał głos w dyskusji parlamentarnej, słuchając w skupieniu innych; ale w ostatecznym rozrachunku liczyło się jego zdanie i jego synteza, ponieważ wrażliwość etyczna, jaką posiadał, wzbudzała pełne zaufanie. Po jego wystąpieniu już bez wahań szło się dalej.

W tym miejscu wypada przejść do jego nieprzerwanego dzieła formowania sumień, przede wszystkim młodych. To, co ukierunkowało, podtrzymywało i ponaglało Lazzatiego w tej misji, można nazwać „utopią Królestwa", którą każdy chrześcijanin urzeczywistnia w historii i w swoim codziennym życiu, pod znakiem „już i jeszcze nie", będącym zadatkiem i zapowiedzią naszego ostatecznego przeznaczenia. Kładł Lazzati nacisk na fakt, że „utopia" ta pozostanie niespełnionym marzeniem bądź będzie powstrzymywana, opóźniana czy odsuwana, jeśli najliczniejsza część ochrzczonych, czyli świeccy, nie będą wiedzieć, do czego Bóg ich powołał i co mają czynić.

Bóg powołuje każdego ze świeckich do współpracy w budowaniu Królestwa - „zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej" (Lumen Gentium, 31), to znaczy do działania w taki sposób, by świat i społeczeństwo odpowiadały stwórczemu i zbawczemu zamysłowi Boga.

Łatwo to powiedzieć, ale kiedy przejdziemy do konkretów, widać od razu, jak niewielu chrześcijan posiada jasny pogląd na tę sprawę. Stąd wynika pilna potrzeba formowania świadomości chrześcijańskiej, i Lazzati przez całe swoje życie oddawał się z widocznym rezultatem temu właśnie zadaniu - „by uczynić świeckich dojrzałymi".

Swój projekt pedagogiczny opierał na kilku podstawowych założeniach: przede wszystkim trzeba pomóc wiernym świeckim w uświadomieniu sobie powołania do świętości; pomóc w refleksji nad rzeczywistością ziemską i eschatologiczną, bo jeśli zabraknie tu solidnych odpowiedzi, nasze życie traci sens; w końcu trzeba pomóc im wyciągnąć z tego wszystkiego praktyczne konsekwencje. Kolejnym celem było wykształcenie takich przymiotów umysłu i ducha, które pozwoliłyby przyczyniać się - jako obywatele, wraz z innymi ludźmi dobrej woli - do budowania społeczeństwa sprawiedliwego. To ostatnie zadanie Lazzati określał mianem -„myślenia politycznego".

Jego metoda pedagogiczna była oparta na dialogu - pełnym szacunku i popartym argumentami naukowymi, a także na solidnej formacji wewnętrznej. Narzędzia zaś bywały różnorakie: stowarzyszenia katolickie (świętego Stanisława, następnie Akcja Katolicka), potem Uniwersytet w wielu swoich rolach, dziennikarstwo, Instytut Chrystusa Króla, „szkoła wiary" w eremie San Salvatore i wreszcie stowarzyszenie „Miasto Człowieka", o którym wyżej wspomnieliśmy.

Jednym z zasadniczych celów pozostawała zawsze formacja chrześcijańska, jako podstawa wszelkiej działalności. I dlatego już w 1935 roku był przeciwny masowemu przyjmowaniu do Akcji Katolickiej. Młodzież, która chciałaby w niej działać - podkreślał - winna być świadoma obowiązku, jaki bierze na siebie, w przeciwnym wypadku przyjęcie nie ma sensu.

Dla celu formacji swojej młodzieży napisał w latach trzydziestych i czterdziestych kilka tekstów katechetycznych dostosowanych do tego wieku: Wy jesteście latoroślami (na temat łaski); Mnie to uczyniliście (o miłosierdziu); Wola Ojca (o wyborze powołania). Z myślą o dorastającej młodzieży zmierzył się z delikatnym tematem czystości w książeczce Twoja walka. W czasie uwięzienia przygotował broszury, o których już wspomnieliśmy: Świt miłości i List do osiemnastolatka (o związkach uczuciowych) oraz Czas przygotowania (o narzeczeństwie). Poza aspektami charakterystycznymi dla tamtych czasów, które odzwierciedlają ówczesne poglądy i wrażliwość pedagogiczną, można dostrzec prymat życia wewnętrznego. Jest to typowe dla doświadczenia duchowego u Lazzatiego, mocno zakotwiczonego w życiu, które, z drugiej strony, stara się uniknąć pułapki powierzchownego aktywizmu, jako celu samego w sobie. Te same refleksje, ułożone w formie listu do braci z Instytutu, nie były niczym innym jak podniesieniem na wyższy poziom, dzięki bolesnym doświadczeniom obozowym, projektu edukacyjnego przeznaczonego dla świeckich konsekrowanych.

Razem z tym wszystkim wspomnieć trzeba o działalności kulturalnej, zapoczątkowanej wśród współtowarzyszy uwięzienia. Dowodzi to jasno, że kształcenie nie było dla niego zajęciem czysto intelektualnym, ale rzeczywistością na tyle istotną, że nie mógł się jej wyrzec nawet w dramatycznych warunkach obozowych. Potrzeba kształcenia nabrała jeszcze większego znaczenia w perspektywie powrotu do zniszczonego wojną kraju, który do odbudowy na nowych zasadach potrzebował dobrze przygotowanych kadr.

Również działalność parlamentarna Lazzatiego posiadała wyraźny wydźwięk pedagogiczny. Kiedy zorientował się, że nie jest stworzony do prowadzenia mediacji politycznych, wycofał się, by oddać się formowaniu sumień.

Trwały wkład Lazzatiego w życie Kościoła również związany jest z formacją świeckich chrześcijan. Już w latach pięćdziesiątych, idąc śladem badań przeprowadzonych przez takich teologów, jak Congar, Chenu i Thils, na temat „rzeczywistości doczesnej", wypracował swoją oryginalną myśl w tym zakresie, ponieważ uważał to zagadnienie za fundamentalne dla Kościoła. Ale dopiero po Soborze mógł w pełni rozwinąć swoje przemyślenia, pomagając zara-zem chrześcijanom w przyswojeniu sobie nauki soborowej.

Ważnym rozdziałem w działalności edukacyjnej Lazzatiego były spotkania, które miały pomóc młodzieży w wyborze powołania i w doskonaleniu życia duchowego. Idealne miejsce do tego znalazł w starym eremie San Salvatore, położonym w górach, około 50 km od Mediolanu. Kompleks klasztorny był zupełnie zaniedbany, Lazzati odrestaurował go i przeznaczył na ośrodek życia duchowego, gdzie już w latach pięćdziesiątych, ale przede wszystkim w czasie, kiedy był rektorem, aż do śmierci, pełnił z zapałem swoją misję edukacyjną. W San Salvatore odbywało się wiele kursów, podczas których Lazzati starał się odrobić zaniedbania spowodowane niedostatecznym przygotowaniem wielu wychowawców (rodziców, katechetów, zakonników i księży), pomagając młodym ludziom w dokładnym zrozumieniu ich powołania chrześcijańskiego. Rozmawiając bezpośrednio z mło¬dzieżą, sprawiał wrażenie ojca otoczonego gromadką dzieci. W stosunku do nich był wyrozumiały i zarazem wymagający, nie wahał się proponować im trudnego do wykonania programu życiowego, czyniąc go równocześnie fascynującym. Rozmowy prowadzone w eremie bardzo często przedłużane były poprzez kontakt listowny; młodzież zajmowała zawsze pierwsze miejsce na liście zajęć w notesie Lazzatiego.

W lutym 1976 roku zainicjował serię spotkań kwartalnych, z których wyłonił się potem całościowy zarys katechezy dla młodzieży dorosłej. Pomysł zrodził się z uważnej obserwacji włoskiej rzeczywistości kościelnej, która pozbawiona była odpowiednich programów formacyjnych dla młodzieży. Luka dotąd nie wypełniona, choć na szczęście w ostatnim czasie, tu i tam, coraz bardziej uświadamiana sobie.

Jak to było w stylu Lazzatiego, nie ograniczył się jedynie do wskazania problemu, ale poszukiwał też odpowiednich rozwiązań. Jeśli przejrzymy zagadnienia wybrane przez niego poczynając od roku 1976, odnajdziemy myśl przewodnią tej pedagogii: miłosierdzie, prawda, świecki chrześcijanin, cnota roztropności, cielesność, kultura chrześcijańska, miłość, obecność wiernych świeckich w Kościele, wzajemne relacje między wiarą, rozumem a historią. Spotkania odbywały się w ten sposób: Lazzati miał wykład wprowadzający, a potem dawał czas na refleksję osobistą. Następnie wszyscy gromadzili się razem i każdy dzielił się swoimi przemyśleniami, a kto chciał, prosił o wyjaśnienia. Wszystko osadzone było w modlitwie indywidualnej i wspólnotowej.

Główną troską Lazzatiego było przyzwyczajanie młodych ludzi do poważnego i logicznego myślenia o istotnych problemach egzystencjalnych, związanych z wiarą, powołaniem, zaangażowaniem doczesnym; myślenia, które rozjaśniane byłoby rozważaniem tajemnicy Objawienia.

Niedawno opublikowane zostały wykłady wygłaszane na spotkaniach odbywających się do 1977 roku; teksty te zachowały świeżość i aktualność oryginału, brakuje tylko ożywionego głosu autora; potrafił on przemawiać do młodzieży jak mało kto, chociaż nazywał siebie „biednym starcem", który dobrze się czuje w ich towarzystwie. (Seria nosi tytuł Zeszyty z San Salvatore).

Miejsce, które zajmuje Lazzati w historii Kościoła włoskiego, jest wybitne, także dzięki roli, jaką odegrał w krytycznych momentach kontestacji państwa i Kościoła. Jego „służba" czy „diakonia" została doceniona; między innymi powołany został na doradcę Kongregacji do Spraw Wychowania Chrześcijańskiego i Kongregacji do Spraw Życia Konsekrowanego (dwie ważne dykasterie watykańskie), a ponadto na doradcę Komisji do Spraw Rewizji Kodeksu Prawa Kanonicznego. Był także zaproszony w charakterze adiutor specialis na Synod Biskupów w 1974 roku, poświęcony tematowi „Ewangelizacji współczesnego świata", z którego papież Paweł VI zaczerpnął materiał do jednego z ważniejszych dokumentów swojego pontyfikatu - adhortacji apostolskiej Evangelii nuntiandi.

W 1975 roku otrzymał następną zaszczytną nominację od Konferencji Episkopatu Italii, kiedy jej sekretarzem był biskup Enrico Bartoletti. Lazzati został wiceprzewodniczącym komitetu przygotowawczego kongresu „Ewangelizacja i ludzki postęp", który odbył się w Rzymie w listopadzie 1976 roku. W tym pochłaniającym czas zajęciu wspomagali go biskup Bartoletti i jezuita Bartolomeo Sorge.

O tym wydarzeniu kościelnym mówiło się wiele i nie zawsze dobrze, ponieważ „poruszyło zastane wody" Kościoła, jeszcze nie dość świadomego przeobrażeń, które przechodził kraj w swojej tkance społecznej i religijnej. Naturalnie, zwolennicy odmiennej linii od tej proponowanej i zaakceptowanej z entuzjazmem przez bardziej otwartą część Kościoła włoskiego, nie wybaczyli Lazzatiemu decydującego wpływu, jaki wywarł na przygotowanie i przebieg kongresu. I tak zaczęły się dla niego nowe trudności.

Później, w 1985 roku, brał udział w kongresie w Loreto, i tym razem wchodził w skład komitetu przygotowawczego. Kongres w Loreto stał się znamiennym testem, ponieważ wyciągnął na światło dzienne konflikt między niektórymi orientacjami w Kościele - tymi, które przeciwstawiały się zmianom, i tymi, które zamierzały utrzymać kierunek reform.

Przede wszystkim dzięki Lazzatiemu oraz kardynałom Ballestrero i Martiniemu zdołano zachować równowagę i wysoki poziom dyskusji. Dwa powyższe nurty starły się już wcześniej, przy okazji dwu ważnych dla Italii wydarzeń - wprowadzenia ustawy rozwodowej i aborcyjnej, a następnie rozpisania zaproponowanego przez katolików referendum w sprawie uchylenia tych ustaw, które w obu przypadkach zostało przegrane. Ustawa rozwodowa weszła w życie z dniem l grudnia 1970 roku, i w tym samym dniu został opublikowany „Apel do Włochów", podpisany przez 25 osobistości świata kultury i nauki, które domagały się referendum w sprawie uchylenia tej ustawy. Gorycz Papieża z powodu jej przyjęcia była ogromna i wspomniał o tym w przemówieniu do Kolegium Kardynalskiego w czasie życzeń z okazji Bożego Narodzenia.

