Z Księdzem Dannisem Loomisem, Generałem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette, rozmawia ks. Damian Kramarz MS (frament)
Ani policjant, ani strażak, ale ksiądz!
Proszę opowiedzieć o swoim powołaniu.
- W młodości marzyłem o byciu policjantem, strażakiem, ale nigdy o tym, że będę księdzem. Gdy byłem jeszcze w gimnazjum, na zajęcia przyszli księża Saletyni i zapytali, czy któryś z nas młodych chłopaków nie chciałby przyjechać i zobaczyć jak wygląda małe seminarium. Zgłosiło się czterech moich kolegów, a ponieważ było pięć miejsc, więc dyrektor szkoły – a była nią siostra zakonna – weszła do klasy i wskazując na mnie, powiedziała: tego jeszcze powinniście zabrać. Spędziłem tam weekend. Spodobało mi się tak bardzo, że postanowiłem pójść do małego seminarium. Szybko znalazłem przyjaciół – takich pięciu, co trzymali się razem.
Na końcu roku szkolnego pytano nas: kto wraca w następnym roku? Wielu odpowiadało, że tak. A ty? – Myślę, że też przyjadę – odpowiedziałem. Ostatecznie nikt z moich kolegów nie przyjechał. Kiedy kończyłem małe seminarium, zdecydowałem, że będę kontynuował naukę na Uniwersytecie Katolickim, gdzie byli też Saletyni.
Po dwóch latach filozofii przyszedł do nas jeden Saletyn i zadał nam pytanie, co było dla mnie wtedy bardzo dziwne: czy masz osobistą relację z Jezusem Chrystusem? Wtedy sobie pomyślałem: to musi być jakiś protestant, bo katolicy nie zadają takich pytań. Więc zapytałem: o co chodzi? Nad tym będziesz zastanawiał się w nowicjacie – odpowiedział. I tak zacząłem nowicjat. Nie był to dla mnie łatwy rok, ponieważ z mistrzem nowicjatu stoczyliśmy wiele „bitew”. A na końcu roku napisał mi opinię, że nie nadaję się do życia zakonnego. Człowiek, który zadał mi pytanie – czy mam osobistą relację z Jezusem Chrystusem – został prowincjałem, a był to brat naszego mistrza nowicjatu. Gdy otrzymał o mnie opinię, zdecydował jednak, aby mnie powołać do złożenia ślubów zakonnych.
Aby jednak skrócić całą opowieść to powiem, że przez cały czas studiów teologicznych odbywałem – jak by to powiedział św. Tomasz z Akwinu – via negativa (negatywną drogę), bo cały czas szukałem powodu, żeby powiedzieć Bogu „nie”. Szukałem powodu, dla którego miano by mnie wyrzucić. Ale to nigdy nie następowało. Moje rozterki trwały aż do dnia święceń. Szedłem do ołtarza i zadawałem sobie pytanie: co ja robię? Gdy jednak odchodziłem już jako ksiądz byłem już zupełnie przekonany, że to jest to, co mam robić. Potem już nie miałem wątpliwości. To była długa i ciężka droga. I oto już prawie 39 lat jestem zakonnikiem i 34 lata księdzem. Każda historia powołania jest inna. W mojej klasie byli koledzy, którzy po prostu nie mogli się już doczekać, żeby być księżmi. Potem jednak wielu z nich odeszło z seminarium, kilku innych zostawiło stan kapłański. Zostałem tylko ja i jeden współbrat, który przeszedł do diecezji. A w nowicjacie było nas dziewięciu. (...)
W: „La Salette, posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej”, pismo o pojednaniu, nr 1(332) 2011, s. 52-53.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz