Modlitwa a życie codzienne
2 lutego 1978
Temat naszych rozważań określony jest dwoma rzeczownikami: modlitwa i życie. Chodzi o uchwycenie relacji zachodzącej między tymi dwoma rzeczywistościami. Mam wrażenie, ale może się mylę, że wybierając słowo 'życie', chciano wskazać na całokształt spraw do załatwienia, spraw, którymi wszyscy się zajmujemy, czyli wiele, różnych i często trudnych zajęć, z których utkana jest nasza codzienność. Chciałbym zastanowić się nad związkiem codzienności z modlitwą.
Wszystkim są znane wspomniane wyżej zajęcia - różnorodne i często trudne, które jednak wykonujemy w zależności od stanu, w którym żyjemy i od powierzonych nam zadań. Sądzę, że dni każdego z nas pełne są takich spraw. A jednak, nie mogę w tym miejscu nie przytoczyć słów św. Bernarda z De consideratione, użytych w rozmowie z papieżem Innocentym III; były to mocne i twarde słowa. Zwrócił się do niego w te słowa: „Przeklęte twoje zajęcia, jeśli przeszkadzają ci w modlitwie". A były to przecież sprawy, którymi zajmował się Papież! Chciałem przez to zaznaczyć, iż naprawdę poważnym problemem jest połączenie modlitwy z naszymi codziennymi zajęciami. Problem się zaostrza
w miarę przybywania zajęć, kiedy wzrasta ich ciężar gatunkowy i odpowiedzialność za nie. W pewnym sensie, problem ten nabiera szczególnej wagi dla osób świeckich, a to ze względu na rodzaj spraw, którymi się zajmują z racji powołania świeckiego oraz ze względu na środowisko ich działania i funkcjonowania.
Zanim spróbujemy uchwycić znaczenie relacji modlitwa-życie, myślę że należałoby zastanowić się nad tym, czym jest życie i dopiero wtedy zgłębiać charakter związku między życiem a modlitwą. Co to znaczy żyć? Może się wydawać, że tak postawione pytanie oddali nas od zasadniczego tematu, mam jednak nadzieję, że uda mi się wykazać, iż jest dokładnie odwrotnie, czyli zbliżymy się do samej istoty zagadnienia.
Zajęcia takie jak: praca gospodyni domowej matki/, parlamentarzysty, adwokata, robotnika, rolnika, kapłana, zakonnika, czy zakonnicy, czyż nie są życiem? Nasze życie daje się objaśniać właśnie poprzez zajęcia, do wykonania których jesteśmy zobowiązani, do których wzywa nas nasze powołanie, nasze zaangażowanie. Oto treść naszego życia.
Chciałbym, zatem odpowiedzieć na pytanie: Co to znaczy żyć naprawdę? Moja odpowiedź brzmi: Żyć, znaczy wypełniać zamysł Boży w stosunku do nas. Każdy z nas, bowiem, indywidualnie zaistniał w Bożym zamyśle, jest przez Ojca kochany i rozpoznawany i w tym wyraża się fakt, iż jesteśmy stworzeniami, że zostaliśmy stworzeni. A jeśli tak jest, to życie oznacza wypełnianie woli Boga. Jeśli prawdziwa jest Boża obietnica, że życie to wypełnianie istniejącego od początku czasów pełnego miłości zamysłu Boga w stosunku do nas, to logiczną konsekwencją jest życie pojęte jako wypełnianie woli Ojca.
Kolejny krok to wypełnianie woli Ojca - powtarzamy za Pawłem - „z Chrystusem, w Chrystusie", w którym zamysł ten odnawia się za sprawą Ducha Świętego. W ten sposób włączamy się w dwa wielkie misteria, nadające sens życiu: misterium stworzenia i odkupienia. „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam", nie są to słowa odnoszące się wyłącznie do Adama, są to słowa odnoszące się też do mnie, do każdego z nas. Ten „obraz i podobieństwo", według którego zostaliśmy w Słowie pomyślani, a w Duchu Świętymi od początku czasów ukochani; „obraz" ten, po wcześniejszym zniekształceniu odnawia się w Chrystusie. To Chrystus przyszedł na świat, aby ukazać nam „obraz", według którego powstaliśmy w zamyśle Ojca. Człowiek żyjąc „obraz" ten, odnowiony w Chrystusie, doprowadza do pełni, używając słów Pawła „do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa" /Ef 4,137.
„Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Święty, są synami Bożymi" /Rz 8,l4/, czyli tymi, którzy odnowili „obraz", według którego zostali stworzeni.
Jesteśmy w samym sercu misterium chrześcijańskiego. O, gdyby wszyscy chrześcijanie umieli go zgłębić! Niestety, niewielu jest takich, którzy wiedzą, co to znaczy być chrześcijaninem, może dlatego, że nasze czasy nie sprzyjają ciągłemu przypominaniu chrześcijanom głębi tego misterium. Porusza się wiele zagadnień, ale niektóre, wydają się nikogo już nie interesować, w ogóle o nich się nie mówi. Za czasów mojej młodości, tak nie było.
Można więc sformułować wniosek: twoje życie jest tym pełniejsze, im wierniej wypełniasz wolę Boga — oto jest życie! Warto zauważyć, iż taka postawa jest całkowicie przeciwstawna duchowi tego świata. W tym miejscu należałoby przywołać myśl św. Augustyna, który stwierdził, iż istnieją dwie siły działające w świecie: miłość Boga prowadząca, aż do pogardy dla siebie oraz miłość własna prowadząca, aż do pogardy dla Boga. Pierwsza nadaje chrześcijański sens życiu, a druga jest siłą napędową życia w duchu tego świata. W świetle istotowej sprzeczności chrześcijaństwa z duchem tego świata w ujęciu Janowym /1J 2,15-17/, pojmujemy znaczenie słów Jezusa: „nie proszę za światem" /J 17,91. Ważne jest, aby uchwycić głębokie znaczenie przeciwstawienia się duchowi tego świata, które stawia życie chrześcijańskie - rozumiane jako miłość Boga, aż do pogardy siebie - wobec takiej wizji świata, która stawia na miłość własną, aż do pogardy dla Boga. Uświadomienie sobie tego jest o tyle ważne, że determinuje styl życia.
A zatem: Co to znaczy żyć? Przywołajmy słowa Jezusa: „Moim pokarmem jest wypełniać wolę Ojca" /J 4, 347. Czyż pokarm nie jest środkiem zapewniającym życie? Próbowaliście kiedyś oduczyć się jeść? Anegdota mówi, że był taki, co się oduczył, ale umarł. Innym stwierdzeniem Jezusa jest: „Czynię to, co jest miłe Ojcu" - aż do ostateczności, aż do sytuacji granicznych: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich. Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie" /Łk 22,42/. Warto zauważyć, że w wypełnianiu woli Boga nawet śmierć nie jest przeszkodą, gdyż jest ona początkiem życia. Życie takie jest w praktyce możliwe, o ile będziemy w harmonii z Ojcem, czyli będziemy uczestniczyć w Jego życiu; będziemy myśleć, jak Ojciec - i to nazywamy wiarą, będziemy kochać, jak Ojciec - i to nazywamy miłością.
Powinniśmy umieć przełożyć język doktryny chrześcijańskiej na codzienną rzeczywistość.
Nieocenionym środkiem życia i działania w harmonii z Ojcem jest modlitwa. To modlitwa sprawia, że nieprzyjaciel życia boskiego chce ją uczynić trudną, męczącą, nudną, uciążliwą, tak, by przesuwać ją na koniec dnia, po załatwieniu wszystkich spraw. I jeśli uda mu się doprowadzić do tego, że przestaniemy się modlić, to z pewnością nie będziemy żyć pełnią życia.
A zatem, jeśli liczne, różnorodne, trudne codzienne sprawy stanowią kontekst, osnowę naszego życia, i jeśli mają być wypełniane w harmonii z Ojcem, to dlatego, że tego pragnie Bóg.
Oto zasadniczy powód nadający sens i wartość moim działaniom. Może to być najskromniejsza rzecz, czyniona w ukryciu, mało atrakcyjna, a może nawet pogardzana, ale wykonuję ją, gdyż tego chce Bóg. Niech każdy wie, że działając zgodnie z wolą Bożą, jego skromne czyny nabierają olbrzymiej wartości. Działamy nie tylko dlatego, że Bóg tego chce, ale powinniśmy działać w sposób Bogu miły. Porządne wykonywanie naszych zadań, to rzecz bardzo trudna, ale wykonujemy je z miłości do Boga, i to tak, by mogły służyć naszym braciom.
Jeśli więc nasze codzienne zajęcia, obowiązki, są przeżywane w taki sposób, to wtedy naprawdę żyjemy. Ale nie doświadczymy takiego życia, jeśli wszystkie nasze codzienne sprawy nie będą przeniknięte modlitwą. Modlitwa jest nam potrzebna, aby nasze życie było zanurzone w ciągłym dialogu z Bogiem, a nasze czyny stały się odpowiedzią daną Bogu, który nas kocha i z miłości chce nas kształtować.
Modlitwa jest konieczna, gdyż jest niezawodnym środkiem, pasem transmisyjnym Boskich łask, które, z kolei, pozwalają pielęgnować, odzyskać, jeśli je utraciliśmy, podsycać życie Boże w nas. Inaczej mówiąc, jest to życie łaski, uczestnictwo w życiu Trójcy, możliwe dzięki dziecięctwu Bożemu otrzymanemu na chrzcie, które wyraża się w wierze, nadziei i miłości oraz w wielkich cnotach kardynalnych. Są to owoce obecności w naszym życiu nowego pierwiastka. Wiara nie rodzi się z mojej ludzkiej natury, wiara jest pewną zdolnością, cnotą, zawiązkiem nowego życia, które pozwala mi myśleć po Bożemu, poznawać tak, jak poznaje Bóg. Miłość uzdalnia mnie do miłowania po Bożemu, ale, by to osiągnąć potrzebne jest podsycanie życia Bożego we mnie. A do tego potrzebna jest modlitwa, gdyż Bóg poprzez modlitwę przyrzekł nam pomoc, a wiemy, że jest wierny swym obietnicom.
Oto moc modlitwy, która jest konieczna, jako że jest ćwiczeniem w wierze, nadziei i miłości, czyli w tych cnotach, które wspierają naszą ludzką aktywność i otwierają ją na cel ostateczny.
Mając na względzie taką koncepcję modlitwy, nie możemy jej sprowadzać do powtarzania pobożnych formułek, do gestów pozbawionych prawdziwej wartości. Sama w sobie modlitwa, już w momencie przystąpienia do niej staje się aktem wiary, już jest otwarciem się na nadzieję, która nie zawodzi i pozwala mi dostrzegać najwyższe cele. Właśnie na te cele ostateczne zorientowane są moje codzienne działania. Modlitwa jest już otwarciem się na dialog miłości z Bogiem, jest już aktem miłości.
Jeśli modlitwa tym nie jest, to jest pozbawiona znaczenia.
Podkreślam z naciskiem, że modlitwa jest konieczna i czynię to z perspektywy osoby świeckiej, zaangażowanej w świecką działalność. Całokształt działań świeckich, zmierza do realizacji Bożego polecenia, danego pierwszemu człowiekowi: „czyńcie sobie ziemię poddaną" /Rdz 1,281, czyli do budowy miasta na miarę człowieka, w którym wszelkie dobra dane od Boga do dyspozycji człowieka, będą zdobywane i przeznaczane tak, by służyły człowiekowi, do jego pełnego rozwoju oraz do rozwoju wszystkich ludzi. Nie myślcie jedynie o wielkich zadaniach na wysokim szczeblu, ale trzeba zejść na poziom zwykłych ludzkich zadań, na poziom każdego, kto działa wewnątrz rzeczywistości doczesnej: na poziom życia rodzinnego, życia zawodowego, na poziom relacji międzyludzkich, relacji społecznych we wszystkich ich aspektach. A zatem, modlitwa jest konieczna dla osoby zaangażowanej w sprawy świeckie i czasami przytłoczonej ciężarem odpowiedzialności. W takim razie modlitwa musi być nieustannym wzywaniem Mądrości, tej Mądrości, która jest obecnością wcielonej Mądrości Słowa, towarzyszącej człowiekowi za sprawą Ducha Świętego. Jest to Mądrość, o którą prosił Salomon /zobacz Księga Mądrości rozdział 9/; Mądrość, która uczy umiarkowania i roztropności, sprawiedliwości i męstwa, a nic nie jest bardziej potrzebne człowiekowi do życia. Są to fundamentalne cnoty niezbędne do budowy miasta na miarę człowieka. Umiarkowanie to zdolność dostrzegania i doceniania wszystkich rzeczy, które są na świecie i używania ich zgodnie z ich przeznaczeniem. Nie powinniśmy dać się zniewolić rzeczom, czyniąc je celem naszego życia. Roztropność to umiejętność wyboru celu oraz środków dostosowanych do jego osiągnięcia. Sprawiedliwość nie wymaga komentarza. Męstwo — tak odległe od przemocy, choć zdolne do wywierania presji na nas samych, byleby tylko nie używać przemocy w stosunku do innych.