Lazzati czuł potrzebę przedstawienia Papieżowi swojego punktu widzenia i przesłał mu list, w którym stwierdził między innymi, że bodźcem do napisania go było „poczucie wielkiego obowiązku i służby wobec Kościoła", z nadzieją, że „nie wyjdzie poza ramy zakreślone przez roztropność i skromność". Wchodząc w istotę problemu pisał:

Nie mogę ukrywać mojego żywego zatroskania, że dla obrony zasady i wartości tak wzniosłej i tak delikatnej, jaką jest nierozerwalność małżeństwa, wybiera się sposoby, które mogą jeszcze powiększyć zło - to zło, które może być powstrzymane jedynie sposobami podpowiedzianymi przez wyższą mądrość.

Mam na myśli referendum, które z formalnego punktu widzenia niewątpliwie da się pogodzić z zasadami demokracji, ale stosowane w wyżej wymienionej materii wydaje mi się brzemienne w negatywne skutki. Skończyłoby się na przekształceniu w argument walki politycznej tego, co ze swej natury jest istotnym zagadnieniem religijnym. Referendum pogłębiłoby także podział, który, niestety, zaistniał wraz z uchwaleniem ustawy rozwodowej naruszającej konkordat, a który to podział wypadałoby zmniejszyć.

W Ewangelii, w związku ze sprawą listu rozwodowego (Mt 19, 8), znalazło się wiecznie aktualne określenie: „zatwardziałość serca" - zatwardziałość serc u tych, którzy nie mają wiary, jest faktem stałym, uniemożliwiającym przyjęcie tego, co było „na początku" i co Chrystus przywrócił do poprzedniej godności i wielkości, ale co bez Jego pomocy pozostaje niewykonalne.

Napawa bólem, że tego rodzaju „zatwardziałość serc" zdołała znaleźć swój wyraz w ustawach narodu, którego wielkość leży w tradycji chrześcijańskiej, którego siła i zwartość moralna wypływa z nierozerwalności małżeństwa. Jednakże za pomocą narzędzia, jakim jest referendum, nie można zaradzić tak wielkiej stracie, w materii tak delikatnej poprzez swój ścisły związek z wolnością, która jest warunkiem wstępnym każdej wartości religijnej.

Moim skromnym zdaniem jest inna droga, ukazywana nam nieustannie przez Waszą Świątobliwość, czego wybitnym potwierdzeniem jest ostatnia podróż apostolska Waszej Świątobliwości. Trzeba, abyśmy z odwagą, świadomą nieuniknionego ryzyka wolności, zaangażowali się wszyscy w dzieło ewangelizacji, która po świetlanym soborowym szlaku zaprowadzi nas do głębi misterium chrześcjaństwa - tam gdzie rozbudzona wiara będzie mogła dojrzeć istotne racje tego, czego wymaga życie po chrześcijańsku, a zarazem zaczerpnąć siły do wypełnienia takich wymagań. Tylko w ten sposób otworzą się nowe możliwości, aby słowo Boże bez skrępowania przenikało do świata, a chrześcijanie, nie poddając się zeświecczeniu, potrafili znaleźć oryginalne formy wyrazu w prawie rodzinnym, w dziedzinie współżycia ludzkiego - tego, co dar wiary pozwala rozpoznać rozumowi jako najbardziej odpowiadające potrzebom człowieka.

Referendum nie wydaje mi się stosowną formą; należy do innego porządku i tylko w jego ramach może być skuteczne.

Proszę Waszą Świątobliwość o wybaczenie, jeśli zbytnio się ośmieliłem. W czasie świąt Bożego Narodzenia będę szczególnie gorąco modlił się za Waszą Świątobliwość, aby radość Ducha Świętego podtrzymywała Waszą Świątobliwość w niestrudzonej służbie Kościołowi i światu.

Z duszą pełną synowskiej wdzięczności i oddania po¬wierzam się Waszej Świątobliwości w Chrystusie.

