Świadectwo ks. bpa Marco Ferrari

Za zaproszenie mnie na to spotkanie dziękuję zarówno profesorowi Lazzatiemu, jak Przewodniczącemu Instytutu Świeckiego Chrystusa Króla. Pragnę na wstępie przekazać wam pozdrowienia od kard. Martini. Czynię to jednak nie dlatego, że właśnie go widziałem, ale dlatego, że z geograficznego punktu widzenia jestem jego sąsiadem. Mieszkam w odległości 3 km od Aloisianum w Gallarate, a więc zdarza się, że się spotykamy. Muszę powiedzieć, że chociaż umysł księdza kardynała wciąż jeszcze jest sprawny jak dawniej, nie dopisują mu już siły fizyczne. I z pewnością jest mu bardzo przykro, że nie mógł przybyć do Pustelni, gdzie oddychałby ową szczególną atmosferą, kształtowaną nie tylko przez piękno natury, ale przede wszystkim bogactwo duchowe. 

Nie mogę powiedzieć, że osobiście znałem Lazzatiego. Kilka razy spotkałem go, wymieniliśmy parę zdawkowych słów, ale niezbyt wiele. Czytałem jednak niektóre jego rzeczy i wciąż jeszcze mnie one fascynują. Chciałbym tu podziękować prof. Viotto z Varese za wszystkie razem przeżyte lata, ale i za to, że dał mi tyle lekcji z Maritaina. Zwykle potrzeba mi trochę czasu, aby wszystko strawić, ale profesor Viotto sprawił, że w końcu zrozumiałem Maritaina. Pozwoliło mi to również lepiej rozumieć Lazzatiego.

Co mogę powiedzieć o Lazzatim? Wszystko i nic. Wszystko w znaczeniu, że przyłączam się do świadectw, które tutaj zostały przedstawione. Szkoda, że nie mogłem słyszeć tego, co zostało tu powiedziane dziś rano. Muszę przyznać, że bliski jest mi ten właśnie sposób myślenia i duchowości. Mogę dorzucić do zaprezentowanych tu świadectw jeszcze jedno wspomnienie. Dla mnie bowiem ten jeden epizod miał wielką wagę. Kiedy Lazzati wrócił z hitlerowskiego obozu, miałem 15 lat i zaczynałem dopiero wkraczać w życie, rozglądając się to tu, to tam. Byłem w oratorium razem z Sandro Antoniazzim, który już od nas odszedł. Razem graliśmy w piłkę. A więc, kiedy miałem 15 lat, słyszałem Lazzatiego, który dopiero co wrócił z hitlerowskiego obozu. To był rok 1946 albo ‘47 i było to jedno z jego pierwszych wystąpień publicznych w Sanktuarium w Rho, a właściwie podczas wiecu młodzieży na placu przed Sanktuarium. Tam zrozumiałem, że to człowiek wiary i że dla niego Bóg jest naprawdę ważny, oraz że pragnie to właśnie nam przekazać. Nie umiałbym powtórzyć tego, co mówił Lazzati, ale wywarł na mnie wielkie wrażenie, skłaniając do zastanowienia się nad tym, jak ważne są niektóre spotkania w naszym życiu. Zwykle takie spotkania są połączone z rozmową, rozłożone w czasie, składają się na nie poszczególne aspekty zbieżnych w jakimś punkcie różnych dróg życiowych, ale czasami zdarza się, że doznajemy jak gdyby olśnienia. Nie chcę przez to powiedzieć, że miałem jakąś wizję, ale są postacie, które na zawsze pozostają nam w pamięci. Lazzati pozostał w mojej pamięci.

Potem spotykałem go jeszcze dwa razy w roku w Collegio San Carlo: w dniu św. Szczepana i w Poniedziałek Wielkanocny wraz z grupą Akcji Katolickiej. W tamtych latach było nas 400-500 młodych, bardzo żywych ludzi. Widząc siłę wiary Lazzatiego i poznając jego wizję planu Bożego względem nas, w poszanowaniu pełnej autonomii rzeczywistości ziemskiej, czułem się bardzo mu bliski. Miał doprawdy szerokie spojrzenie na życie. A jeżeli w jego przypadku takie spojrzenie było również bardzo wymagające, to tylko dobrze.

Zastanawiam się, czy możemy postarać się, by takich ludzi było więcej wśród nas? Pytam o to, bo dziś są z tym pewne trudności. Dzisiaj żyjemy przecież w bardzo zróżnicowanej rzeczywistości. Lazzati pozwolił nam jednak zrozumieć, że miłość do Chrystusa, do Kościoła i do ludzkości jednoczy nas wszystkich. Dlatego też nie wolno nam dopuścić do tego, aby istniejące między nami różnice prowadziły do kolejnych podziałów. Różnice tak, ale bez podziałów, jak uczy Maritain.

"Comunicare" 10/2009