Cnoty te są nam potrzebne każdego dnia, zwłaszcza tym, którzy wypełniają swe świeckie zadania, przy budowie miasta na miarę człowieka i czynią to w środowiskach mało przyjaznych, gdzie spotykają się z szykanami i lekceważeniem. „Prześladowali Mnie, będą i was prześladować".
W środowiskach, w których żyjemy i pracujemy, często dostrzegamy to fatalne zauroczenie rzeczami, gdzie bożkiem są pieniądze, bożkiem są przyjemności, bożkiem jest niepohamowana ambicja.
My zaś, jeśli chcemy po chrześcijańsku przeżywać nasz stosunek do rzeczy, czyli zajmować się rzeczywistością, gdyż tego chce Bóg, w sposób miły Bogu, dla miłości Bożej, to, jak powietrza, potrzebujemy Mądrości. Salomon, który był politykiem /sam to przyznaje, kiedy stwierdza: „moim zadaniem jest rozporządzanie sprawiedliwością"/ tak się modlił: „Wyślij ją z niebios świętych, ześlij od tronu swej chwały, by przy mnie będąc pracowała ze mną żebym poznał, co jest Tobie miłe" /Mdr 9,10/.
Chciałbym, aby wszyscy w swych sercach rozsmakowali się w głębi tych słów. Nasza modlitwa powinna, więc być nieustannym wezwaniem do Boga, aby zesłał nam z niebios Mądrość, która będzie nam towarzyszyć, będzie z nami pracować, abyśmy dzień po dniu, godzina po godzinie mogli odkrywać właściwy sposób działania, czyli taki, który podoba się Bogu, gdyż realizuje Jego wolę. Jeśli tak będziemy postrzegać relację modlitwa-życie, pojmiemy sens naszych działań. Rodzi się kolejne pytanie: Kiedy przystępuję do modlitwy, to czy mam myśleć o mojej pracy i zaangażowaniach, czy o nich zapomnieć? Innymi słowy: Czy moje zaangażowania mają stanowić treść modlitwy, czy ją rozpraszają? Oto konkretny problem. Moim zdaniem, nasze codzienne sprawy powinny być treścią modlitwy, ale postrzegane w Bożym świetle, jako elementy Jego woli. W trakcie modlitwy powinniśmy rozważyć, czy naprawdę działamy zgodnie z wolą Bożą, powinniśmy prosić o łaskę rozpoznania, aby nasze działania mieściły się w tym strumieniu prawdziwego życia, które się nigdy nie kończy, które nie zna śmierci.
Patrząc z takiej perspektywy, myślę że można delektować się modlitwą, kiedy wracając każdego dnia do domu, po przeżyciu otrzymanego z rąk Boga dnia, nie sposób powstrzymać się od uwielbienia, adoracji i dziękczynienia całym sercem, całym umysłem ze wszystkich sił. Jakże nie prosić Boga o przebaczenie, uświadomiwszy sobie swoją niedoskonałość?
Jeśli uda nam się tak postrzegać relację modlitwa-życie, sądzę że będzie nam łatwiej zwalczać pojawiające się trudności - realne bądź pozorne — które chcą nas zniechęcić do modlitwy. Wtedy nasza modlitwa stanie się owocna, czyli nabierze prawdziwego znaczenia.