26 stycznia dotarła do Lazzatiego odpowiedź z watykańskiego Sekretariatu Stanu, która zawierała stwierdzenie, że list sprawił „wielką radość" Papieżowi, zarówno „ze względu na autora, jak i wagę sprawy". Niemniej zwrócono uwagę, że temat ten „interesuje różne odpowiedzialne organy i osoby, a także dotyczy wolnej inicjatywy poszczególnych grup. W każdym razie Jego Świątobliwość pragnie zapewnić Pana, że nie pozostanie bez znaczenia myśl, którą Pan wyłożył z synowskim zaufaniem i szczerością".

Inicjatorzy referendum nie podzielali poglądów Lazzatiego w tej sprawie. Jemu i innym wybitnym przedstawicielom świata katolickiego zarzucano, że spowodowali poważne trudności, nadając większą wagę dyskusjom nad nierozerwalnością małżeństwa kanonicznego. Ponadto wytykano Lazzatiemu, że miesza aspekt religijny z aspektem cywilnym małżeństwa, a także wypominano mu pogląd, że bez wiary i łaski byłoby dla poszczególnego człowieka rzeczą niemożliwą bronić i potwierdzać życiem nierozerwalność małżeństwa, to znaczy na podstawie argumentów pozareligijnych.

Dwa miesiące przed referendum w dzienniku „Awenire" ukazał się wywiad, w którym Lazzati przedstawiał argumenty z listu do Papieża.

Wiemy wszyscy, jak potoczyły się sprawy: 59,1 procenta Włochów głosowało za ustawą zezwalającą na rozwód; przeciw ustawie było 40,9 procenta. Stanowisko Lazzatiego, który mimo wszystko wzywał do głosowania za uchyleniem ustawy, było bliskie wielu katolikom i głosowali oni tak jak Lazzati.

Dla uzupełnienia informacji należy dodać, na podstawie tego, co przyjaciele Lazzatiego nazywają „wiarygodnymi świadectwami z pierwszej ręki", że tekst głośnego wywiadu w „Avvenire", jeszcze przed jego opublikowaniem, został przeczytany i zaaprobowany przez sekretarza Konferencji Episkopatu Italii - biskupa Bartolettiego.

Podobną orientację prezentował Lazzati w czasie debaty nad ustawą aborcyjną. Gdy sprawa dyskutowana była w parlamencie, wyrażał on jako chrześcijanin zdecydowany sprzeciw wobec zjawiska aborcji, dobitnie przy tym zaznaczając głębokie zaniepokojenie treścią proponowanej ustawy, jak i stanowiskiem zajmowanym w tej kwestii przez niektórych katolików. Uważał, na przykład, za mało realistyczną propozycję tzw. konsultacji, ze względu na fakt, że niewiele kobiet zwracałoby się po taką poradę, co utrwalałoby plagę aborcji potajemnej; miał też wątpliwości, czy instytucja konsultacji pełniłaby w rzeczywistości funkcję przypisaną jej przez ustawę, to znaczy - odwodzącą od aborcji. Bardziej prawdopodobne wydawało mu się, że tzw. konsultacje ograniczą się tylko do poradnictwa antykoncepcyjnego.

Uważał też za „absurd moralny" pozostawienie kobiecie ostatecznej decyzji, którą państwo tylko by zarejestrowało.

A jednak także w tym przypadku doszło do referendum. Wcześniej, w czasie dyskusji nad ustawą, Lazzati zajął się we współpracy z ekspertami z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Katolickiego poszukiwaniem takich rozwiązań, które nie dzieliłyby boleśnie wspólnoty wierzących. Na ten temat istnieje cenne świadectwo obecnego biskupa Triestu - Lorenza Belloniego, ówcześnie opiekuna duchowego Uniwersytetu. „W czasie walki o kształt tej ustawy - pisał - byłem bezpośrednim świadkiem jego wysiłków wkładanych w pogodzenie przeciwstawnych stanowisk, co mu się zresztą udało. Z Uniwersytetu Katolickiego, z jego inicjatywy, wyszła taka propozycja ustawy, która by zawierała potępienie aborcji jako zbrodni, ale jednocześnie rozszerzała możliwości złagodzenia kar za to, aż do odstąpienia od nich. Pomysł został odrzucony przez władze kościelne. Utrzymywano, że odstąpienie od karania równałoby się zamazaniu faktu popełnienia przestępstwa. Bolesne skutki są znane i obecnie ze wszystkich stron potępiane".